IV

57 20 54
                                    

~ OSKAR ~

Co ty sobie wyobrażasz! – warknęła. Skojarzyła mi się z psem, który zmienia się w diabła, gdy tylko ktoś naruszy granice jego terytorium. Popchnęła mnie na ścianę. – Ty jesteś normalny?! Gdybym miała przy sobie któryś z tych wielkich kucharskich noży, to skróciła bym cię o ten pusty łeb!

– Zawsze możesz po któryś pójść. – próbowałem rozładować sytuację. Szlag, to wygląda jakbym...

– Cały czas za mną łazisz! – bezwiednie dokończyła moją myśl. – Co masz na swoje usprawiedliwienie? Może to przypadek, co?!

– Uspokój się. – odepchnąłem ją delikatnie. – Ciszej, bo nas usłyszą!

– W dupie to mam! – powiedziała jeszcze głośniej.

– Lisel, to jest przypadek! – powiedziałem dobitnie. – Naprawdę! Sama widziałaś, jak wygląda mój dom. – Postanowiłem zagrać na uczuciach. – Nie mam za co żyć, więc kradnę. Tutaj wszyscy świetnie znają mojego ojca... Dostałem tę pracę od razu.

– Aha, więc przyszedłeś tutaj do tatusia? – jej głos ociekał drwiną. – Może do niego dołączysz?

Zabolało jak diabli.

– Naprawdę myślisz, że nie mam żadnych zasad? – mówiłem cicho, ale ostro. – Uważasz, że jak jestem złodziejem, to stoczyłem się już wystarczająco? Sądzisz, że nie przeszkadza mi to, że mój rodzic co noc zalewa się w trupa, a ja muszę go szukać po wsi i skacowanego, zabierać spod czyjegoś domu, gdzie, nieprzytomny, się położył?! – podniosłem nieco głos. – Chciałem tę robotę również dlatego, żeby go pilnować.

– Przepraszam. – wymamrotała. Aż mnie zatkało. Czy ona właśnie mnie przeprosiła?! Ta zatwardziała, uparta osoba powiedziała magiczne słowo?

– Nic się nie stało. – mruknąłem w końcu. – To jeśli... Jeśli musimy tu razem pracować i jakoś się tolerować, może zawrzemy pokój? Naprawdę, dam ci spokój.

– Zgoda. – uścisnęła moją wyciągniętą rękę. – Udajemy, że się nie znamy i nie wchodzimy sobie w drogę.

– W porządku. – odparłem i odwróciłem się, udając, że kucharz mnie woła. Tak naprawdę chciałem ukryć szeroki uśmiech.

______________________________________________

Po zakończeniu pracy przebrałem się bardzo szybko i wybiegłem przed budynek. Z ojcem nie było dziś tak źle, poradzi sobie. Miałem nadzieję, że jeszcze ją złapię.

– Liesel! – zawołałem, biegnąc za nią. – Jest środek nocy, nie będziesz tak sama szła. Odprowadzę cię.

Spojrzała na mnie z niechęcią, ale mniejszą niż zwykle.

– Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto nie umie sobie poradzić? – zaczęła. – I czy czasem nie obiecałeś, że dasz mi spokój?

Otworzyłem usta, ale machnęła ręką.

– Jeden raz. – zaznaczyła.

Dlaczego ta dziewczyna była tak nieprzewidywalna? Zmieniała zdanie szybciej  niż obrazki w kalejdoskopie.

– Jak tam twoja profesja? – spytała, choć w tym niewinnym pytaniu wyraźnie dało się wyczuć nutę kpiny. – Rozwija się?

Wypiąłem dumnie pierś.

– Jeśli Mistrz Chubb jest mistrzem kuchni, to mnie powinni nazywać mistrzem złodziei. – odparłem.

– W kradzieży marchewek. – dopowiedziała.

– Marchewka to tylko przykład! – obruszyłem się. – Jestem w stanie ukraść wszystko!

– Zakład? – wyciągnęła rękę.

– Co? – zbiła mnie z tropu. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

– Pstro. – przewróciła oczami. – Załóżmy się o to, czy dasz radę ukraść wszystko, tak jak mówisz. Wymyślę ci trzy wyzwania, a ty musisz im sprostać.

– Dobra. – przyklepałem bez wahania. – Ale jak wygram, jedziesz ze mną na festyn.

– Może być. – uśmiechnęła się delikatnie. – A jak przegrasz, przez trzy miesiące sprzątasz oborę Belli.

– Biorę to. – przeczesałem włosy. – Kiedy pierwsze wyzwanie?

– Pojutrze. – powiedziała. – Muszę się nad tym zastanowić.

– Czekam! – ekscytacja brała nade mną górę. Wygram to i zabiorę ją na tańce.

Podeszliśmy pod jej dom. Już miałem się żegnać, kiedy czyjś głos nam przerwał.

– O ojcu to się nie pamięta, ale z dziwką się szlajasz, co? – Liesel odwróciła się natychmiast. Zrobiła krok w przód, ale powstrzymałem ją dłonią.

– Nie daj się sprowokować. – szepnąłem i podszedłem do zataczającego się na ogrodzenie mężczyzny. – Idziemy do domu.

– Nie jestem dziwką. – jej ostry głos zadźwięczał w nocnej ciszy.

– Idź do domu. – rzuciłem. Za późno.

– Tak? – podszedł do niej, ale w porę go odciągnąłem. W duchu dziękowałem siłom wyższym, że jestem już od niego silniejszy.

– Zostaw ją. – zmusiłem go, by na mnie spojrzał. Skupiłem się i pociągnąłem go za sobą, nie odwracając się. Bełkotał jakieś groźby, ale miałem to gdzieś. I tak rano nie będzie pamiętał. Ostatnio zapomniał, jak miał na imię. Nie, nie ma szans, żeby ją zapamiętał, uspokoiłem się.

______________________________________________

Obiecany niedzielny rozdział! Następny we wtorek ❤️

Złodziej serc Where stories live. Discover now