ten typ z cukrem . 03

11 3 7
                                    

Rozdział 03 . Ten Typ z cukrem

                Muzyka cicho wydobywała się z przestarzałych głośników. W zasadzie ciężko było wychwycić jakąkolwiek melodię, bowiem sprzęt był na tyle stary, że niemiłosiernie trzeszczał, a sama piosenka sprawiała wrażenie zbyt cichej, aby przebić się przez dość hałaśliwy robot kuchenny, który od dobrych dziesięciu minut pracował bez przerwy. Mimo że taka atmosfera wydawała się wykwitnie sielankowa, bynajmniej większość właśnie tak by ją określiła, w powietrzu unosił się pewien dziwny niepokój.

Mieszał się ze świeżym powietrzem wpadającym do mieszkania przez uchylone okno i dość charakterystycznym zapachem perfum, które były używane tak często, iż w pewnym momencie stały się częścią wystroju tego przytulnego kąta. Jakoby właściciel tego miejsca z całych sił starał się zatrzymać w pustych pomieszczeniach czyjąś obecnością. Niestety pozostała mu jedynie jego własna.

Przez okno wpadało jasne, poranne światło. Przemykało przez różne zakamarki, oświetlało większe meble i dość nieśmiało okalało postać, która od świtu krzątała się po pomieszczeniu niezbyt przypominającym kuchnię. W końcu rzadko widzi się kuchnię wyglądającą bardziej jak biuro połączone ze studiem nagrań i pokojem gier. Jak łatwo można było się domyśleć, właściciel był artystyczną duszą, a takim nie po drodze z ładem, porządkiem i względna organizacją. W tym wypadku można po prostu okrzyknąć go stereotypowym artystą z głową w chmurach, któremu również zdarzało się stronić od codziennych obowiązków.

Brunet odgarnął parę kosmyków opadających na jego czoło i westchnął głośno (niektórzy stwierdziliby iż z nutą pewnej dramatyczności pomieszanej z dozą przesadności). Czuł się obco. Czuł się nieproszony w swoich własnych czterech ścianach, w swojej aż nazbyt znajomej kuchni, obco w ubraniach, które gościły w szafie od lat. Wszystko wokoło było tamtego dnia takie nie-jego, mimo że był tam jak każdego innego poranka i w zasadzie wykonywał tak zwyczajną dla niego czynność. Że też akurat dziś musiał dopaść go taki stan! Takie roztargnienie, dziwna pustka... Powoli gubił się we własnych myślach, które również nie przypominały jego myśli. Wszystko dość szybko się skomplikowało. Ułożone życie nagle zaczęło się sypać, mimo iż pielęgnował ten spokój od dawna.

Czuł się, jakoby odgrywał rolę w jakimś przedstawieniu. Dokładnie tak, jakby ktoś kazał mu przedstawić sytuacje z przeszłości, lecz z zupełniej innej perspektywy. Nie miało to sensu. Przecież okrutne wspomnienia nie mogły ponownie zaprzątać jego głowy, prawda? Nie po tylu latach, nie po wylaniu tylu gorzkich słów na papier. Dlaczego przeszłość nie chciała dać mu chwili wytchnienia? Skoro traktowała go jak sprzymierzeńca, musiała mieć dla niego choć odrobinę litości. Chyba się przeliczył, ponieważ od samego początku nawiedzała go jako zmora, nie przyjaciółka.

Oparł się obiema dłońmi o drewniany blat wyspy kuchennej. Wypuścił ze świstem powietrze, jakby wsypanie szklanki mąki do miski było niewyobrażalnie męczącą czynnością. Niby nic trudnego, ot co upieczenie zwyczajnego ciasta, przecież od jakiegoś czasu robił to z czystej przyjemności (popchnięty przez ckliwe wspomnienia). Jednak tym razem coś nad nim ciążyło. Z przymusem wykonywał kolejne czynności, zaczynając od wyłożenia formy na ciasto po wsypanie mąki do miski. Ręce mimowolnie zaczęły się trząść.

Bo nie tak wyobrażał sobie wczorajszy wieczór, dzisiejszy poranek, dzisiejsze popołudnie i w zasadzie wszystko, co miało od teraz być jego przyszłością. Mimo tęsknoty za dobrymi czasami wcale nie marzył o powrocie do bólu, który wywołało rozstanie. Przecież chciał się od nich odciąć. Dlaczego los przyprowadził do jego rodzinnego miasta również inne zbłąkane dusze? Sam pragnął znać odpowiedź na to pytanie.

IT COULD BE FATAL ⭑ original storyWhere stories live. Discover now