Część 12

41 3 2
                                    

Ponieważ wszystko szło tak dobrze, oczywiście zaraz coś musiało się spierdolić. Pod koniec kwietnia Diggs oświadczył:

— No, chłopcy, u mnie nie ma już dla was pracy. Może jednego mógłbym zatrzymać, dla dwóch ludzi zawsze się znajdzie coś do roboty w gospodarstwie — rzucił, patrząc na Dracona — ale jeśli chcecie się trzymać razem, to już nie u mnie.

Właściwie nie powiedział nic, czego by nie wiedzieli. Zebrali ostatnie narcyzy na sprzedaż, a potem ścięli resztę i oczyścili pole. Przez ostatni tydzień Diggs wynajdował im jeszcze różne zajęcia wokół domu i w polu, więc mieli nadzieję, że jednak posiedzą u niego dłużej.

— No, nie martwcie się tak, mam dla was coś innego — dodał Diggs na widok ich nietęgich min. — Mój kuzyn, syn stryja, szuka pracowników, bo mu umówiona grupa nie przyjechała... To w Kent, on też ma kwiaty, tyle że późne, a poza tym jabłka i ziemniaki, no i zboże. Pracy aż do zimy, to chyba dobrze, nie? — Spojrzał na chłopaków, a ponieważ dalej tkwili w miejscu z twarzami pozbawionymi wyrazu, spróbował ich zachęcić: — No, może nie jest zbyt sympatyczny, ale zapłaci wam lepiej niż ja. Dobrze mu idzie interes, więcej ludzi zatrudnia, to i warunki mieszkalne lepsze... Więcej nie mogę dla was zrobić, przepraszam...

Minę miał tak nieszczęśliwą, że Draconowi zrobiło się go żal, więc aby ulżyć starcowi — i sobie — szturchnął Pottera z łokcia.

— T-ta... — Załapał ten z opóźnieniem. — To będzie bardzo dobrze, dziękujemy. No i dziękujemy, że tyle pan dla nas zrobił i przez te dwa miesiące nas pan zatrzymał. Dobrze nam tu było, prawda?

— Było świetnie — mruknął markotnie Weasley, sprawiając, że Diggs zgarbił się jeszcze bardziej.

— Właśnie, świetnie! — powtórzył bardziej entuzjastycznie Draco. — Byłeś najlepszym szefem, jakiego miałem, Diggs.

— Taa, nikogo nie kazał ci mordować, tak jak ten poprzedni — mruknął Weasley, kiedy Diggs, już odrobinę mniej pochmurny, ściskał dłoń Pottera.

Ale pożegnanie należało do tych smutnych. Dobrze im było w stodole, zdążyli się rozgościć i gdy przyszło do pakowania, okazało się, że porozrzucali po pomieszczeniu zaskakująco dużo rzeczy, a zebranie ich zajęło trochę czasu. A kiedy wszystkie papiery, książki i fiolki z eliksirami spoczywały już bezpiecznie w torbie, plecaku i kufrze, pomieszczenie znów stało się okropnie puste.

Machając Diggsowi na pożegnanie, ruszyli ścieżką do drogi, gdzie miał się znajdować przystanek autobusowy. Zajęło im trochę czasu przekonanie Diggsa, że nie potrzebują podwózki samochodem i nie musi im towarzyszyć, a ponieważ nie poszedł w pole, tylko został w domu, musieli przez pewien czas iść we wskazanym kierunku, zanim mogli wreszcie teleportować się pod podany adres. Draco nie był z tego zadowolony, bo wykorzystał w sumie trzy z pięciu amuletów, które dostał wieki temu od Snape'a. Oczywiście niewykluczone, że nadal były sprawne — ostatecznie nie miały wymiennych baterii, jak niektóre cudowne urządzenia mugoli, więc nie miał pewności — ale trzymał się zasady piętnastu minut użytkowania każdego z nich i bał się, że kwadrans może im nie wystarczyć na podróż.

Wylądowali w miejscu łudząco podobnym do tego, które opuścili, z tym że pola ciągnęły się z każdej strony jak okiem sięgnąć i na horyzoncie nie było widać żadnego miasteczka ani drogi, jedynie polne ścieżki. Poświęcili parę minut na obserwacje, ale nie dostrzegli nic poza nieco szerszą aleją prowadzącą od samego gospodarstwa w nieokreślonym kierunku. Pozostawało mieć nadzieję, że tamtędy można dokądś trafić.

Zapukali do drzwi budynku przypominającego dom bardziej niż inne zabudowania skupione przy polu. Mugol, który im otworzył, był sporo młodszy od Diggsa, wyższy i postawniejszy, ale równie łysy, choć ostatnie kępki włosów miał nie siwe, a brązowe. Łypał na nich nie ufnie, marszcząc groźnie czoło, i zdecydowanie nie wyglądał na sympatycznego.

Naprzeciwko. Intermedium || dramione ||  ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now