IX

54 17 56
                                    

~ LIESEL ~

Szłam na miejsce, pewna siebie. W końcu nikt nie jest w stanie ukraść sygnetu z palca policjanta, czuwającego przy kosztownościach. Może i nasz konstabl nie grzeszył inteligencją, ale nawet on nie byłby na tyle nierozważny, by zostawić bez opieki fortunę hrabianki.

Byłam przed czasem, więc spokojnie usiadłam sobie, opierając się o pień starego drzewa. Przedtem jednak rozejrzałam się dokładnie, czy nigdzie nie biega jakaś puszczona wolno tarantula, która chciałaby mnie zjeść i przyprawić o przedwczesny zawał serca. Czysto.

Zagapiłam się na drogę, aż dostrzegłam jego sylwetkę w oddali. Podniosłam się i zrobiłam wyniosłą minę.

– Normalnie aż żal, że ci się nie udało, bo zdążyłam wymyślić drugie wyzwanie! – Krzyknęłam kpiąco, zanim zdążył podejść.
Ku mojemu zdumieniu, sięgnął po coś do kieszeni i pomachał mi. Srebrne kółko błysnęło w ostrym słońcu. Przyznam, że szczęka mi lekko opadła.

– Pokaż. – Wyszarpałam mu rzekomą zdobycz. Wszystko się zgadzało – na pierścieniu, pośrodku, widniał nieznaczny ryt w kształcie kolibra, który zapamiętałam, więc nie było możliwości, że była to podróbka. A raczej była, ale bardzo mała. Zrobiłam kwaśną minę.

– Zanim zaczniesz się rozpływać w zachwytach nad moją odwagą... – zabrał mi sygnet. – Bo musisz wiedzieć, że była to niezwykle karkołomna kradzież... wszystko było zamknięte, komisarz z pistoletem stał na straży, dwóch innych było przy drzwiach, mieli nawet kota na usługach!!!

– Boisz się kotów? – Spytałam.

– To potomkowie diabła!!! – Uniósł się. – Patrzył się na mnie, a potem wywlókł za próg. Wróciłem, cały we krwi, ostatkiem sił obezwładniłem go i...

– I wtedy przyszedł jednorożec, z goblinem i Minionkiem, i pomogli ci. – Dopowiedziałam.

– Skąd wiesz? – uniósł brwi, w czymś, co pewnie uważał za uroczy wyraz bezbrzeżnego zdumienia, a co dla mnie było idiotycznym zmarszczeniem mordy.

– Kobieca intuicja. – Powiedziałam z ironią.

– Dobra, ciii. – Machnął ręką. – Patrz lepiej, co dla ciebie wziąłem. Poczytaj, jakie piękne. I te ilustracje...

Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Nie, nie, nie... teraz się dowie, że w jednym jestem gorsza od innych. Mój największy kompleks miał wyjść na jaw, w dodatku przed nim!!!
Odsunęłam od siebie książkę, którą mi podał.

– N-nie mam ochoty na czytanie. – Nie patrzyłam mu w oczy.

– No proszę! – Na jego twarzy dostrzegłam coś w rodzaju desperacji.

– Nie. – Oddałam mu egzemplarz. Ręce zaczęły mi się lekko trząść.

– Spójrz na ten, jest świetny. – otworzył na stronie zaznaczonej czerwoną kokardką i położył mi na kolanach.

– Taaak, wybitny. – Wyjąkałam. Uniosłam wzrok i zobaczyłam, że już wie.

– Och. – szepnął. – Nie umiesz czytać...

Odwróciłam się, wściekła.

– To nie moja wina!!! – wybuchłam. – Nikt mnie nie nauczył, więc nie musisz się tak szczycić swoją wiedzą!!!

– Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć. – podszedł bliżej. Odruchowo się odsunęłam. – Jeśli chcesz, mogę... mogę nauczyć cię czytać.
Zamilkłam. To było jedno z moich marzeń. Z drugiej strony, on w roli nauczyciela... nie, nie zniosę tego.

– Chcę. – Głos sam wyrwał mi się z gardła. No co za zdradzieckie usta!!!

– Serio? – był nie mniej zdziwiony ode mnie. – W porządku. Patrz. To nie jest proste, więc się nie zniechęcaj. To jest A. Patrz najpierw na tytuł, bo on jest drukowanymi literami .. trochę ci zajmie, żeby to ogarnąć, ale dasz radę. To D...
_______________________________________________
Musiałam przyznać, że chłopak sprawdzał się w roli nauczyciela. Choć nadal próbowałam być opryskliwa, z czasem udało mi się rozluźnić, zaczęłam się nawet uśmiechać. Sama nie wiedziałam, dlaczego tak na mnie działał.

– A teraz chcę ci coś przeczytać. – Otworzył książkę. – Wiersze o miłości, co za przypadek...

Szturchnęłam go, zagryzając wargi.

– O, na przykład ten. – Nic sobie z tego nie robił, więc postanowiłam czekać na rozwój sytuacji.

Nie obiecuje ci wiele.
Bo tyle prawie co nic.
Najwyżej wiosenną zieleń.
I pogodne dni.
Najwyżej uśmiech na twarzy.
I dłoń w potrzebie.
Nie obiecuje ci wiele.
Bo tylko po prostu siebie*

Musiałam przyznać, że wiersz był ładny. Zaczęłam się bawić rosnącymi koło mnie stokrotkami.

– Robisz kocha-nie kocha? – Zażartował, a ja przewróciłam oczami. – Jak tak, to znasz odpowiedź.

Zarumieniłam się, choć wcale nie chciałam. Moje ciało dziś ze mną nie współpracuje...

– Zamknij się. – Burknęłam. – Lepiej poczytaj coś jeszcze.

– Na rozkaz. – Skłonił się idiotycznie.

Każdy nowy dzień jest kwiatem,
Który zakwita w naszych rękach
Tam, gdzie się kocha, nigdy nie zapada noc.
Serce to cząstka człowieka,
Które tęskni, kocha i czeka*

Zamknął księgę z rozmachem i spojrzał na mnie.

– Jak ci się podoba? – zapytał.

– Bardzo. – odparłam cicho. Nadal przerzucałam kwiatki.

Przez chwilę zapadła między nami niezręczna cisza, jakby nikt nie wiedział, jak się zachować. Ja sama byłam zdumiona, nie sądziłam, że kiedykolwiek pozwolę, by do czegoś takiego doszło. By ten idiota uczył mnie czytać i deklamował wiersze o zakochaniu? Nigdy. A jednak...

– Mówiłaś coś wcześniej, że wymyśliłaś kolejne zadanie. – Rzucił w końcu. – Cóż, chyba jednak będzie potrzebne.

Zacisnęłam wargi.

– Łap! – Rzucił we mnie swoim zdobytym „trofeum” – takie określenie brzmi znacznie dumniej niż pierścień, prawda? Złapałam go i wsunęłam do kieszeni.

–Znasz pana Ansela? – Chodziło mi o najbogatszego człowieka w wiosce, handlarza końmi. – Pewnie kojarzysz Mefistofelesa, jego najnowszy nabytek? Podobno to zwierzę jest warte majątek, ale nie może go sprzedać, bo na widok ludzi dostaje istnego szału, zachowuje się jak opętany. Myślę, że temu nie podołasz.

– Dobrze, zrobię to. – Odrzekł. – Ale tylko pod jednym warunkiem. Ukradnę go, przyprowadzę do ciebie, ale później odprowadzę z powrotem do stajni. Mam jeszcze swoje zasady, Liesel.

– W porządku. – Prawdę mówiąc, byłam pod wrażeniem że chce się tak zachować.

– Nie ruszaj się. – Rzucił nagle z dziwną miną, łapiąc mnie za włosy.

– Odbiło ci?! – Próbowałam odskoczyć.  – Co ty robisz?!

– Ściągam ci pająka z głowy!!! – pisnęłam głośno i wskoczyłam na niego. Złapał mnie i ugiął się lekko pod moim ciężarem.

– Weź go, weź go, błagam!!! – Niemal płakałam.

– Już. – Wyrzucił to bydlę daleko. – Nie wiedziałem, że aż tak na mnie lecisz.

– To najgorszy podryw, jaki kiedykolwiek usłyszałam. – powiedziałam zniesmaczona, stając na ziemi.

– Ach tak? – Uśmiechnął się głupio. – A jakie były lepsze?

– Nawet wyrwanie mnie tekstem „na krowę” ma większe szanse na powodzenie!!! – Krzyknęłam i pobiegłam do domu. Czekał mnie jeszcze wieczorny dyżur w karczmie.

1* „Nie obiecuje ci prawie nic” – Bolesław Leśmian
2* „Każdy nowy dzień jest kwiatem” – Adam Mickiewicz

Złodziej serc Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin