II

116 15 20
                                    

1

Pierwszy raz w życiu miałem z nim t a k i sen i przecież to oczywiste, że musiał mieć widownię. I. Musiałem. Też. Jęczeć. Jego. Imię.

Maszerowałem w kierunku biura Monomy, a myśli nadawały moim krokom ciężkie brzmienie. Czułem, jakby nastąpiło moje mentalnie cofnięcie się. Wszystkie dotychczasowe wysiłki dotyczące zapomnienia o Bakugō okazały się bezowocne. Blizna na szyi wciąż płonęła od wspomnień pocałunków, które nawet się nie wydarzyły. Głupi sen wystarczył, aby wszystko się posypało. Głupi sen udowodnił mi, że nadal tęskniłem. Spalenie tamtego listu gówno dało. Tylko siebie oszukiwałem. Potrzebowałem Bakugō do życia bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebowałemu w tych ciężkich czasach kogoś kochać.

Wydawało mi się, że za życia Vlad Kinga było mi ciężko? Parsknąłem w głowie na samą myśl. Stacjonowanie w Musutafu zaszufladkowało się w moich wspomnieniach jako wakacje, chociaż wcale nie było łatwiej - ale był tam on i to zmieniało wszystko.

Ponownie parsknąłem i to wtedy usłyszałem przed sobą prawdziwy śmiech. Podniosłem głowę. Przede mną szło dwóch bohaterów. Znałem ich, jak wszystkich stacjonujących w wiosce, ale na codzień nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Zauważyłem, że jeden z nich przetarł brudne od krwi knykcie. To nie zrobiło jeszcze na mnie wrażenia. Wyminęliśmy się bez słowa.

– Co za frajer. – Usłyszałem.

– Nawet się nie bronił.

Zatrzymałem się i wtedy uważniej spojrzałem na nich, widok oddalających się pleców. Nie musiałem długo czekać, aby usłyszeć odpowiedź na złe przeczucie pęczniejące w moim brzuchu:

– Sam sobie zasłużył. Trzeba było wtedy chronić kogo trzeba.

„Cholerne dupki".

Rozejrzałem się po wyludnionej ulicy. Skąd oni przyszli? Obora. Chyba stamtąd. Pobiegłem do pomieszczenia na trzodę, niepewny, co tam dokładnie zastanę.

Kiedy otworzyłem drzwi, żołądek ścisnął mi się w nieprzyjemny sposób. Denki nie był sam. Dwójka innych dorosłych mężczyzn wciąż pochylała się nad skulonym chłopakiem z czarnym pasemkiem. Byłem pewny, że mnie usłyszeli, tego dźwięku nienaoliwionych zawiasów nie dało się nie słyszeć. Nawet to nie powstrzymało ich od kopania Denkiego. Wszedłem do środka.

Dopiero to zmobilizowało oprawców do spojrzenia na mnie. Zmierzyli mnie znudzonym spojrzeniem.

– Przyszedłeś nas powstrzymać czy się dołączyć? – spytał jeden z nich, niby od niechcenia, ale wyczułem w tym nutkę groźby.

Zerknąłem na Denkiego. Siedział zwinięty pod ścianą, wciskając głowę między kolana. Na jego trzęsących się rękach dostrzegłem krew. Ubranie miał skopane i pokryte błotem. Nawet nie podniósł głowy by spojrzeć kto wszedł do środka – pomoc czy kolejny oprawca. Było mu wszystko jedno.

– Przecież to ten jego psiapsi, Izuku Midoriya. Zemdlał dzisiaj w kolejce po obiad. Widzę, że już się poprawiło, kruszynko.

– To może dołączysz do przyjaciela, żeby nie czuł się taki samotny przy dostawaniu wpierdolu?

– Ja nie pozwolę, aby traktowano mnie w podobny sposób – warknąłem.

Przez moje włosy przemknęły wyładowania. W takich chwilach karta przetargowa w postaci mocy była nieoceniona i w większości wystarczył krótki jej popis do wywołania respektu w drugiej stronie.

– Ale po co te popisy?

– Eh, w sumie już nic tu po nas. Pizdeczka jest twoja.

Ruszyli, a jeden z nich splunął na moją klatkę piersiową, gdy podszedł dostatecznie blisko. Poczułem obrzydzenie. Mimo to wyprostowałem się dumnie. Gdy opuścili oborę spojrzałem na Denkiego i powiedziałem:

Falling down | BakuDekuWhere stories live. Discover now