Rozdział 5

2.1K 182 5
                                    

Minęły dwa dni. Wstałem z rana i od razu poszedłem się umyć. Przebrałem się w garnitur (le nie założę marynarki XD). Zszedłem na dół, ku mojemu zaskoczeniu czekał tam na mnie Will. 

- Gdzie idziesz?- spytał. 

W pewnym sensie cieszę się, że tam będę mógł iść, bo w innym wypadku pod władzą Willa musiał bym sprzątać cały dom. Ta wizja nie podobała mi się, w żadnym przypadku. 

-Do...- podrapałem się po głowie- pracy...

- Do tej firmy...

-Ta..-nie zdążyłem dokończyć.

-Nie zatrzymuje cie, ale chce żebyś wrócił w jednym kawałku- on coś wie, czego ja nie wiem?

Szybko wybiegłem z domu. Nie mogę się spóźnić. Otworzyłem garaż i wsiadłem do samochodu. Włożyłem kulczyk w stacyjkę i pojechałem.

***(dop.aut nie chcecie raczej słuchać jak sobie śpiewa prawda)

Wpadłem na korytarz i od razu przywitała mnie sekretarka i inne osoby. Najgorsze w tym wszystkim jest, że wszyscy mnie znają. Wzdrygnąłem się na różne myśli, które teraz nie wyobrażalnie dręczyły moją głowę. 

- Dzień dobry doktorku- znam ten głos, a posiadaczem go jest nie kto inny jak...

-Thomas- spojrzałem na niego- emm...

-Ach nie wiesz co robić, choć zaraz zobaczysz...- poprowadził mnie do mojego biura.

Usiedliśmy na kanapie, a on zaczął pić kawę, która była przygotowana.

- Idź do biurka i zacznij podpisywać papiery, tyko czytaj co tam jest napisane- zaśmiał się.

Zrobiłem tak jak mi kazał.

*5 min później**

Ta praca nie jest dla mnie, ja nawet nie wiem o co chodzi.  Jak beznadziejnie, ciągle musi mi pomagać Thomas. Odchyliłem głowę do tyłu i przeciągnąłem dłońmi po moich policzkach w dół. Moim marzeniem jest się wykąpać i pójść spać.

*dwie godz później**

Moja głowa spoczywa na biurku i ledwo dycham. Nie chce mieć takiej pracy! Przez dwie godziny ciągle podpisuje czytam i się to nie kończy, ale właśnie przed chwilą podpisałem ostatni papierek. 

-Choć..- do pomieszczenia wszedł Thomas- jutro jedziemy na trening. 

Wstałem i poszedłem prosto korytarzem za Thomasem, który był odrobinę, zbyt bardzo podekscytowany. Nie wiem co może go tak cieszyć. 

-Pamiętasz jak mówiłem ci, że musisz zabić, jeżeli wymaga tego sytuacja- wzdrygnąłem się.

- T-Tak pamiętam...- spuściłem głowę w dół.

- Masz zadanie...zabić szpiega...

Przystanąłem na moment. Mam zabić? Teraz? Znów szedłem za Thomasem. Skręcił w lewo, a ja za nim. Zeszliśmy schodami w dół. Naszym oczom ukazały się metalowe drzwi. Po moim wejściu do tajemniczego pomieszczenia drzwi od razu zostały zamknięte przez Toma. Jakiś facet w czarnym garniturze z czarnymi włosami i oczami podał mi pistolet. Wziąłem go do ręki i spojrzałem przed siebie. Na krześle siedział człowiek. Miał zakryte oczy. Nie płakał, nie krzyczał, nie wyrywał się, ale uśmiechał, jakby śmierć była czymś dobrym. A, więc to jego mam zabić. Jeszcze pięć minut temu Thomas wszystko mi powiedział. Zabił 255 niewinnych ludzi i wysadził w powietrze sklep handlowy. Nie czuje się źle, z tym, że mam go zabić. Podszedłem do krzesła i zdjąłem mu opaskę z oczu.

- Chce, żebyś widział swoją śmierć...bydlaku- spojrzałem w jego fioletowe oczy- jakieś ostatnie słowa przed śmiercią.

- Pieprz się- zaśmiał się gorzko.

- Nie masz...- przystawiłem mu pistolet do czoła i nacisnąłem spust- tak mi przykro.

Wpatrywałem się krzywym spojrzeniem w ciało opadające na zimną podłogę. Krew z tego bydlaka opryskała mi twarz i ubrania, no cóż mówi się trudno. Dopiero po chwili dotarło do mnie co tak naprawdę zrobiłem. Zakryłem sobie usta dłonią i powstrzymywałem się, żeby nie krzyknąć. 

- O! Stary wiedziałem, że potrafisz robić to w taki sposób! Dawid mówił prawdę...

- Jaki Dawid? I jaką prawdę?- zadałem mu dwa pytania, ze spuszczoną głową.

- Dawida poznasz jutro na wyjeździe...a ta prawda...to, że potrafisz zabić, nawet nieświadomy tego, wystarczy, że trzymasz pistolet w ręku i masz jasny cel...czyli twoim celem jest zabicie wskazanej osoby...to naprawdę niesamowite.

Zacisnąłem mocno dłonie w pięści. W tym nie ma nic niesamowitego, to jest straszne...wiem przynajmniej teraz co mam robić. Czy takie było moje przeznaczenie...Will?

*w domu**

Wysiadłem z samochodu Thomasa i z martwym wzrokiem skierowałem się w stronę mojego domu. Otworzyłem drzwi i wszedłem cicho do domu, ale nawet cicho wystarczyło by Will usłyszał. 

- Oli kolacja!- krzyknął z kuchni, połączonej  salonem.

Wszedłem do kuchni i napotkałem wzrok Willa. Natychmiastowo jego mina zmieniła się w ta zmartwioną i to bardzo. Mój martwy wzrok mówił sam za siebie. Podszedłem do chłopaka i wtuliłem się w niego. Tak jak zawsze pachniał karmelem. Czuje się przy nim tak bezpiecznie.

- Oliś co się stało?- zapytał- i dlaczego jesteś pobrudzony krwią.

- Był...wypadek na drodze...próbowałem uratować komuś...ż-życie, ale nie udało się mi...- same kłamstwa...bo...ja zabiłem...nie ratowałem- wybacz mi Will- rozpłakałem się na dobre.

Will mocniej mnie przytulił do siebie, a ja upadłem razem z nim na kolana, ciągle płacząc. 



Wybaczcie, ale musiałam to napisać...




Always You Love MeWhere stories live. Discover now