Rozdział 10

2.1K 166 13
                                    



Pierwsze zetknięcie z obcą cywilizacją nie należało do miłych. Tuż po przekroczeniu progu kosmodromu o mało nie zostałam stratowana przez pędzącego jak pociąg trolla. Tak, trolla. Stanęłam jak wryta, z bijącym pospiesznie sercem i wysuwającymi się kłami oraz pazurami. Silne ramiona Tybala odciągnęły mnie z drogi stwora. Ten ledwie zaszczycił nas spojrzeniem, warknął coś przez zaciśnięte zębiska i wparował do środka. Obejrzałam się za nim próbując przyjrzeć się jego zwalistej postaci. Wydawał się pokryty mchem, cały zielony, zamiast włosów miał jakieś pnącza.

- Co to było? – zapytałam.

- Troll leśny – odparł Tybal biorąc mnie za rękę. – Jest kilka rodzajów tych stworzeń, są złośliwe, hałaśliwe i nie uważają rodzaju żeńskiego za inteligentny. A przeklinać potrafią tak, że uszy więdną. Chodź wreszcie. – Pociągnął mnie za sobą. – Nigdy im się nie przyglądaj, uważają to za wyzwanie – dorzucił.

Pobiegliśmy za resztą, która zdążyła już znacznie się oddalić. Rozglądałam się zaciekawiona, próbując ocenić jak to kosmiczne miasto różni się od ziemskich. Główna arteria była szeroka, ale wiła się jak żmija. Co kilkanaście metrów odchodziły od niej boczne uliczki. Budynki wzbijały się w niebo i były oświetlona jak choinki na święta. Jaśniały różnobarwnymi neonami, przyciągając wzrok, ale jednocześnie sprawiając, że zaczynała mnie boleć głowa. Nie rozumiałam co na nich pisze i musiałam się zdać na archanioła, który pobieżnie tłumaczył. Od tego zadzierania głowy o mało co nie wylądowałam w otwartej studzience, oczywiście mój „anioł stróż" zdołał mnie w ostatniej chwili uratować.

Skupiłam się więc na podłożu. Ulice były zatłoczone, poruszały się po nich jakieś pojazdy. Przypominały połączenie samochodów i motocykli, Najczęściej jednoosobowe, choć zdarzały się większe. Różnokolorowe, unosiły się kilkanaście centymetrów nad powierzchnią. Zafascynowana obserwowałem jak ich kierowcy z gracją wyprzedzają wolniejszych na drodze, nie powodując wypadków. Chodniki były niestety krzywe, choć szerokie. Już chciałam zapytać dlaczego, gdy obok nas przebiegła gromada olbrzymich psów, zajmując całą szerokość. Czarna sierść lśniła, a czerwone oczy zdawały się płonąć ogniem. Może to było złudzenie optyczne, ale na końcach ich ogonów także widziałam płomienie. Zatrzymałam się i z zaciekawieniem przyglądałam oddalającym się potężnym sylwetkom. Jeden z nich obejrzał się i zawrócił. Warcząc podszedł do mnie, a ja ze strachu przemieniłam się, choć próbowałam nad tym zapanować. Zbliżył pysk do mojej twarzy i węszył, nie przestając wydawać groźnych odgłosów. Nagle przede mną znalazł się Rei, rozciągając skrzydła na całą szerokość. Stworzenie nic sobie z niego nie zrobiło. Odtrąciło go na bok głową, jakby nic nie ważył i znów zbliżyło się do mnie. Czułam odór jego oddechu, zemdliło mnie. Wyszczerzyłam kły i wysunęłam przed siebie ręce, zakrzywiając palce, żeby łatwiej mi było uderzyć pazurami. Szykowałam się do walki, choć wiedziałam, że nie mam żadnych szans.

Stworzenie warknęło jeszcze raz i... polizało mnie po twarzy, prawie zdzierając skórę. Nawet nie zauważyłam kiedy zostałam otoczona przez resztę sfory, zbyt byłam skupiona na tym jednym osobniku. Czułam jak jestem dotykana przez wilgotne nosy, poszturchiwana i obwąchiwana. Wreszcie wszystkie podnosiły łby i zawyły, a ja zakryłam dłońmi uszy. To nie był zwykły skowyt, nie przypominał żadnych odgłosów dzikich zwierząt, które znałam z Ziemi. Brzmiał jakby dochodził z samej czeluści piekielnej. Czułam jego wibrację w każdej komórce ciała, jakby przenikał mnie wskroś. Otoczył nas krąg ognia, ale nie czułam jego gorąca, choć przez płomienie widziałam, że archanioły cofają się przed nim.

- Witaj, córo dwóch księżyców. – Zabrzmiało w mojej głowie. – Przyjdzie czas, kiedy dosiądziesz jednego z nas, żeby zająć należne ci miejsce. Pamiętaj.

ZIEMIANKA Tom I : Obcy PtakWhere stories live. Discover now