Zębaty Skowronek - Czekoo_ninja

173 21 69
                                    

Gdy tylko otworzyła oczy ujrzała mleczne słońce sączące się między zasłonami. Z uśmiechem na pełnych ustach podeszła do okna i rozsunęła kotary. Przeciągnęła się niczym kot i popatrzyła na brukowane ulice miasta. Widząc wszechobecne serca, czerwienie i pary, uśmiech natychmiast spełzł jej z twarzy. Dzień Miłości, pomyślała i jęknęła przeraźliwie.

Rodzice tymczasowo wybyli z domu, więc pozwoliła sobie spożyć śniadanie dopiero po południu. Zgrzytała zębami na widok służących całych w skowronkach. Nie mogła zrozumieć, co takiego niezwykłego jest w tym dniu. W końcu jak ktoś się kocha to taki dzień powinien mieć zawsze. To pokazuje jak fałszywe są takie związki. Skoro twój mąż czy narzeczony pokazuje swoją „miłość" tylko raz w roku to można mu posłać gwiazdkę na drogę.

Jednak istniał inny powód, dla którego Lawrence była tego dnia zła jak osa. Miała wtedy poznać swojego przyszłego męża, który notabene w porównaniu do niej był staruchem. Podobno byli sobie obiecani od kołyski, o czym ta dowiedziała się stosunkowo niedawno.

Wychodzenie za jakiegoś mężczyznę dla pieniędzy nie różni się od sprzedawania się w domach publicznych, pomyślała z goryczą żując chleb.

- Nie jestem panienką lekkich obyczajów – zawyrokowała na głos. Przełknęła jadło, odsuwając się od stołu. Podjęła decyzję.

Kiedy szła do swojego pokoju mijała roześmianą służbę, która zamilkła na widok Lawrence. Pospiesznie wrócili do swoich zadań, na co wnuczka Abigalii Underwood uśmiechnęła się pod nosem. Wchodząc po schodach jej uszu doszło parsknięcie wstrzymywanego śmiechu i ogólna wesołość. Jednak z ust Lawrence nie schodził uśmieszek. Teraz i ona miała powód do radości.

Z szafy wyrzuciła wszystkie spódnice i halki w poszukiwaniu tej jeden sukienki zwiniętej w kłębek.

Ale w szafie nie było żadnego kłębka.

- Do czego, na ogniste czeluście Branna, jest ta pomoc domowa? - mruknęła gniewnie. - Lawrence,  masz porządek w szafie? - przedrzeźniała mamę. - Tak mamo, mam - teraz parodiowała samą siebie. - Nie, wcale nie masz. Naślę na ciebie służbę, żeby schowała wszystko w nieodpowiednie miejsce. - Fuknęła. - Niby jak ja mam coś znaleźć w tym burdelu?

Wyrzuciwszy dosłownie wszystko, co było poskładane, zaczęła przeszukiwać wieszaki.

- O, tu jest - stwierdziła po przerzuceniu dwóch sukien.

Z trzewiczkami nie było aż tak wielkiego kłopotu. Stały bowiem w pierwszym rzędzie tuż pod zagubionym kłębkiem-niekłębkiem.

Przebrała się prędko, w biegu pochwyciła podróżną pelerynę i niczym gnana potrzebą, jak najszybciej opuściła swój dom.

Najchętniej wsiadłaby w kolejkę i przejechałaby odległość dzielącą wzgórze, na którym mieszkała i wzgórze, na którym stała rodzinna firma, w kilka minut, ale ten staruch mógł w każdej chwili przylecieć zeppelinem co oznaczało, że tłum będzie najlepszą kryjówką.

Siodłając w stajni konia czuła w brzuchu stado rybek. Nie była pewna co bardziej ją ekscytowało, odchodzenie czy robienie tego czego nie powinna. Zresztą co za różnica? Ważne, że czuła się świetnie.

Wsadziła stopy w strzemiona i pognała konia w stronę miasta. Rozważała jeszcze przez chwilę zmianę prawdziwego konia na mechanicznego, ale szybko doszła do wniosku, że zwracałaby na siebie zbyt dużo uwagi.

Lawrence próbowała staranie zapamiętać to uczucie wolności, wiatru we włosach i trzepoczących rybek w brzuchu. Tak na wszelki wielki jakby miała więcej go nie czuć.

Nauka KreatywnościWhere stories live. Discover now