❖ 7 cz. 2 ❖

616 75 10
                                    

Żałoba narodowa po stracie królowej i księcia trwała tydzień. Elenestra Cracet i Nariel zostali spaleni, a ich prochy przechowywał król, przynajmniej do momentu, aż pół roku później ukończono rzeźbę upamiętniającą królową i drugiego księcia. Wtedy też władca zakopał urny pod pomnikiem, a na nich posadził kwiaty — uznał to za najlepszy sposób na zapewnienie ukochanej godnego, wiecznego spoczynku, skoro tak kochała swój ogród.

Shirumi nie pamiętał z tego okresu za wiele. Nie, to nie tak, że szwankowała mu pamięć. Łatwo mógł przypomnieć sobie wszystko z tamtego tygodnia żałoby. Problem tkwił jednak w tym, że on, od świtu do zmierzchu, przebywał w okrągłej wieży, bez nikogo do rozmowy, choć z zakratowanym oknem. Nie był na uroczystościach, bo już nazajutrz król wymierzył mu karę — jak mu się wydawało, za spowodowanie śmierci królowej.

Książę spędził siedem dni w ciasnym pomieszczeniu, albo leżąc na starej pryczy, albo wyglądając przez małe okienko jak więzień. Przez cały pierwszy dzień dobijał się do drzwi, krzycząc i płacząc, by ojciec go wypuścił. Zamiast wolności, zyskał jednak tylko krew na rękach oraz zdarte knykcie i gardło, które bolały go do końca kary.

Teraz, patrząc w przeszłość, zdał sobie sprawę, że niewiele różnił się od dziewięcioletniego siebie. Chciało mu się płakać i krzyczeć, po części przez przykre wspomnienia związane z wieżą, a po części dlatego, że miał spędzić w niej resztę życia.

Ułożył się na pryczy, nie hamując łez. Znajdował się na tak odsuniętym krańcu zamku, że nikt nie usłyszałby jego skomlenia, chyba że stałby tuż za drzwiami. Marzył o tym, by po otworzeniu oczu okazało się, że spoczywa w swojej komnacie i nic mu nie grozi. Chciał wyskoczyć z okna tylko po to, by wylądować na grzbiecie Youmy, który zabierze go jak najdalej od ojca i tych przykrych wydarzeń.

Ale ilekroć otwierał oczy, nic się nie zmieniało, za wyjątkiem położenia słońca na niebie. Załkał, kiedy po raz wtóry zdał sobie sprawę, że to wszystko nie było snem. Musiał uciąć sobie drzemkę, bo promienie słoneczne padały już znacznie niżej niż wtedy, gdy ostatni raz śledził je wzrokiem.

Nagle usłyszał dźwięk przekręcanego zamka. Przetarł oczy, choć zdawał sobie sprawę, że najpewniej przybyła do niego służba z kolacją, a nie żaden ratunek.

Usiadł i rozprostował odrętwiałe kończyny. Był gotów poprosić nowo przybyłego, jakkolwiek żałośnie lub dziwnie by to nie zabrzmiało, aby odnalazł w Lesie Złotego Mchu mężczyznę imieniem Beracyonuma. Przez umysł spowity żalem i udręką, nie myślał racjonalnie. Nie miało dla niego znaczenia nawet to, czy Youma, przybywając mu na ratunek, zniszczy pół zamku. Chciał do niego wrócić, a przynajmniej wyjaśnić mu, w jakim jest teraz położeniu. Jakkolwiek. Gdyby smok wyczekiwał go przez wiele dni, ostatecznie uznając, że książę nie powrócił mimo obietnic, właśnie to byłoby dla Shirumiego największą karą. Nie chciał, aby w sercu Beracyonumy zagościł mrok i złość na rasę ludzką, a już szczególnie na niego samego. Ale cóż mógł zrobić, siedząc tu bezczynnie? Najwyraźniej jedyne, na co było go stać, to błaganie tego, kto do niego przyszedł, aby odnalazł jego przyjaciela i wszystko mu wyjaśnił.

Te niedorzeczne myśli wypłynęły z jego głowy w chwili, gdy mosiężne wrota ustąpiły, a za nimi pojawiła się postać z tacą pełną jedzenia.

— Jak się trzymasz, braciszku? — zapytała Maram, pokornie spuszczając głowę, jakby obwiniała się za uwięzienie księcia.

Wydał z siebie zaskoczone, pełne ulgi westchnienie. Nie przypuszczał, że siostra dowie się o jego uwięzieniu. Poprzednio, jedenaście lat temu, ojciec wmówił jej, że Shirumi uciekł na tydzień z zamku i odnalazł się po paru dniach. Zabronił mu przy tym wspominać o istnieniu tej wieży i swojej karze.

Łuski pokryte siarkąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz