32. Berlin

1K 46 6
                                    

Beatrice

Berlin.

Nudno tu.

Spodziewałam się czegoś fajnego, a to miasto... jest zwyczajnie nudne. Jedynie niektóre budynki są ładne. Pełno tu ludzi palących marihuanę, mężczyzn w topach, smrodu i innych rzeczy, których pełno jest choćby w USA.

Brakuje mi pięknego krajobrazu, morza. Choć zostaję tu tylko na dwie noce, będzie ciężko przeżyć widok z okna. Na miasto. Ale zachmurzone i smutne.

***

Siadam przy jednym z wielu stolików w jakiejś małej kawiarence. Oprócz mnie jest tu grupa nastolatków, dwie starsze pary, mężczyzna pracujący na laptopie, trzy przyjaciółki i kobieta z dzieckiem w wózku.

Kelnerka stawia na stoliku przede mną kubek z kawą, sernik i babeczkę karmelową. Chociaż to może mi poprawić humor.

Mam przynajmniej po dwadzieścia nieodebranych połączeń od ludzi Vito, którzy mają mój numer. Trzydzieści dwa od kuzyna, jedną wiadomość. Trzydzieści trzy od Gerardo, pięć wiadomości. Ponad dziewięćdziesiąt dziewięć od męża, tyle samo wiadomości.

Mam przesrane, przegwizdane, przejebane i jeszcze gorzej.

Upijam łyk pysznej kawy. Mruczę z aprobatą, a na widok ciasta aż mi ślinka cieknie. Odstawiam filiżankę i biorę widelczyk, którym biorę kawałek wypieku. Gdy znajduje się już w moich ustach, staje się moim zbawieniem.

Na dworze zaczyna padać delikatny deszcz. Moje wnętrzności skręcają się, nie wiadomo z jakiego powodu.

Zegar na ścianie wskazuje trzynastą dwadzieścia pięć. Z każdą następną minutą czuję się coraz bardziej obserwowana. Boję się, że mnie dopadnie.

Chyba pobyt tu skrócę do jednej nocy w hotelu.

Nie kończę jeść. Wstaję, poprawiam ramiączko sukienki i wieszam na ramieniu nowo kupioną torebkę Prady. Ruszam do wyjścia, po drodze mijając śmiejące się małżeństwo w podeszłym wieku.

Na dworze jest potwornie duszno. Choć mżawka jest przyjemna, wolałabym widzieć słońce. Byłoby jakoś lepiej.

W planach mam zobaczyć przede wszystkim Bramę Brandenburską. Może uda mi się też dotrzeć pod wieżę telewizyjną, która podobno z dołu robi wrażenie.

Po drugiej stronie ulicy stoi mężczyzna w szarym garniturze. Trzyma rozłożoną parasolkę nad głową, uważnie mnie obserwując. Po chwili dołącza do niego czarnoskóra kobieta, całuje go w policzek, a on odrywa ode mnie wzrok.

Zna mnie.

Musi, skoro... właśnie wyciąga telefon.

Serce dudni mi w piersi. Zaczynam biec przed siebie. Skręcam w jakąś uliczkę, gdzie mimo wszystko jest wiele ludzi. Robią mi przejście, a ja nawet nie odwracam się za siebie.

Muszę uciekać.

NEW MAFIA DONDonde viven las historias. Descúbrelo ahora