︶꒦꒷ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝟽 ꒷꒦︶

125 10 19
                                    

Rody był całkowicie nieprzytomny przez najbliższe 3 godziny. W tym czasie nie wiedział co się z nim działo, a także tego, czy ktoś z nim czegoś nie zrobił. W tym czasie mógł w końcu skończyć martwy oraz zakopany daleko pod ziemią, a jeszcze lepiej wrzucony do wody w worku na śmieci. Nic z tych rzeczy. Zaczynał odzyskiwać czucie w kończynach, a to świadczyło również o tym że wracała do niego świadomość i nie był dłużej w śpiączce. 

Nie mógł otworzyć oczu, ale powoli poruszał palcami odzyskując czucie. Czuł dziwnie nieprzyjemny zapach...  byl to dym, jednak nie ten który towarzyszył pożarowi, a raczej ten który ulatniał się przy spalaniu tytoniu. Wychodziło na to, że ktoś był obok akurat spalając papierosa. 

Nie pamiętał zbyt wiele, więc próbował podnieść do góry swoją dłoń. Nie mógł. Wyglądało na to że siedział, a ręce były przyczepione do czegoś. Był zdziwiony, gdy każda jego próba stawała się niemożliwą bez zależności czy poruszał dłonią, czy nogą, która przy każdym ruchu na nowo rozrywała jego mięśnie. Syknął, czyli cała jego świadomość wróciła do normy, a on już mógł otworzyć oczy.

Błyskawicznie je przymknął. Pomieszczenie bylo jasne, a światło raziło go powodując ukucia w źrenicach. Zmarszczył brwi. W duszy dalej pozostawała niepewność związana z tym, gdzie się znalazł i kto przy nim czuwał. Jego wzrok powolnie przyzwyczajał się do oświetlenia, aż był w stanie całkowicie się rozejrzeć. 

Dalej czuł się niemrawo. Bolała go głowa, a wszystkie mięsnie były zdrętwiałe od bezruchu. Dopiero w tym momencie poczuł ucisk na swojej klatce piersiowej. Spojrzał na nią. Okazało się że również była związana do oparcia krzesła, lecz wcześniej pod napływem nowych bodźców tego nie wyczuł. Miał utrudnione oddychanie, więc teraz świadom łapał głębsze oddechy.

Świst obok niego towarzyszył jego oprawcy przy kolejnym wypuszczeniu papierosowego dymu. Lamoree dopiero wtedy odwrócił swoją głowę by spojrzeć na osobę której udało się go zaciągnąć do tego miejsca. No kto, jak nie Vincent? 

Jego ciało drgnęło, gdy przypomniał sobie jego ociężały wzrok spoczywający na jego ciele. Przez moment nie zdołał zrozumieć, że mężczyzna znów go obserwuje, jednak tym razem z większą charyzmą. Uśmiechnął się delikatnie zdając sobie sprawę, że Rody już nie śpi. 

— Obudziłeś się? Już myslałem że umarłeś, ale w zasadzie nie mógłbyś. Słuchałem twojego oddechu i pilnowałem czy wszystko z tobą w porządku. — Jego uśmiech delikatnie opadł, gdy Rody na jego oczach próbował wydostać ręce z lin, które trzymały go przy krześle. — Nie ruszysz się stąd. Nie próbuj tego robić. — Odparł ciszej, drugi mężczyzna mógł wyczuć w tym groźbę, więc przestał jakkolwiek się poruszać.

— Miałem przez chwilę nadzieję że to, że cię spotkałem było jedynie koszmarem. Myliłem się na swoją niekorzyść. — Odpowiedział błyskawicznie odwracając wzrok i schylając głowę w dół. 
Przegryzł wargę, stres powodował, że nie potrafił myśleć nad tym co aktualnie mówił. Miał wrażenie, że prowokował. A jednak nie zbyt.

— Boisz się, co? —  Powiedział bezdusznie, stawiając krok w jego kierunku. Drewniana podłoga zaskrzypiała pod naciskiem jego ciężaru. — Nie masz czego, przynajmniej nie teraz. — Upewnił go, po czym stanął tóż obok. Lamoree nawet patrząc pod siebie mógł zauważyć u boku nogi mężczyzny. 

— Przynajmniej nie teraz? —  Powtórzył starszy kiwając głową na boki. Już w jego umyśle zakwitło pytanie czy przypadkiem się nie przesłyszał. Nie mógł się przesłyszeć, niby w jaki sposób miał to zrobić w tak ważnej kwestii?

— Wiesz, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, puszczę cię wolno. — Odparł spokojnym tonem, zaplatając palce swoich dłoni przed sobą i pstrykając nimi. Spodziewał się że przykuje to uwagę Rodyego, z czym miał racje, bo ten poruszył głową i spojrzał na niego ponownie.

❝𝐄𝐯𝐞𝐧 𝐚 𝐯𝐢𝐥𝐥𝐚𝐢𝐧 𝐡𝐚𝐬 𝐚 𝐡𝐞𝐚𝐫𝐭?❞ - Dead Plate Vincent x Rody ?Where stories live. Discover now