Mustbegood

168 27 2
                                    


Słońce chyliło się ku zachodowi.

Wyglądało jak ogromny, pomarańczowy lizak.

Muszę przyznać, że dzisiaj było zaskakująco dobrze.

Liza nie powiedziała ani słowa, ani tym bardziej nie zaszczyciła mnie swoim spojrzeniem. Tom i Rob również zdawali się być bardzo cisi; zupełnie jak nie oni.

Tylko raz w całym moim licealnym życiu się tak zdarzyło.

Zdarzenie to miało miejsce kilka miesięcy wcześniej, kiedy to moja mama próbowała interweniować wśród innych matek, namawiając ich na rozmowę o tolerancji.

Dzień później spotkałem się z milczeniem.

Byłem tym... mile zaskoczony.

Choć raz wracałem do domu szczęśliwy.

Szkoda, że tylko jednorazowo.

Bycie czarnym, nawet w tych nowoczesnych czasach, nigdy nie było łatwe. Od dziecka miałem wrażenie, że bariery z każdym rokiem rosną; nie chodziło już tylko o różnice na tle rasowym, ale o czyjąś wagę, wzrost, urodę. Im dalej w las, tym bardziej chcemy zaznaczać między sobą granicę. Mówimy o tym, jak bardzo się różnimy. A tak naprawdę...

Moim jedynym przyjacielem był Sam, mieszkający w domu obok.

Kiedyś po prostu pojawił się u mnie przed drzwiami, pytając mojej mamy, czy nie mam ochoty gdzieś wyjść.

Mama wypchnęła mnie za próg. Ściskając mocno moją czapkę z daszkiem w rękach, nie byłem pewny, czego ten blondwłosy dzieciak ode mnie chce.

Pamiętam, że żuł głośno gumę.

— To co idziemy nad strumień? — rzucił w końcu, drapiąc się po nosie.

Kiwnąłem głową twierdząco. Poszliśmy.

Nigdy za dużo nie rozmawialiśmy. To właśnie w nim ceniłem – nigdy nie zadawał mi niewygodnych pytań, chociaż wiem, że chciał. Napisał mi to w liście, który zostawił w naszej kryjówce tuż przed wyjazdem.

A jednak początkowo wymusiłem na nim tę bardzo niewygodną dla nas obojga rozmowę.

— Nie brzydzisz się mnie? — zapytałem w pewnym momencie.

Sam wzruszył ramionami.

— Dlaczego miałbym? Jesteśmy tacy sami.

Rzecz w tym, że nie byliśmy.

I nie wiem, czy to ja przypadkiem nie szukałem dziury w całym, bo on rzeczywiście zdawał się nie zauważać tej rosnącej z roku na rok bariery między społeczeństwem, a mną.

Myślałem, że jakoś to będzie. Przeżyję z nim jeszcze liceum i oboje pryśniemy z tej zapadłej, pełnej uprzedzeń dziury.

Nie wziąłem jednak pod uwagę niespodziewanych wydarzeń losu.

— Stary, wyprowadzam się.

— Co?

— Za tydzień mnie tu nie będzie. Starzy się rozwodzą... wyjeżdżam z ojcem do Seattle.

W jego ostatni dzień było słonecznie. Patrzyłem, jak pakują ostatnie torby do samochodu, jak Sam żegna się z matką.

Jeszcze nim wsiadł do auta, stanął i popatrzył w moją stronę.

Uniósł dłoń w geście pożegnania.

Podrapał się po nosie.

Wiem, że żuł gumę.

Liceum okazało się piekłem bez Sama.

Codzienne docinki byłyby jeszcze do zniesienia, gdyby nie te bonusowe pobicia, fałszywe oskarżenia. No tak, bo skoro jestem czarny, to od razu czyni ze mnie mordercę, agresora i złodzieja.

Kiedyś zamknęli mnie w szafce.

Klasycznie. Dałem się, każda próba oporu skończyłaby się dotkliwym pobiciem po szkole i opatrywaniem ran w starym domku na drzewie, przy strumieniu; tak, by rodzice się nie poznali. Zaopatrzyłem się nawet w podkład ,aby maskować rany na tyle, na ile było to możliwe.

Ale tak, dzisiaj było zaskakująco dobrze.

Wszyscy przyszli. Nawet Sam się pojawił.

Nie sądziłem, że mnie jeszcze pamiętał.

Dzisiaj wyrzuciłem z siebie wszystko, co siedziało we mnie przez tyle lat.

Miasto milkło, poddając się mojemu niegasnącemu głosowi.

Może to nic nie zmieniło w życiach tych ludzi, których ciężko ludźmi nazwać za tak częsty brak człowieczeństwa.

A może poruszyłem coś w ich przegniłych nienawiścią sercach.

Ostatnia scena.

Tata nabiera garść ziemi.

Ziemia głucho odbija się od lakierowanego wieka trumny.

Mogę już odejść.



#stopmowienienawisci

Nauka KreatywnościWhere stories live. Discover now