10. Emocje.

802 108 6
                                    

Emocje. Rządzące naszym losem i nami samymi niczym marionetkami. Ich sznurki wbijały się boleśnie w nasze nadgarstki, ramiona i kostki naszych nóg. Szarpały nami na boki. Stawiały nas do pionu, by po chwili pozwolić nam na swobodny upadek wprost na nasze kolana, na samą twarz. I zauważyłam w tym pewnego rodzaju zależność. Gdy już byłam o krok od tego czego zawsze pragnęłam, sznurki odciągały mnie w zupełnie inną stronę. I nagle to co wydawało się tak bliskie, tak boleśnie realne stawało się nagle ponownie poza moim zasięgiem.

Pamiętam, że uświadomiłam sobie o tym, gdy Harry po raz pierwszy wykorzystał moją słabość, którą on zdecydowanie dla mnie jest. To kim byłam. To kim on sam był. Nie był przecież głupcem. Musiał wiedzieć. Musiał zdawać sobie sprawę z tego co do niego czułam. Przecież nie tylko było to oczywiste, każdy także zdawał się o tym wiedzieć. Miało to miejsce jeszcze w czasach liceum, a dokładnie w jego ostatnich dniach, w czasie trwania balu pożegnalnego. Czyż to nie było iście filmowe? Ja stojąca samotnie pośrodku parkietu, oświetlana przez refleksy rzucane przez ogromną kulę dyskotekową podwieszoną pod sufit sali gimnastycznej, w sukni której nigdy bym w realnym życiu na siebie nie założyła. Pamiętam jak dziś jak zaciskając materiał sukienki w spoconych dłoniach obserwowałam, niczym w zwolnionym tempie, jak Harry odchodzi ode mnie z szerokim uśmiechem na ustach i kieruje się w stronę mojej siostry z błyskiem w oku. I zrobił to chwilę po tym jak pierwszy raz w trakcie naszej znajomości spojrzał na mnie jak na osobę wartą uwagi. Odezwał się do mnie. Porozmawiał chwilę, w której jedyne co go interesowało to Stella. Wypytał o jej życie uczuciowe i o nasze relacje. Po otrzymaniu zadowalających odpowiedzi pocałował mnie w policzek i odszedł w stronę dziewczyny swojego życia, pozostawiając mnie w ruinie emocjonalnej. Zastanawiałam się w tamtej magicznej chwili czy zaprosił mnie wtedy na ten bal tylko i wyłącznie z jej powodu i czy już zawsze będzie tak wyglądało moje życie. Najgorsze było w tym wszystkim to, że na niego czekałam. Na środku parkietu, otoczona zakochanymi parami. Tuż pod błyszcząca kulą dyskotekową. Stałam tam prawię połowę balu przerażona, że na oczach wszystkich mnie wystawił. Ale on zrobił coś o wiele gorszego. Dał mi nadzieję. Małą iskierkę w otaczającym mnie mroku. A potem zamienił mnie na lepszy model. To było takie poniżające. A wszyscy na nas patrzyli. A litość w ich oczach była trująca.

Czasami zastanawiałam się jak wiele musiał przejść jeden człowiek, by zdać sobie dogłębnie sprawę z tego jak niewiele jest wart. Myślę, że ja przeszłam przez wystarczająco wiele, by być pewną, że nie jestem warta nawet złamanego grosza. I nastąpiło to w momencie gdy byłam świadkiem ich pierwszego pocałunku. Doskonała tortura.

Dłońmi obejmowałam parujący kubek z herbatą, patrząc na nic więcej jak tylko swoje splecione palce na jego brzegu. Przede mną przy stole siedział Charles, nadal oślepiony i chyba bardziej zawstydzony ode mnie samej. Co się dziwić. Zostaliśmy przyłapani na chwili, do której nigdy nie powinno było dojść. Oboje o tym wiedzieliśmy, a upewniliśmy się w tym gdy ujrzeliśmy zszokowaną twarz Eda. Nie tego spodziewał się przekraczając próg mojego domu. Dlaczego do cholery właśnie wtedy zapomniałam, że umówiliśmy na gotowanie wspólnej kolacji właśnie u mnie? I gdy tak nad nami stał, krążąc po małej kuchni, wykrzykując słowa, które dla mnie w tamtej chwili zdawały tsunami słownego gniewu, poczułam się jeszcze mniejsza niż zwykle. Bo w swoich dziwacznych, bardzo teatralnych krzykach, chyba ostatecznie doszukałam się sensu. Po raz kolejny pakowałam się w coś z facetem, którego nawet nie miałam prawa brać pod uwagę. Dodatkowo zawarłam z nim pakt, by z jego pomocą zdobyć równie zakazany owoc. Esteban po prostu załamywał ręce. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że Ed nie lubił Charlesa. Przekonał się do tego gdy okazało się, że od dawna ma kogoś innego, a mimo to nie przeszkadzało mu to w mieszaniu w mojej biednej głowie.

- Czy... - zaczął Charles, ale Ed posłał mu tak straszne spojrzenie, że ja sama skurczyłam się w sobie. Jeśli on uznawał coś za jeden krok za daleko, musiało tak być. Jeśli człowiek z takim nagiętym kręgosłupem moralnym uznawał coś za karygodne, takie też musiało to być. Jak jasna cholera.

GOOD ENOUGHWhere stories live. Discover now