ROZDZIAŁ 4

6.1K 215 59
                                    

VALENCIA

Wpatrywałam się skołowana w ciocię, gdy ta z uśmiechem podniosła się z fotela. Cierpliwe czekałam, aż przyzna, że to tylko żart i nie będę musiała użerać się z jej pożal się boże synkiem. Nic takiego nie nadeszło, a w moim wnętrzu zaczęła się kotłować obawa. Miałam spędzić najbliższe godziny z nim? Miałam oddychać tym samym powietrzem, co on i to przeżyć?

– Ciociu, nie mówisz poważnie. – Zerwałam się z kanapy, nerwowo się śmiejąc. W odpowiedzi pokręciła głową, zbliżając się do drzwi. Przełknęłam głośno ślinę, gdy otworzyła je, chcąc przepuścić mnie pierwszą. – Nie lubisz mnie – mruknęłam, na co blondynka się zaśmiała.

– Nie dramatyzuj. – Wyminęłam mnie, aby ruszyć jako pierwsza. – Na czas pracy musicie zakopać topór wojenny – oznajmiła, na co przewróciłam oczami.

– Nie mam zamiaru niczego zakopywać. – Ciocia zerknęła na mnie wymownie przez ramię. – Nie moja wina, że twój syn to chuj – rzuciłam, zanim ugryzłam się w język. – Przepraszam. – Zwiesiłam głowę, posłusznie za nią podążając. Mogłam nie cierpieć jej syna, ale musiałam zachować fason, chociaż przy cioci.

– Nie musisz przepraszać. Wiem, jaki jest mój syn i go kocham, ale nie zamierzam jego usprawiedliwiać. – Wzruszyła ramionami, a ja przyspieszyłam, aby zrównać z nią kroku. – Nie zamierzam wnikać, za co go tak nie znosisz, ale minęły cztery lata, Val.

– To nic nie zmienia – burknęłam, wciskając dłonie do kieszeni bluzy. Uparcie wpatrywałam się w czubki moich butów.

– Uwierz, zmienia wiele. Mój Aiden nie przypomina już w niczym Aiden, który wyjeżdżał na studia. Wydoroślał. Myślę, że nie tylko z wyglądu. – Puściła mi oczko.

Nie umknęło mojej uwadze widoczna zmiana w wyglądzie chłopaka, ale z trudem wierzyłam, że z charakteru się zmieniło. Aiden to... Aiden. Od najmłodszych lat był moim utrapienie i wciąż nim jest. To się raczej nie zmieni. W cudy to ja nie wierzę.

Ciocia pchnęła drzwi od magazynu, w którym walały się przeróżne pudełka z ubraniami. Co jakiś czas się robimy przegląd i wtedy Charlotte pozwala mi zabrać parę ciuchów do domu. Domyślałam się, że dzisiaj był ten dzień. Od ścian odbijało się echo ciężkiego oddechu i szelest kartonów.

Ciocia zaprowadziła nas do jednej z alejek, w której dostrzegłam chłopaka, który nosił pudła. Z zainteresowaniem obserwowałam pracę jego barków, które były okryte cienkim materiałem koszulki.

– Myślę, że we dwójkę szybko się z tym uwiniecie. – Złączyła ręce z hukiem, co zwróciło uwagę chłopaka. Przez jego twarz przemknęło zaskoczenie, ale szybko je zamaskował, gdy odstawiał karton na ziemię.

– Nie pomożesz nam? – spytałam zdziwiona, wskazując palcem wymownie na mnie i jej syna.

– Oh nie. – Uniosła rękę, aby spojrzeć na zegarek zdobiący kobiecy nadgarstek. – Zaraz mam spotkanie, ale wierzę, że sobie poradzicie.

Zanim którekolwiek z nas, zdążyło się odezwać, cioci już znikała za drzwiami. Otępiała wpatrywałam się w metalowe drzwi. Świetnie. Utknęłam z tym żółtodziobem.

– Zadziwiające, że jeszcze nie wzięłam nóg za pas, uciekając tak szybko, aż by się za tobą kurzyło – zakpił. Zwinęłam palce w pięść i odwróciłam się na pięcie w jego stronę. Stał z zaplecionymi rękoma na torsie z cynicznym uśmiechem zdobiącym przystojną twarz.

– Zaledwie złożyłeś jedno zdanie, a już mnie wkurwiasz – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Nie krył się z tym, że ta sytuacja jego bawiła. – Mam nadzieję, że się zamkniesz i w ciszy zrobimy to, co musimy, a potem każdy z nas pójdzie w swoją stronę.

The Devils' games Where stories live. Discover now