︶꒦꒷ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝟹 ꒷꒦︶

152 13 14
                                    

Lamoree spałby do późnego dnia, gdyby nie jedno a mianowicie jego dzwoniący już któryś raz telefon. Był wykończony wczorajszym nieudanym dniem, oraz najnormalniej w świecie nie chciał się tego nawet i razu podnosić. Przyznać mimo wszystko musiał jedno. Sen również nie był tym o czym marzył, ponieważ znów w jego umyśle przebywał Vincent, a śniło mu się, że ten pukał w jego drzwi. Sny prorocze? Najprawdopodobniej tak, patrząc na jego ciągłe koszmary podczas pobytu w poprzedniej pracy. 

Spodziewał się całkowitej ciszy, jednak ta nie zagościła w jego progach na długo, ponieważ ponownie wybrzmiał głośny i przy tym drażniący ucho dźwięk dzwonka. Rody nie ukrywał gniewu, na chwilę mocno przycisnął poduszkę do swojej twarzy, a z jego gardła wydostał się wark. Po chwili jednak nie mógł dłużej unikać dobijającego się do niego odgłosu. Podniósł się i niechętnie odebrał przychodzące do niego połączenie.

— Halo? — Zapytał jedną ręką przykładając słuchawkę do ucha, a drugą przecierając sobie zaspane oczy. Był wykończony, nie mógł temu zaprzeczyć. Czasem gdy spoglądał w lustro, ciężko było mu uwierzyć, o tym ze nie potrafił być nawet w połowie tak samo energiczny.

— Stary, coś ty odwalił że cię do cholery policja szuka?! Dzwoniłem do ciebie tyle razy i nie raczyłeś nawet odebrać! — Pierwsze co usłyszał Rody to wrzaski, które rozdrażniły jego bolącą głowę jeszcze bardziej. Mężczyzna mimo wszystko zdziwił się i poczuł się, jak gdyby na jego ciało został wylany kubeł zimnej wody.

— Czekaj, co? Co, co? — Powtórzył się paru krotnie trzymając swoje czoło. Przeszło go zimno, a przy tym także dreszcze. Nie wiedział, czy w to wierzyć, czy to wszystko to jakiś z kolejnych nieśmiesznych żartów jego życia.

— Jesteś oskarżony o... — Nicolas na sekundę się zatrzymał, najprawdopodobniej wyczytując kolejne informacje z krótkiego artykułu. Po chwili cichego mruczenia w swoim kierunku wydobył z siebie bardzo wzbudzone szokiem westchnięcie. — o zamach. Rody, ty jesteś oskarżony o zamach.

— U-Uh... Haha... Ha... — Śmiał się cicho, nerwowo, każde słowo obracając w coś niemożliwego. Gdy jednak nie uzyskiwał odpowiedzi, zaczynało do niego docierać że to co usłyszał wcale nie było dopcipem, a mężczyzna naprawdę to wyczytał. — Czemu ja miałbym robić na kogoś zamach?

— To ty mnie pytasz? To ja powinienem raczej spytać o to ciebie. — Mruknął już nieco ciszej, jednak w dalszym ciągu zdawał się zdezorientowany i nie zadowolony całą tą sytuacją. Można wręcz było powiedzieć, że był zawiedziony. — Masz zamiar coś mi powiedzieć na ten temat?

— Nie no, co ty? Wierzysz ty... temu co czytasz? To zwykłe bzdury! — Czuł jak jego stres staje się coraz silniejszy, gdy jego dłonie stawały się mokre, a ciało regularnie drżało. Bał się coraz bardziej, a wiedział że ciężko będzie sprawić, by osoba taka jak Nicolas mu uwierzyła. 

— Jednak przyjechałeś do tego miasta akurat parę dni po tym, jak tamto miejsce stanęło w płomieniach. Na dodatek podobno byłeś.. kimś bliskim dla Vincenta. — Skrzywił się, a odgłos który z siebie wydał był bliski obrzydzeniu. — Serio stary? Nigdy bym nie powiedział że jesteś mordercą... 

— A-ale ja nie jestem żadn- — Dalej próbował się wyprzeć swojego czynu, wiedząc że tak naprawdę nic z tej sytuacji nie było jego winą. Gorzej, gdy nie mógł tego zrobić, bo poraz kolejny przerwano mu jego wypowiedź.

— Jesteś! To, że dawno z nim nie gadałem, to nie znaczy że prawie zabiłeś mi starego kumpla, Rody. Nie często o tym wspominam, bo Vincent się zmienił, jednak... to co zrobiłeś było ohydne. Nie spodziewałbym się tego po tobie nigdy w życiu. — Pod koniec jego głos przyciszył się. Wziął głęboki wdech, a obrzydzenie nie znikało z jego twarzy. Rody chociaż go nie widział, po prostu czuł to w krwi, co sprawiało mu jeszcze większy ból.

❝𝐄𝐯𝐞𝐧 𝐚 𝐯𝐢𝐥𝐥𝐚𝐢𝐧 𝐡𝐚𝐬 𝐚 𝐡𝐞𝐚𝐫𝐭?❞ - Dead Plate Vincent x Rody ?Where stories live. Discover now