VII

43 18 27
                                    

~ LIESEL ~

Szłam na miejsce umówionego spotkania organizacyjnego. Miałam się z nim spotkać, żeby uzgodnić szczegóły jego „spektakularnej kradzieży”. W duchu jednak wiedziałam, że za dużo o samym planie nie będziemy gadać.

– Hej! – zawołał, machając do mnie z koca rozłożonego pod drzewem. Spokojnie do niego podeszłam i usiadłam na trawie, choć na pledzie zostało mnóstwo miejsca, prawdopodobnie przeznaczonego dla mnie. Ale cóż, ja to ja. Nie będę korzystać z jego łaski. – Siadaj tu.

– Nie, dzięki. – powiedziałam. – Tu mi wygodnie. Miękka trawa, kwiatki, motyle...

– Pająki... – wskazał coś za mną.

– Tak, to też. – odparłam automatycznie, zanim dotarło do mnie, co powiedział. – CO?!

Odwróciłam się – wielka tarantula z tłustym odwłokiem jak gdyby nigdy nic urządziła sobie przechadzkę tuż koło mojego kolana. Odskoczyłam jak oparzona i bez chwili namysłu wskoczyłam na kocyk, którym jeszcze niedawno tak nieopatrznie wzgardziłam.

– Zabij go! – Krzyknęłam histerycznie, odsuwając się jeszcze dalej. Chłopak spokojnie wstał, wziął tą oblechę na ręce i wyniósł z dala od nas. Włochate nogi majtały się po bokach jego opalonej dłoni.

– W przyczepie jest ich sporo. – wyjaśnił, jakby właśnie nie dotykał tego potomka szatana.

– Nigdy cię nie odwiedzę. – Wzdrygnęłam się na wspomnienie puchatych odnóży.

Parsknął. Czyżby coś go rozbawiło?!

– Zagrajmy w fakt za fakt. – wypalił nagle.

– W co? – zapytałam, zbita z tropu.

– Fakt za fakt. Ja mówię fakt o sobie, potem ty i tak na zmianę. – Oparł się o pień dębu. – Ja zacznę. Więc, hmmm... lubię jeść.

– Kto nie lubi. – zaczęłam bawić się źdźbłami trawy. – Pomyślmy... nie lubię nosić sukienek.

– Zauważyłem.

– Jakiś problem? – rzuciłam w niego łodyżką, którą trzymałam w ręce. W porę się uchylił, niestety.
– Uważaj na pająki!

Podziałało. Wytarłam ręce w spodnie.

– Kontynuuj – powiedziałam.

– Chcę cię zabrać na festyn. – rzucił.

– Naprawdę? Nie zauważyłam. – mój głos ociekał ironią. Co ja poradzę, sarkazm to moje drugie imię, a on irytował mnie jak mało kto. – Chyba musisz się bardziej postarać.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – wstał. – Chcesz poziomkę?

– A co to ma wspólnego? – uniosłam brew.

– Nic, tylko tu rosną poziomki. Łap. – rzucił we mnie owocem. Zjadłam go ze smakiem.

– Jest ich więcej? – zapytałam.

– Nie wierzę! – Zawołał. – Panna Udaję–że–go–nie–lubię–Liesel* chce coś ode mnie? Może zacznę kraść poziomki zamiast sygnetów? Myślę, że to by miało u ciebie większe branie.

– Nie gadaj tyle, tylko je podaj. – Wyciągnęłam rękę.

Przestał się droczyć i wsypał mi na dłoń resztę. Grzeczny chłopak, robi postępy. Może nawet coś z niego będzie?

– Wróćmy do kradzieży. – zaproponowałam. – Jak zamierzasz to przeprowadzić?

– Tajemnica. – uśmiechnął się szelmowsko. – Jutro się przekonasz.

Niemalże bez udziału świadomości wywróciłam oczami i westchnęłam. Przekonamy się, czy naprawdę jest taki sprytny, za jakiego się podaje.

_______________________________________________
* Może mi ktoś powiedzieć czy w takim przypadku pisze się spacje po – czy nie?
_______________________________________________
Nie wiem czy ktoś "paczał" ale pisałam na tablicy, że z uwagi na uroczystości rodzinne, jakie mam jutro, kolejny rozdział wpadnie dziś (wiem, znów jest krótki, ale coś się ze mną stało i przestałam umieć pisać długie, bywa). Dziś powinno być "Kukułcze jajo" ale nie wiem czy się pojawi, bo nie zapisałam sobie rozdziału "na zapas", a średnio mam teraz czas i wenę żeby coś nagryzmolić. No, to chyba tyle, miłego weekendu ❤️

Złodziej serc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz