schizapierdolęwaswszystkich

2K 163 16
                                    


[najpierw krótka informacja ode mnie]

[[przepraszam za bardzo długą nieobecność, ale mój laptop zaliczył arcypotężny error i w sumie ja też]]

Moje miasto nie pozwalało mi zmrużyć oka. Nie pozwalało. W ciągu ostatnich pięciu dni wróciłem może ze dwa razy do domu. To były fatalne dwa razy. Tragiczne dwa powroty. Gorszy był powrót do domu czy do narkotyków? Z całą pewnością mówię, że ten, kurwa, powrót do domu to był jebany żart. A narkotyki niekoniecznie, bo chyba tylko one były prawdziwe. Stan po nich już niekoniecznie. Jechałem w kilkudniowym ciągu, waliłem po kilka krech fety na raz. I przez przypadek zapomniałem o tym, że ciotka nadal żyje. Kiedyś miałem różne powroty. Powroty ze szpitala, powroty do złudnego zdrowia. A teraz? Teraz są jedynie zwroty i zawroty.

Zwroty treści pokarmowej i zawroty głowy.

Cofanie się i zmiana kierunku.

Krążenie w zamkniętym kole równie zamkniętego oddziału. Wyścigi ślepych koni. Albo gorzej - szczurów. Szczurka to mógłbym walnąć. Białego, w miarę czysta feciura.

Szczura, feciura, pizda i dziura.

Jeden facet już miał taki zajebisty powrót z trzydniowego melanżu i do dziś wszyscy o nim mówią. Nie wiem. Może i ja mam na imię Jezus? Pięć dni ostatniego życia. Pięć dni ostrego picia i ćpania. To był bardzo pięknie spędzony czas. Poznałem się lepiej z Wincentem i z Elizą. Przestali być już tacy beznadziejni - odchujowacieli troszkę. Czekałem na więcej przygód, na większą dawkę tego wszystkiego. Życie, życie, moje rozszalałe życie, przestań mi się śnić w tak rozmaitej i popierdolonej formie.

PS Kupię nową wątrobę.

Źlemibyłoźlemibyłoźlemibyło. Idąc mokrą od deszczu ulicą widziałem mnóstwo ludzi. Tłum bez form i konstrukcji, zsynchronizowany organizm biedoty, dziadostwa i nadmiaru obowiązków. Dzieciaki szły do szkoły, niosąc na plecach to, co im kazano. Jeszcze nie zdawały sobie sprawy z tego, że dziecko jest z reguły materią, która służy do naprawiania błędów z własnej przeszłości i do zapychania w niej jakichś dziur. Może i lepiej zapychać dziury dzieckiem niż zapychać dziurę dziecku? Nie kwestionuję metod wychowawczych. Też kiedyś w ten sposób chodziłem - zupełnie jak te dzieci. Łatwo wywnioskować, że byłem tym typem dzieciaka, który szedł bez rodzica obok. Samotna droga krzyżowa. Krzyż edukacji. Chowałem szlugi ojca w piórniku. Miałem siedem lat i przyszedłem do szkoły z nowym plecakiem, flamastrami i nawet z całkowicie nowym workiem na buty. Kolega spytał, skąd mam te rzeczy, no to mu odpowiedziałem, że dostałem je od cioci. A on popatrzył się na mnie z pogardą i dodał, że prędzej od opieki społecznej. Dzieci są złe. Ale wiecie, co było gorsze od dzieci? Świadomość, że ten młodociany skurwysyn miał rację. A ja, o matko ironiczna, nie miałem drugiej pary butów, więc na cholerę był mi ten cholerny worek na buty.

No mniejsza o to. Dużo było tych dzieci. Wszystkie biegły, bo była 7:58. Miałem kilkanaście nieodebranych połączeń od ciotki, kilka procent baterii, ogromne wyrzuty sumienia, niesmak w ustach i najgorszego na jebanym świecie kaca. I chyba pozostałość zjazdu, przeżarty język i ręce drgające niczym u bezdomnego dziadka, który w ukryciu próbuje sobie zwalić konia na dworcu PKP. Już nigdy się nie napiję alkoholu. Nigdy. Słowo "nigdy" występujące w połączeniu z "nie piję" albo w ogóle mające jakikolwiek związek z alkoholem to najkrótsze i najbardziej nieszczere "nigdy". Przeważnie okazuje się kłamstwem w piątek po 22. A był chyba wtorek albo jakieś inne gówno. W każdym razie "nigdy nie piję" jest synonimem dla "za kilka dni napierdolę się jak Messerschmitt". Cieszyłem się, że nie urodziłem się przed wynalezieniem alkoholu. Jednocześnie smuciłem się, że w ogóle się urodziłem. Do moich urodzin zostało raptem kilkanaście dni. Albo kilkadziesiąt. Kilkaset? Co to w ogóle za jebana rocznica? Po co świętować coś takiego jak urodziny? Nie widzę nic niesamowitego w kolejnej rocznicy przejechania swoją niemowlęcą twarzą po waginie swojej własnej matki. Urodziny mówią Ci, jakim masz być człowiekiem. A po to mi takie ograniczenie? Po co? Po co mam czuć się w wieku dwudziestu lat jak zasrana pizda, która nie znalazła sobie żony, nie spłodziła syna i nie posadziła drzewa? Urodziny to taki wskaźnik wszelkich pierdolonych schematów tego świata. Masz 8 lat i wszyscy uważają, że kiedy biegasz wokół stołu w butach swojego ojca i wydajesz odgłosy pieprzonego kota, to jest to takie w chuj zabawne, co?

mainstreamowe opowiadanie o szaleńcachWhere stories live. Discover now