III

67 20 59
                                    

~ LIESEL ~

Otworzyłam cicho drzwi. Było już późno, gdy wróciłam z tego jego wozu. Swoją drogą, na widok rozwalonych wszędzie butelek, o które co i rusz można się było potknąć, zrobiło mi się go żal. Zakręciło mi się w nosie od zatęchłego smrodu w pomieszczeniu.

Kradł, bo nie miał lepszego przykładu – ojciec wydawał cały zasiłek na alkohol i papierosy, więc na dobrą sprawę nie miał nawet jak zdobyć czegoś na ząb.

Jednak jego zuchwałość i natarczywość odpychały mnie od niego. Serio, czy w tej zasranej, zapomnianej przez ludzi wiosce  nie ma już nic lepszego do roboty niż łażenie za mną jak cień?!

Umyłam się cicho w balii. Woda już całkiem ostygła, jednak nie przeszkadzało mi to. Alternatywę stanowiła kąpiel w strumieniu. Cicho wsunęłam się do łóżka, które dzieliłam z siostrami, i zadowoliłam się skrawkiem nakrycia, jaki dla mnie pozostał.

Przekręcałam się z boku na bok. Oskar nie dawał mi spokoju. To prawda, nikt nie denerwował mnie bardziej niż on, ale chyba potraktowałam go zbyt surowo. Cóż, jeśli go spotkam, spróbuję przeprosić.

Swoją drogą, jego dzisiejsza przemowa... Bezcenna.

Przemknęłam oczy i przyłożyłam głowę do poduszki. W końcu sen do mnie przyszedł.

_______________________________________________

Tak jak zwykle, obudziłam się wraz z pierwszym pianiem koguta. Przeciągnęłam i zwlokłam z posłania. Standardowo, po przespaniu całej nocy zepchnięta w kąt, ledwo mogłam się wyprostować. Jak tylko zrobi się ciut cieplej, przenoszę się na podłogę.

Cicho umyłam się, załatwiłam i ubrałam. Pora zacząć kolejny dzień.

Weszłam do obory. Już od dzieciństwa było to moje ulubione miejsce – zapach siana działał na mnie niezwykle kojąco, a słońce wpadające do środka przez dziury w nieszczelnych deskach i ciche popiskiwanie myszy tworzyło tu bajkowy klimat.

Teraz z myszami, wyjadającymi nasze zapasy, rozprawiał się Baltazar – rudy kocur, uratowany przez drugą z moich sióstr, Eleonorę.

– Cześć, mały! – przywitałam się z kotem, delikatnie drapiąc go za uchem. Wrócił już z nocnych łowów i teraz odpoczywał, grzejąc się na słomie w rogu pomieszczenia.

– Witaj, Bello, kochanie! – podeszłam do krowy, która była naszym źródłem utrzymania. – Choć tutaj, maleńka.

Postawiłam sobie stolik i zaczęłam doić ulubienicę. Kiedy miałam już pełen garnuszek, zaniosłam go do sąsiadki.

– Dzień dobry, pani Inness! – krzyknęłam, widząc kobietę wieszającą pranie w ogródku. Widok mokrych galotów powiewających na wietrze zawsze mnie bawił.

– O, jesteś, Liesel, złotko! – uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Choć do domu, kochanie, to ci zapłacę... A, bym zapomniała! Mam coś dla ciebie, skarbie.

Wepchnęła mi do kieszeni pieniądze. Jak zwykle było ich więcej, ale milczałam – przysięgłam sobie, że wszystko odpracuję.

– Patrz, kochanieńka, co dostałam od przyjaciółki z miasta! – wyjęła coś z szafy i podała mi, niby drogocenny skarb. – wełniane rajstopy! Dwie pary! Specjalnie poprosiłam o jedną dla ciebie!

– Dziękuję bardzo! – podejrzewam, że oczy mi się zaświeciły, tak wzruszona byłam tym gestem. Zbyt wiele razy już doświadczyłam srogich, mroźnych zim, by wiedzieć, jak przydatny był to podarunek.

– A tutaj masz kilka jajek. Zrób jajecznicę, dzieciaki muszą jeść! – wepchnęła mi jedzenie do wolnych kieszeni. – O, a tak na marginesie, w karczmie szukają kelnerki. Może się zgłosisz? Dobrze płacą, a nie musiałabyś już wstawać tak rano do Belli.

Złodziej serc Where stories live. Discover now