Początek?

460 2 0
                                    

"Z dołu do góry, z góry na dół
Z ciemności w słońce, z ciszy w krzyk
Falowanie i spadanie, falowanie i spadanie
Ruch, magnetyczny ruch, ściana przy ścianie
Falowanie i spadanie, falowanie i spadanie
Ruch, magnetyczny ruch, ściana przy ścianie
Miraż tworzenia, złuda istnienia
Im wyżej skaczesz, tym bliżej dna (...)"
Olga Jackowska, zespół Maanam
Utwór "Raz-dwa-raz-dwa"

Aby dobrze zrozumieć istotę mojej historii dobrze jest zapoznać się z pojęciami choroby afektywnej dwubiegunowej oraz epizodu psychotycznego.
CHAD to choroba, której głównym objawem są nawracające cyklicznie epizody manii (lub hipomanii) i depresji. Bywają przeplatane okresami remisji. Depresja w jej przebiegu zazwyczaj przyjmuje typową postać - obniżenie nastroju, spadek aktywności i energii, wycofanie się, utrata zainteresowań, wyrażanie negatywnych ocen, zaburzenia snu i łaknienia, spowolnienie, wzmożona senność, bezczynność. Okresy depresji przebiegające ze spadkiem napędu, wycofaniem z podstawowych rodzajów aktywności, zaniedbywaniem obowiązków, rezygnacją z celów życiowych. Pojawiające się poczucie winy, niskiej wartości, stałego cierpienia mogą wywołać myśli suicydalne i prowadzą do podejmowania działań samobójczych.
Faza hipomaniakalna/maniakalna to stan, któremu towarzyszy podwyższenie nastroju, przeżywania radości, spotęgowanej nieadekwatnie wesołości, nadmiernego gniewu i rozdrażnienia. Występuje wzmożona aktywność, duża potrzeba działania, nawiązywania kontaktów międzyludzkich, podejmowania wielu inicjatyw. Często towarzyszy temu poczucie rozpierającej energii, brak potrzeby snu, wielomówność, podwyższona samoocena. Chory jest bezkrytyczny, ma tendencję do narzucania swoich pomysłów i przekonań otoczeniu, często popada w konflikty. Mania dezorganizuje życie chorego. Pacjenci z reguły nie odczuwają swojego chorobowego stanu. Są nadaktywni, działają chaotycznie i lekkomyślnie. Podejmują niekorzystne dla siebie decyzje, wydają nadmiernie pieniądze, zaciągają kredyty. Choroba znacznie utrudnia życie.
Epizod psychotyczny to zaburzenie, które ma nagły początek i szybki przebieg. W ciągu kilku dni dochodzi do rozwoju objawów takich jak zaburzenia postrzegania rzeczywistości, omamy (halucynacje) i urojenia - najczęściej prześladowcze, ksobne, mesjanistyczne. Zazwyczaj jest reakcją na silny stres, alkohol, substancje psychoaktywne.
                         
                                                                                                             ****

Właściwie to nie wiem, gdzie znajduje się początek mojej choroby. Jest rozmyty niczym mgła o poranku. Faktem jest, że już od wieku nastoletniego cierpiałam na depresję, często źle się czułam, miałam obniżony nastrój, niską samoocenę, bardzo cierpiałam. Sny o Bogu, o końcu świata, o Szatanie miałam już jako dziecko. Przyśnił mi się Jezus z rozdartym sercem. Pamiętam, że zapytałam Go, kto zostanie zbawiony. "Ty, twój tata i twoja ciocia A." - usłyszałam. Widziałam raj, wszedzie było zielono, a ja czułam, że moja dusza jest usłana różami. Taki błogostan. Często śnił mi się Szatan. Im bliżej Boga byłam, im częściej czytałam Pismo Święte, tym bardziej mnie nawiedzał i straszył. Raz mi się śniło, że obezwładnił mnie diabeł - obudziłam się z powykręcanymi rękoma, nie mogłam się ruszać, byłam przerażona. Powiedziałam o tym tacie, kazał mi się pomodlić. Poczułam się lepiej.
Jeśli chodzi o jeden z moich ostatnich epizodów, to mogę jedynie przypuszczać, że pojawił się gdzieś w okolicach wybuchu pandemii COVID-19. Przed tymi wydarzeniami pracowałam w szpitalu. Wówczas byłam przekonana, że zamieszkał w nim Szatan. Tyle zła ile tam ujrzałam, ile krzywdy ludzkiej, ile łez wylanych widziały mury tego przybytku tylko sam diabeł wie. I ja. Zachorowałam na ciężką depresję, nie byłam w stanie znieść atmosfery panującej w tym budynku. Śmierć małych dzieci - najgorsze, co może się w życiu przydarzyć człowiekowi. Byłam świadkiem wielu ludzkich dramatów. Nikt o zdrowych zmysłach nie zostaje obojętny na takie piekło na ziemi. Widziałam trupy maleńkich dzieci, widziałam rodziców tych dzieci. Ludzi, dla których świat właśnie się skończył. Widziałam rodzące się dzieci, widziałam rodziców tych dzieci. Ludzi, dla których świat właśnie się zaczął. Tak skrajne emocje odcisnęły w mojej psychice ogromne piętno. Życie i śmierć zataczały swój krąg, a ja stałam gdzieś pośrodku i byłam biernym obserwatorem. Nie zliczę ile razy wracałam do domu z płaczem. Jak bolesne były rozmowy z rodzicami, których dziecko właśnie odeszło.
"Pani doktor, czy moje dziecko umrze?" - często słyszłam. A skąd miałam wiedzieć? Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Tak samo jak nie ma na tym świecie słów, aby pocieszyć rodzica, któremu właśnie zmarło dziecko.
Pracując w tym szpitalu widziałam ogrom krzywdy ludzkiej. Nigdy nie zapomnę pewnego pacjenta. Miał około piętnastu lat. Przyszedł do planowej operacji, czuł się dobrze. Pamiętam, że jeszcze dzień przed zabiegiem bolał go brzuch, bał się. Zbadałam go, pocieszyłam, a ten uspokoił się. W trakcie zabiegu miał bardzo poważne powikłania. Operacja w ostateczności się udała, pacjent przeżył, przebywał na OIOMie. Leżał tak około miesiąca. Jego ciało przybierało powoli kolor zielony. Gniło. Sanepid wydał ostrzeżenie, że mamy usunąć to zagrożenie biologiczne z oddziału. Odszedł. Pamiętam jego mamę. Fajną, zakręconą babkę, która w przeciągu tych kilku tygodni bardzo schudła, jej twarz pokryły zmarszczki, zmieniła się w staruszkę. Płakała, szalała na oddziale, obwiniała nas za śmierć swojego dziecka. Miała przepisywane leki na uspokojenie, ale proszę Was - co to zmieni? Nikt życia jej dziecka nie zwróci. To było najgorsze do tej chwili doświadczenie mojego życia. Obok tego chłopca leżał drugi. Ciężko chore niemowlę, także po operacji. Nikt nie dawał mu szans na przeżycie. Jego rodzice poruszyli niebo i ziemię, aby mu pomóc. W chwilę zebrali ogromną sumę pieniędzy na operację w Stanach Zjednoczonych. Dziecko przeżyło. Ten mały wojownik, bohater, dał radę! Obserwowałam bacznie jego losy w mediach społecznościowych, sama organizowałam zbiórki na jego leczenie.
Któregoś dnia mój kierownik specjalizacji zszedł do domu po dyżurze. Ja, świeżak, miałam badać sama ciężko chore dzieci. Odwiedziłam dziewczynkę. Piękną, zielonooką, rudowłosą królewnę. Przeprowadzając badanie usłyszałam asymetrię szmeru nad polami płucnymi. Spanikowałam. Może płyn zalewa jej płuca??? Coś się dzieje! Pobiegłam do lekarza dyżurnego, poprosiłam o pomoc. "Nie zawracaj mi dupy." - usłyszałam. Podeszłam do kolejnego lekarza - "Nie masz swojego kierownika specjalizacji?". No nie ma go. Z resztą on sam, któregoś dnia uraczył mnie tekstem, gdy o coś zapytałam - "Ty jesteś lekarzem, ty nie wiesz takich rzeczy?". Coraz bardziej zmartwiona stanem tej małej pobiegłam do orydnatora oddziału. Ten z prawdziwą troską i życzliwością poszedł ze mną zbadać dziecko. "Ona tak ma" - usłyszałam. Nie wiem czy się uspokoiłam, ale chociaż zdjęłam z siebie piętno odpowiedzialności. Któregoś dnia byłam na obchodzie u pacjentki - koleżanka rezydentka zaczęła pytać o plany na jej przyszłość. Matka niewiele mówiła. Po wizycie starszy lekarz opieprzył lekarkę, że po co zadaje takie pytania rodzicowi umierającego dziecka? Ostatecznie dziewczynka zmarła. Serce mi pękło kolejny raz.
Po krótkim czasie zostałam zesłana na staż na oddział neonatologiczny. Pewnego dnia odbywała się sekcja zwłok trójki noworodków. Poszłam. Nie zrobiły na mnie wrażenia porozcinane ciałka trzech maleństw. Patrzyłam na nie, na ich martwe, pozbawione życia pozostałości po bytowaniu na ziemi. Już wtedy byłam wypluta z emocji. Badanie skończyło się, a ja poszłam do pokoju lekarskiego zjeść. Jem sobie w spokoju, sama, aż nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Otwieram. Zobaczyłam niemalże ducha. Kobieta mętnym wzrokiem patrzy na mnie i próbuje coś powiedzieć, zalewa się łzami. Pytam, czy mogę w czymś pomóc, co się stało? "Bo mój dzi, dzi, dzisiuś umarł i chciałam, chciałam się dowiedzieć dlaczego?" Nie wiedziałam, w którą stronę mam uciekać, gdzie rzygnąć. Dopiero wtedy do mnie dotarło, co tak właściwie miało miejsce. Byłam świadkiem kolejnej ludzkiej tragedii. Po tym doświadczeniu nigdy już nie byłam tym samym człowiekiem. Często raczyłam się lekami uspokajającymi. Chodziłam otępiała, nie dawałam już sobie rady. Musiałam czekać rok, żeby móc zmienić miejsce odbywania specjalizacji, takie były wtedy przepisy.

Wybrana przez BogaWhere stories live. Discover now