Rozdział 6

2.3K 167 6
                                    


Biegłam przez las ślizgając się na mokrych od porannej rosy liściach. Czułam jak serce szybko bije, jak brakuje mi tchu. Nie mogłam jednak się zatrzymać, od tego biegu zależało życie i to nie tylko moje. Cała osada była zagrożona. Ten, który za mną podążał nie znał litości i miał na celu likwidację wszystkich, którzy mieli ze mną styczność. Jeszcze jeden zagajnik, ta mała polana na północnym krańcu wioski, jeszcze...

Przy pierwszym domu wpadłam na zmasakrowane ciało, co zmusiło mnie do zatrzymania się. Załkałam rozpoznając Rona. Brakowało mu ręki, noga też była poszarpana i chyba częściowo zjedzona. W miejscu gardła była jedna wielka rana, z brzucha wypływały wnętrzności. Spóźniłam się, bestia zaczęła realizować swój plan.

- NIE! – Wrzasnęłam.

Obudziłam się zlana potem i łzami, w pełni przemieniona, z wbitymi w materac pazurami.

- NIE! NIE! – krzyczałam dalej, mocując się z przytrzymującymi mnie ramionami.

Wreszcie wyzwoliłam się z uścisku i na oślep zaczęłam zadawać ciosy. Silne uderzenie w twarz trochę ostudziło moje zapędy. Dyszałam, jakbym dopiero co przebiegła maraton.

- Ciii, już dobrze. – Tybal przytulił mnie do swojej szerokiej piersi. – Już po wszystkim, to tylko zły sen.

Ten koszmar śnił mi się od wielu lat. Czasem przez kilka nocy pod rząd. Rzadko udawało mi się przespać miesiąc bez męczącej zmory. Zawsze jednak wracał, identyczny w szczegółach, zmieniała się tylko pierwsza ofiara. Budziłam się przerażona, z urywanym oddechem, jakbym rzeczywiście biegła. Odkąd zaczęłam pić zioła babci poprawa była znacząca. Teraz jednak znów musiałam się z nim zmagać.

Czułam jego rozgrzane ciało i piżmowy zapach. Policzki miałam mokre od łez. Odważyłam się uchylić powieki, bojąc się co zobaczę. Na wpół siedziałam na łóżku, na jego brzegu klęczał Tybal. To on mnie obejmował i to nie tylko rękoma. Jego białe skrzydła stworzyły nad nami namiot z pierza. Zaczęło mi się robić ciepło i błogo.

- Gdzie jestem? – zapytałam.

- W swojej kajucie – odparł, lekko gładząc moją twarz, tą stronę, którą przed chwilą potraktował tak brutalnie.

- Chyba w więzieniu – prychnęłam.

Wcale się tym nie przejął tylko dalej delikatnie przeciągał palcami po krzywiznach lica, uśmiechając się przy tym tajemniczo.

- Chcesz porozmawiać o tym śnie?

- Nie, to tylko sen. – Zaczęłam się wyzwalać z jego objęć. – Zwykły koszmar.

- Chyba nie do końca. Zaczęłaś się strasznie rzucać i wrzeszczeć, jakby ktoś obdzierał cię ze skóry.

Nie naciskał jednak. Wstał i przeciągnął się jak kot. W tym momencie mój żołądek uznał, że czas się zbuntować. Tak głośno mi w nim zaburczało, że drgnęłam.

- Ups. – Roześmiałam się. – Chyba czas coś zjeść. Poza tym – usiadłam na łóżku – powinnam być na ciebie zła, w końcu jednak mnie uśpiłeś.

- To nie ja – zaprzeczył. – Rei cię uspokoił i wprowadził w trans. Dlaczego tak wybuchłaś? Nigdy nikt nie zaatakował kapitana, a ty go sponiewierałaś?

- Implant – odparłam tylko.

- Wszyscy go mamy, ja też. Wiesz jak wielki jest wszechświat? – zapytał i nie czekając na odpowiedź kontynuował. – Tysiące zamieszkałych planet, nigdy nikt nie opanuje tylu języków. Niby oficjalnym językiem Federacji jest terrański, ale używa się także dialektów, a niektóre są tak trudne, że nawet implant ma trudności z rozpoznaniem.

ZIEMIANKA Tom I : Obcy PtakWhere stories live. Discover now