Co jest?

1.5K 39 53
                                    


– Radzę ci odłożyć tę strzykawkę Vincent inaczej strzelę i nie żartuje – powiedziałam stanowczo.

– Obydwoje wiemy Hallie, że nie strzelisz z tej broni odłóż ją, jesteś tu sama i tak nikt ci nie pomoże. – odpowiedział spokojnie.

Myśli, że wygrał.

To kolejny dowód, że Vincent jest debilem.

Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.

Odblokowałam pistolet.

– Po pierwsze Vincencie, spokojnie mogę strzelić. Moimi nabojami są, strzykawki ze środkiem nasennym. (Dopis autorki. Dobra nie wiem, czemu prawie w każdym rozdziale są strzykawki ze środkiem nasennym XD) A po drugie myślisz, że nie mam tu swoich ludzi? – powiedziałam triumfalnie.

Hallie 1: 0 Vincent

I co, gdzie ten twój uśmieszek Vince?

– Miałaś szansę Hallie, której nie wykorzystałaś – syknął lodowato.

Reszta braci również wyciągnęła strzykawki.

Holibka.

– Sorry Vince – wzruszyłam ramionami i kopnęłam go w brzuch najbliżej stał Shane, więc dostał ode mnie łokciem w żebra. Reszty braci nie nokautowałam wybiegłam z kawiarenki, byłam od nich szybsza motor zostawiłam pod szpitalem kurwa. Bo jak do cholery jechać z dzieckiem na rękach na motorze?! 5 braci już w komplecie, rozpoczęła za mną pościg. Samochodami. Gdzie zasady free play kurwa? Muszę wyglądać komicznie, biegam sobie nocą z pistoletem w ręku, a za mną jadą dwa czarne samochody z piątką mocno wkurwionych braci. Do mieszkania nie pójdę, do szpitala też nie... Kurwa doganiają mnie, a co sobie Hallie myślałaś auto, które rozpędza się do ponad 200 km/h jest wolniejsze od ciebie? Zaraz. Jestem przecież w Barcelonie obok mnie jest przecież morze. Mój plan był idealny. Skręciłam na pomost bracia nie mogli dalej jechać, więc wybiegli z aut i pobiegli za mną.

– Nie masz gdzie uciec Hallie – powiedział zwycięsko Vincent.

– Mam – po czym wskoczyłam to morza śródziemnego ja pierdolę zimne.

– I co teraz?! Nadal nie mam gdzie uciec? – krzyknęłam.

Chyba nie mam.

Dość wkurwiony Dylan Monet wskoczył za mną. I Dość wkurwiony Tony Monet również. Co ja mówię cała wkurwiona trójca święta za mną wskoczyła! Zaczęłam płynąć delfinkiem, ale oni mnie doganiali. I tak oto wspaniały plan nie wypalił. Bo oto Dylan Monet mnie złapał.

– Dylan puść mnie – warknęłam.

– Wreszcie cię mamy siostrzyczko – szepnął mi do ucha Dylan.

Ej, bo to już jest paranoja.

To się leczy.

Chciałam jakoś zareagować, ale Dylan wbił mi tą przeklętą strzykawkę w ramię, a ja czułam, jak opuszczają mnie siły.

– Kurwa – mruknęłam a później zapadła ciemność.

***

Obudziłam się, słyszałam szum byłam w samolocie. O ja pierdolę. Ktoś mnie głaskał po głowie i kurwa leżałam na kimś wtulona w tors tej osoby. Ja pierdolę, co tu się odpierdala.

O kurwa jebana mać ja pierdolę leżę na Vincencie Monet.

Chciałam go odepchnąć, ale mi nie pozwolił.

– Puść mnie – syknęłam lodowato.

– Nie mam zamiaru, Hallie. – odpowiedział równie chłodno.

Kurwa oni mają chorą, jebaną obsesję na moim punkcie.

– Ja pierdolę. – odpowiedziałam.

– Słownictwo.

– O malutka się obudziła?! – krzyknął Will. – Cześć malutka! – dodał

– Vincent puść mnie! – warknęłam.

– No rodzinka w komplecie w końcu! – wydarł się Tony.

Moi. Bracia. Są. Chorzy. Psychicznie.

– Powie mi ktoś, co tu się odpierdala? – syknęłam.

– To się odpierdala, że znowu jesteś z nami. – odpowiedział mi dyplomatycznie Dylan.

– Gdzie lecimy? – zapytałam.

– Do Tajlandii. – odpowiedział mi Vincent.

Kurwa. I co teraz.

– Ja muszę do toalety. – mruknęłam.

– Will pójdzie z tobą.

Kurwa.

– No dobra.

Poszłam z Willem do tej jebanej toalety wyjrzałam przez okienko widać było, że lecimy nas oceanem, ale niedaleko była jakaś wyspa z domem. Była też łódź. To była moja szansa. Mam nadzieję, że w Tajlandii nie ma rekinów...

Wybiegłam z łazienki Will coś do mnie krzyczał, ale dupa. Moi bracia też się zerwali, a ja podbiegłam do drzwiczek (dopis autorki. Chuj wie jak się nazywa. Coś takiego co ludzie wyskakują ze spadochronu o to chodzi XD) otworzyłam to. Wzięłam spadochron i wyskoczyłam z prywatnego odrzutowca.

Ja pierdolę zabije jak się obsługuje spadochron?

Kurwa miałam to założyć.

A ja to trzymam.

I spadam.

Dobra spadam z prędkością ponad 180 km/h w dół do oceanu, w którym mogą być rekiny. Założyłam to coś. Jak plecak pozapinałam i pociągnęłam za sznureczek. Otworzyło się. Ale to chyba zjebane, bo zaczęłam się kręcić w kółko ja pierdolę. Zabije się. Udało się lecę w miarę prosto kurwa żyje!

Pokierowałam tak spadochronem, że wylądowałam idealnie na plaży. Zamiast w morzu. Wiecie, jaka byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam, że samolot moich braci ląduje niedaleko, a na spotkanie wychodzi im sam...

Camedan Monet.

Spadochron wrzuciłam do oceanu i schowałam się w gęstwinie. Błagam, żeby tu nie było węży i pająków! Przysłuchałam się ich rozmowie.

– Gdzie Hallie? – warknął gardłowo Camedan.

– Nie wiemy... zaczął Shane.

– JAK KURWA NIE WIECIE?

– Wyskoczyła z samolotu... – skończył na jednym wydechu Tony

– I chyba nie udało jej się otworzyć spadochronu – dodał płaczliwie Dylan.

– Musimy znaleźć malutką – powiedział na skraju załamania Will.

No to ja sobie posiedzę...

*20 minut później*

– Mam coś! - krzyknął Tony.

Wszyscy do niego podbiegli Tony wyciągnął spadochron który wrzuciłam do morza.

- T-to znaczy, że Hallie wpadła do morza? - spytał się Vincent, kurwa Vince panikuje.

Chciałam jeszcze słuchać tej rozmowy. Lecz z moich ust wydobył się okropny krzyk.

•~•~•

Kolejny rozdział wleciał.

Jak myślicie czemu Hallie zaczęła krzyczeć?

Pozdrowionka do zobaczenia.

Dziś jeszcze wleci kilka rozdziałów 🤗❤️

Rodzina Monet - FanficOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz