Część 5

47 1 0
                                    

Przenieśli się jeszcze tego samego wieczoru. Nie było łatwo, bo musieli złożyć namiot, a istniało ryzyko, że Fidelius, związany z konkretnym obiektem w przestrzeni, a nie z samym położeniem geograficznym, natychmiast przestanie działać. Dlatego najpierw Weasley zabrał Dracona, a dopiero potem on i Potter, ukryci pod peleryną niewidką i pełnym zaklęciem kamuflującym (obejmującym również zapach), złożyli namiot pod czujnym wzrokiem Greybacka, który na szczęście nie zorientował się, co się dzieje.

— Swoją drogą, ciekawe, czy Fidelius nadal jest nałożony na namiot i następnym razem wystarczy go po prostu rozłożyć — zastanawiał się Weasley wieczorem, kiedy usiedli już na kanapie w salonie.

Miło było znów mieć salon i kanapę, która nie wyglądała na zawszoną, nawet jeśli należała do mugoli. Przyjemnie było słuchać radia Weasleya, które odbierało porządny sygnał i nie trzeszczało tak jak w lesie. Nie wspominając o rozkoszy, jaką dawało oddychanie powietrzem pachnącym nie kotem, ale wczesnymi liliami, które rosły zaraz za drzwiami na taras. Draco zerkał na nie co chwilę przez szeroko otwarte drzwi, obiecując sobie, że spędzi w ogrodzie kilka najbliższych dni; tyle, ile tu zostaną.

— Nie sądzę — odparł na pytanie rudzielca, uznając, że może się włączyć w intelektualną polemikę, nawet jeśli adwersarzem jest Weasley. — Fidelius jest związany z miejscem, które można nazwać domem, siedzibą, kryjówką. Postawiony namiot może ostatecznie uchodzić za coś takiego, ale złożony już nie, bo jest tylko kawałkiem materiału. Kwestia definicji.

Odpowiedziało mu milczenie, a kiedy odwrócił głowę, mógł podziwiać znajomy wyraz twarzy Weasleya — zmarszczone czoło i uchylone usta, sugerujące, że mimo wielkiego wysiłku chłopak nie ma pojęcia, o co chodzi. Draco westchnął w duchu. Granger by wiedziała.

— To znaczy? — odezwał się Potter.

— Niektóre zaklęcia są zależne od tego, co rozumiesz pod pewnymi pojęciami. To znaczy, że w jednym przypadku będą działać, w innym nie. Na przykład... teleportacja. Jeśli obydwaj, ty i Weasley, pomyślicie o domu, to znajdziecie się w dwóch różnych miejscach, mimo że teoretycznie użyliście tego samego słowa. Zresztą wiele zaklęć ochronnych nakładanych na rodowe siedziby działa w podobny sposób — działają, dopóki budynek jest domem danej osoby, a kiedy przechodzi w inne ręce, czar się kończy, bo chociaż to ciągle to samo miejsce, to magia nie potrafi go zidentyfikować i powiązać z rodem... Liczy się intencja.

Byłby fatalnym nauczycielem; chyba sam by nie zrozumiał, o co chodzi, po takim wyjaśnieniu. Spojrzał ze zwątpieniem na Gryfonów.

— Ja byłem chroniony takim zaklęciem — stwierdził nieoczekiwanie Potter. — Dopóki uznawałem dom mojej ciotki za swój dom, Voldemort nie mógł mnie znaleźć. Ale tam chodziło o...

— Tę samą krew — uzupełnił Draco. — Słyszałem. Czar... Voldemort miał obsesję na tym punkcie i dość często się powtarzał. Chyba był rozczarowany, że nie może pokonać tej bariery, mimo że płynie w nim twoja krew.

— Co? — Weasley zakrztusił się soczkiem.

— Krew. Odrodził się z eliksiru, do którego dodał jego krwi. — Spojrzał na Pottera. — Zgadza się?

— A, faktycznie — przypomniał sobie Weasley, kiedy Potter skinął głową.

Draco uniósł pytająco brew.

— Niezbyt istotny szczegół?

Weasley wzruszył ramionami.

— Tyle tego było.

Czasami Draco naprawdę nie mógł pojąć jego zdumiewającej ignorancji.

— Czemu nie zostałeś w domu ciotki, skoro tam miałeś ochronę? — zwrócił się do Pottera.

Naprzeciwko. Intermedium || dramione ||  ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now