c ZŁO wiek czł OWIEC zy

2.1K 172 2
                                    

Mijały kolejne minuty, kolejne godziny. Bolała mnie dupa od siedzenia na betonie. Eliza ciągle mówiła o niczym. Pierdoliła po prostu. Mówiła i mówiła. Albo chodziła po pokoju, przestawiała meble, kopała kibel i Bruda. Za dużo energii w zbyt małym pomieszczeniu. Poruszała się prędko. Mówiła jeszcze szybciej. Jakby chciała zniszczyć ten garaż. Rozpierdolić go na części pierwsze. Czułem się źle. Gorzej i źle. Bo z każdym, kto przebywał w moim obrębie, było coś nie tak. Zacznijmy ode mnie. Kiepski ze mnie człowiek, bo stale mówię o tym, że chcę się zabić, a jeszcze ani razu tego nie zrobiłem. No i krytykuję innych za to, że są podobnie kiepscy. Kiepscy jak kiep. Wolałbym, gdyby ta forma beznadziei nie była nazywana prawie tak jak papieros. Bo oprócz nienawiści do świata warto mieć kilka fajek w kieszeni. Wincent był do niczego. Sukinsyn jakich mało. Ludzka szmata we wzorek Louisa Vuittona. Chuj, nie człowiek. Chuj nie, człowiek. Sam tego nie wiedziałem. A Eliza? Z Elizą to było jeszczej gorzej. Chciałem ją kochać, chciałem być dla niej kimś niesamowitym, chciałem ułożyć sobie z nią życie. Ale być w związku z dziwką to jak chodzić na romantyczne kolacje z kucharzem. Bo co z tego, że kucharz ugotuje lepiej, skoro to nadal będzie dla niego tylko praca. Codzienność. Nadgodziny. W ten sposób wyobrażałem sobie związek z Elizą. Z tą pociągającą, wyrachowaną Elizą, która nie potrafiła okazać żadnych uczuć. Z kurwą wartą sto złotych. Z butami trzysta. A z butami, torebką i telefonem dwa tysiące. Brud? Brud był zjebany. Mówili do niego Brud - to sporo wyjaśnia. Pił wszystko, co mu dano. I palił też wszystko. To znaczy prawie wszystko, bo na palenie w piecu nie było go stać. No i brał. Brał bardzo dużo rzeczy. Brał kredydy, pożyczki, metamfetaminę, heroinę, fetę, kodeinę, kokainę, mefedron i piguły. Właściwie to wnioskowałem, że brał wszystko oprócz prysznica, bo okrutnie śmierdział. I straszliwie niedokładny był. Farbował włosy w taki sposób, że kolor utrzymywał się jedynie na jego policzkach i szyi. Ubierał za duże, dziurawe swetry i dwie różne skarpetki do dwóch innych butów. Miał totalnie wyjebane. Skrajnie wręcz. Nie obchodziło go to, że rzygał publicznie. Albo to, że miał wypełnioną planszę do gry w kółko i krzyżyk wytatuowaną na przedramieniu. Spytany o motyw tatuażu zwykł odpowiadać, że kiedy był całkowicie napruty, dwóch kolegów postanowiło w wiadomy sposób pograć w kółko i krzyżyk. Zajmowali się tatuowaniem, a cała akcja miała miejsce w ich studio, więc Brud miał pecha. Zawsze mogli wybrać wisielca. Ale cóż, Brud był jeszcze trochę pozytywny. Taka zaćpana ciapa. Ale Ola? Ola to najgorszy człowiek na świecie. Nie chciałem mieć z nią żadnego kontaktu i denerwowała mnie w chuj. W poprzednich osobach mógłbym znaleźć kilka pozytywnych cech. A z Olą miałem ten problem, że każde jej zachowanie było na tyle głupie, nierozsądne i żałosne, że aż nie mieściło mi się to we łbie. Głupia Ola. Jestem ciekaw dnia, w którym umrze jej ojciec. Nie poradzi sobie bez swojego żywiciela. Niewdzięczny pasożyt z czwórką z matematyki. Japierkurwadolę. A ciotka? Osoba poniżej wszelkiej krytyki. Przygarnęła mnie, bo moi rodzice byli jeszcze bardziej patologiczni od niej. Trafiłem spod rynny na deszcz. Pijaczka i chora kobieta, która nie potrafi się nikomu sprzeciwić. Zerowe poczucie estetyki, palenie najbardziej śmierdzących papierosów i wieszanie staników na balkonie. Miała mało pieniędzy, a wyglądała tak, jakby miała ich jeszcze mniej. Pie-niędzy. Pie-nędzy. Każdy partner ciotki był taki sam. Alkoholik ze skłonnościami do przemocy domowej. Od dawna zastanawiałem się, co podniecało ją w takich typach. Podobny zapach do jej własnego czy to, że z reguły tacy faceci mają ręce grubości jej nóg? Moi rodzice byli w sumie podobni. Ale oni się chyba nigdy nie bili. Po prostu nie potrafili się mną zająć i kiedyś ukradli magnetofon, telewizor i psa. Swojemu sąsiadowi. Innym razem okradli sklep. A jeszcze innym doszli do wniosku, że będą sprzedawać różową amfetaminę. I wpadli. Ale dla nich wpadka w dziecko była gorsza - przecież urodziłem się ja. Rodzice działali całkiem inteligentnie i wolałem ich od ciotki. No ale mieli mnie w dupie i nie zwracali uwagi na moje potrzeby. Ale gdyby nie ciotka, zdążyłbym się zaćpać w wieku czternastu lat. Bo już w wieku ośmiu lat miałem zjebaną psychikę, co w zdecydowanej mierze zawdzięczam właśnie rodzicom. Kiedy ich zamykali, nie było mi smutno. Nadal nie jest. Mogliby umrzeć w tej sekundzie, a ja nie zapłakałbym. Nie potrafiłbym uronić ani jednej łzy, bo najwyraźniej limit wyczerpałem jakieś dwanaście lat temu. A Jan? Ludzie pierdolą wokół. I piją alkohol, aby pierdolić jeszcze bardziej. Pierdolą, pierdolą i pierdolą. Opowiadają jakieś walone nowinki, ploteczki i anegdotki. A Jan miał wszystko w dupie. I nie odzywał się wcale. Był taki beznadziejny, bo składał się jedynie z kolejnego przełyku, żołądka i odbytu. Z kolejnego przewodu, który trzeba nakarmić. Miał jednak tę przewagę nad Brudem, że o ile Jan zapychał jedynie swój układ pokarmowy, o tyle Brud troszczył się głównie o krwionośny. Mógłbym tak mówić, mówić i mówić w nieskończoność, jacy to ci ludzie do niczego są. A niektórym czasem zdarza się mówić, że człowiek człowiekowi wilkiem. Po co używać słowa "wilk", skoro "człowiek" jest wystarczającą obelgą?

mainstreamowe opowiadanie o szaleńcachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz