Rozdział 5

2.4K 181 15
                                    


Sevi szła jako pierwsza, potem ja, a Tybal i Carney zamykali pochód. Wydawało mi się to dziwne, że na tak wielkim statku, bo musiał być ogromny, nikogo nie spotykamy na korytarzach.

- Zobaczymy się na kolacji. – Dziewczyna skręciła w prawo na rozwidleniu korytarza. – Nie daj się pożreć żywcem, Mała.

Pomachała nam na pożegnanie i oddali się razem z Carey'em. Tybal skręcił w lewo i wyprzedził mnie. Przyspieszył, miałam trudności, żeby za nim nadążyć. Wreszcie zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami. Odetchnął głęboko i dotknął panelu. Odsunął się lekko, żeby mnie przepuścić przodem.

Znalazłam się na mostku. Staliśmy na balkonie, a poniżej znajdowało się centrum dowodzenia. Z wielkiego, panoramicznego okna podnosiły się właśnie ekrany ochronne. Tak się domyślałam, że to one. Przed nami był... kosmos. Nie wiem jaką prędkość osiągaliśmy, ale gwiazdy nie przypominały punkcików, tylko smugi światła. Zaschło mi w ustach z wrażenia.

Stojące w półokręgu pulpity zajmowały cały przód. Przed nim stało kilka foteli, na których zasiadały archanioły. Na wysokości oczu znajdowały się monitory, dane wciąż się zmieniały. Pośrodku podłogi, na niewielkim podwyższeniu stał olbrzymi fotel, bardziej przypominał tron, niż siedzisko zwykłego człowieka.

Moje obserwacje przerwało wołanie.

- Tybal, przyprowadź ją do gabinetu!

Drgnęłam słysząc ten głęboki głos, najchętniej uciekłabym z powrotem, nawet do izolatki. Jego moc przeniknęła przez me ciało.

- Nie bój się. – Opiekun założył mi kosmyk za ucho. – On więcej szczeka, niż gryzie.

Zeszliśmy po krętych schodach i skierowaliśmy się w boczny korytarz. Na jednej ścianie znajdowało się kilkoro drzwi, na drugiej tylko jedne. I to do nich kierował się Tybal. Wprowadził mnie do pomieszczenia i stanął na baczność przed biurkiem. Przełknęłam nerwowo ślinę i z zaciekawieniem przyglądałam się otoczeniu, omijając wzrokiem kapitana. Nie czułam się na siłach na spotkanie z nim.

Gabinet był spory, ale wydawał się jeszcze większy, przez minimalne urządzenie. Na jednej ze ścian znajdowały się monitory, część z nich była ciemna, ale reszta pokazywała ujęcia z różnych części statku. Rozpoznałam śluzę, wejście na mostek i samo centrum dowodzenia. Na innych były pomieszczenia, które nic mi nie mówiły. I wszędzie kręciły się archanioły.

Naprzeciw drzwi wejściowych znajdowało się biurko, a za nim wisiał olbrzymi obraz, przedstawiający płonące miasto. Wreszcie spojrzałam na siedzącego za meblem archanioła. Czarne włosy miał krótko przystrzyżone, twarz pociągła, na której dominował wielki nos. Pióra były złotawe, czyli jeżeli wierzyć Sevi, władał mocą krwi. Ciekawe, do czego to się sprowadza? Czytał jakiś dokument, wreszcie podniósł wzrok i utonęłam w tym spojrzeniu. Przerażająco błękitne tęczówki, jak zmrożony lód. Zmarszczył brwi i wyszczerzył się w uśmiechu, który jednak nie doszedł do oczu. Ogarnął mnie paniczny strach i... znów się przemieniłam.

- Znowu? – jęknęłam chowając za sobą dłonie.

- Mirsan Ismach, kapitan „Miecza" – przedstawił Tybal głównodowodzącego. – Izzy Chavez. – Pokłonił się lekko i odszedł na bok.

- Za chwilę dołączy do nas przedstawiciel Wielkiej Rady – dorzucił starszy z archaniołów. – Masz jakieś pytania?

- Ja...nie...nie... - jąkałam się.

- Dobrze, bo tym razem my będziemy pytać.

Zabrzmiało to złowrogo. Przyglądał mi się uważnie, aż cała się spociłam. Po chwili jednak przywołałam się do porządku i też nie pozostałam mu dłużna. Ubrany był trochę inaczej, niż do tej pory spotykani osobnicy. Cały na czarno, ale ze srebrnymi dodatkami. Na spodniach były lampasy, buty okute i nie koszulka, tylko koszula z długimi rękawami, a na niej pagony z jakimiś oznaczeniami. Nie miał jej zapiętej pod szyją i zdołałam zauważyć tatuaż, przynajmniej jego część.

ZIEMIANKA Tom I : Obcy PtakWhere stories live. Discover now