Rozdział 4

2.7K 179 12
                                    

Ważne info na dole więc proszę czytać...>.<

Szybko na siebie założyłem luźną białą koszulkę, granatowe dresy i czarne skarpetki. Coś, a raczej ktoś dobija się do nas, od trzech minut. Will, by teraz nie wstał więc...tylko jedno słowo określa moją sytuację..."życie".

Zszedłem szybciutko na dół i otworzyłem drzwi. Przede mną stał wysoki mężczyzna w czarnym garniturze. Lustrowałem go zaspanym wzrokiem. Brunet, brązowe oczy, szeroki uśmiech, półpełne usta, zadarty mały nos. Nic w nim takiego nadzwyczajnego (dop. aut takkk wiem, przecież on wcale nie jest przystojny prawda, ty tylko rozbierasz go wzrokiem...niegrzeczny >.<). Po chwili dopiero zauważyłem dwa srebrne kolczyki w prawym uchu. 

- Dzień dobry- powiedziałem.

- Cześć- odparł krótko- zakładaj buty i jedziemy.

- Co!?- krzyknąłem.

- Nie krzycz tylko ubieraj się, dużo spraw dziś do załatwienia, a ty się ociągasz, no już, już!- oganiał mnie.

- Nie rozumiem...- powiedziałem już nieco wkurwiony.

Chłopak mniej więcej w moim wieku wepchnął się do mieszkania i zaczął zakładać mi moje najki. Nie zdążyłem się zorientować, a na nogach już miałem moje buty, później mężczyzna złapał mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię, jakbym był jakimś workiem (dop.aut pomyślał jak jakimś workiem z ziemniakami, ale nie chce już go denerwować więc zostawiam sprawy w jego rękach...powodzenia Oli!). Wierciłem się, ale to nic nie dawało. Wepchnął mnie do jakiegoś sportowego, czarnego samochodu, chyba marki...emm...to chyba Mercedes nie miałem okazji się dobrze przyjżeć, bo byłem zajęty kręceniem się. Po dwóch minutach ruszyliśmy.

-No więc czemu mnie porwałeś?- zapytałem bardzo, bardzo, bardzo, bardzo wściekły.

- Nie porwałem cie, tylko zabieram szefa do biura, bo sam pewnie szef, by się nie zjawił mam racje...- uśmiechnął się szeroko, zachciałem mu wybić wszystkie jego bialuśkie ząbki. 

- Jakie znowu szef? I jakiego biura?- zapytałem już trochę spokojniej, ale i tak się we mnie buzowało...

- Zapomniałeś co było napisane w testamencie twojego ojca?- zapytał, a ja momentalnie zdębiałem. No k**wa i, że po jego śmierci muszę się jeszcze z nim użerać. 

- Ja się na nic nie godziłem, możesz sobie zabrać tą pieprzoną firmę jak tak bardzo chcesz!- warknąłem.

- Na końcu testamentu było podkreślone wyraźnie, że nikt oprócz ciebie nie może przejąć firmy...a jednak nie słuchałeś- zaśmiał się i przyłożył mi pistolet do czoła- a teraz słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał drugi raz szefie... Mam na imię Thomas i jestem wiceprezesem tej firmy i twoim wspólnikiem. Firma działa pod przykrywką, tak naprawdę jesteśmy gangiem likwidujące inne...spokojnie nie jesteśmy, żadnymi bandytami, jak zapewne teraz myślisz, działamy razem z policją- westchnął ciężko- jeżeli teraz będziesz się stawiał jestem zmuszony zastrzelić cie na miejscu, jeżeli będziesz działał zgodnie z moimi poleceniami i z nami współpracował to nic ci się nie stanie.

Byłem zdenerwowany, przerażony...bałem się cholernie. Głośno przełknąłem ślinę. 

- Dobra czas na zasady...jeżeli kto kolwiek z cywili dowie się o nas...całym tym bagnie masz go zastrzelić- patrzył mi prosto w oczy- wiesz po co tak ojciec cie katował?

- N-Nie- ledwo wydusiłem.

- Żeby, kiedyś zabijanie przyszło ci łatwiej, nie możesz mieć litości- wyjaśnił- dwa nikomu nie mówisz, nie możesz prosić o pomoc, trzy nie istnieje coś takiego jak odwoływanie akcji, ma być ona idealna, każdy szczegół ma być dopracowany, dlatego tu jestem- uśmiechnął się- dobra przechodzimy do następnej części...wszyscy firmie są na twoje skinięcie, a mnie nie musisz się obawiać. 

Always You Love MeWhere stories live. Discover now