8. Poza zasięgiem.

910 106 15
                                    

- Co się dzisiaj z tobą dzieje? - dotarł do mnie znużony głos jednego z moich pracowników, podczas gdy ja od piętnastu minut myłam tą samą szybę. W tym samym miejscu. O dziwo nie wytarłam w niej dziury. - Mówię do ciebie od godziny, a ty w ogóle mnie nie słuchasz – przeniosłam wzrok z widoku za oknem na Louisa, kolejnego wyjątkowo ekscentrycznego pracownika, którego mocny francuski akcent nie tylko kaleczył wyjątkowo boleśnie język angielski, ale dodatkowo zniekształcał słowa tak bardzo, że nie do końca wiedziałam co właśnie do mnie powiedział.

- Mów wyraźniej – jęknęłam, rzucając ścierkę głośno na pusty stolik. Słysząc moje słowa, wyrzucił dłonie w górę w niemej furii.

- Wy Anglicy... - zaczął, ale mu przerwałam. - Jesteśmy parszywymi zjadaczami tłustego żarcia i pogromcami obcokrajowców. Wiem.

- Nie krytykuj mnie, gdy sama nie umiesz mówić w obcym języku – znowu zaczął temat. Byłam pewna, że kochał się kłócić o byle głupotę dla samego faktu, że wtedy i tylko wtedy mógł być w centrum uwagi. Cieszyłam się jednak, że temat dotyczył obcokrajowców, a nie anarchistów, polityki lub, co gorsze, pogody. Tak. Pogody. Louis był najzwyklejszym szaleńcem i nie było to tematem do dyskusji. Gdy podniesionym głosem zaczął swój typowy monolog o federalizacji Europy i kontynencie bez granic, porównując Brytyjczyków do rozpasanych szympansów, na nowo musiałam przestać go słuchać, by nie oszaleć.

Bo właśnie takie było moje życie w tamtej chwili. Jednym wielkim pasem niepowodzeń, tragedii i cholernego absurdu, do którego powinnam już dawno temu się przyzwyczaić. A potem oberwałam z mokrej gąbki prosto w twarz.

- Znowu mnie nie słuchasz! - sposób w jaki przeciągnął sylaby w każdym słowie był wręcz niezwykły.

- Bo pieprzysz głupoty. Gdybyś mówił o czymś wartościowym, to był skupiła na tobie swoją uwagę.

- Już dawno temu powinienem rzucić tą robotę.

- Oboje wiemy, że to uwielbiasz – odparłam po raz tysięczny i odrzuciłam w jego stronę mokry przedmiot, którym mnie zaatakował, by mógł dokończyć swoją pracę, którą było zmywanie naczyń. Ja zaś zabrałam się za ponowne mycie okien. I choć było to zadaniem łatwym i niezbyt wymagającym, nie mogłam kompletnie się na nim skupić, zbyt pochłonięta swoimi myślami. Chlapałam wodą z pianą na prawo i lewo, a Ed, choć ślizgał się na posadzce co krok, nawet tego nie skomentował. Był na mnie w tamtym momencie zbyt obrażony o to, że jestem skończoną idiotką. Jakie to było przemiłe z jego strony.

I miał rację, ale nie mogłam się do tego głośno przyznać. Po usłyszeniu całej mojej żenującej opowieści o tym, jak zostawiłam specjalnie klucze u Harrego, tylko po to by tutaj wpadł i spędził ze mną trochę swojego czasu, Esteban wpadł w szał. Z każdym dodanym przeze mnie wątkiem, miałam wrażenie, że chce mnie uderzyć. Jak dotarłam do momentu, w którym wyraziłam zgodę na plan Charlesa, zdzielił mnie przez głowę swoją męską torebką i odmaszerował w stronę pobliskiego parku, krzycząc, że już do reszty postradałam zmysły. I miał cholerną rację.

Byłam zakochana od lat w mężczyźnie, który był narzeczonym mojej siostry bliźniaczki, a we mnie samej widział tylko jej wybrakowaną kopię. By choć odrobinę zmienić jego opinię na mój temat zgodziłam się na chory układ z facetem, który mógłby być ucieleśnieniem samego diabła. Dodatkowo, choć chyba to było w tym najgorsze, mi się to podobało. Miałam balansować na niezwykle cienkiej i śliskiej linie, wiedząc, że chcąc zdobyć miłość mojego życia, stracę coś równie cennego. Moją siostrę i zarazem jedynego członka mojej rodziny, który się jeszcze o mnie troszczył. Czy Harry w ogóle był tego warty? Czy ktokolwiek był wart zapłacenia takiej ceny? Dlaczego moje szczęście, nieważne jakby na to nie spojrzeć, zawsze musiało nieść za sobą tak koszmarne komplikacje?

GOOD ENOUGHTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang