#10

1.7K 318 112
                                    

16 lipca
Madison Square Garden

Gdy zbiegli ze sceny, towarzyszyła im ogromna wrzawa. Buzowała w nich tak pozytywna energia, że nie potrafili przestać się uśmiechać i nie odczuwali zmęczenia. Z trybun jeszcze długo dobiegały ich entuzjastyczne okrzyki fanów.

- To było nieziemskie. - Calum pisnął niczym małe dziecko. Do rozmowy od razu dołączyli Michael i Ashton. Każdy z nich wspominał swoje ulubione momenty z tego wieczoru i zostawili w tyle zamyślonego Luke'a.

Zrobili to. Udało im się. Zagrali na najważniejszej arenie na całym globie. Nie mógł uwierzyć w to, jaką drogę przeszli przez te kilka lat. Jak ogromny postęp uczynili i jak dorośli razem. Wiele razy podczas różnych okazji wspominali, że to tylko dzięki fanom zaszli tak daleko. Prawda była taka, że nie tylko fanom zawdziędzali swój sukces. Była też cała masa osób, których niezauważano. Każdego dnia ktoś przecież musiał przygotowywać ich instrumenty, rozkładać i składać scenę. Potrzebowali stylistów, ochroniarzy, menadżerów. Oprócz tego rodzina, która chyba najbardziej odczuwała ich ciągłe wyjazdy. Nie było słów, którymi mogliby podziękować za to wszystko co ludzie dla nich robią. Jak wielkie zrozumienie i wsparcie im okazują.

I wiedzą, że warto jest przecierpieć złe strony ich życia. To wszystko czuć, gdy przy zgaszonych światłach wychodzą na scenę i wtedy zaczyna dziać się magia. Tysiące osób, które przychodzą każdego wieczoru by ich zobaczyć, miliony wylanych łez i uśmiechów, plakaty. Ten krótki moment, gdy ludzie są naprawdę szczęśliwi. Nie sztuką jest zatrzymywanie szczęścia dla siebie, tylko dzielenie się z nim innymi. I właśnie dla tych kilkudziesięciu minut wiedzą, że warto jest czasem cierpieć. Warto jest być czyimś idolem.

- Hemmo! Dawaj tu! - Ashton machnął do niego ręką. Został już daleko w tyle i wcale tego nie zauważył. Na chwilę zamknął się w swoim świecie, odcinając kompletnie od rzeczywistości.

Tak bardzo dziękował niebiosom, że ma przy sobie przyjaciół. Musiał być głupcem, by nie zauważyć jak bardzo przeżywają jego stan. Dopiero Hemmo1996 uświadomił mu, że nie tylko mu zdarza się mieć momenty załamania. Nie zauważał tego, że są zmęczeni równie mocno co on, ani tego, że do nich też dopływają wredne komentarze. Pora przestać być dupkiem.

- Zaczekajcie. - Powiedział i podbiegł do nich z uśmiechem. Założył ręce na ramiona Ashtona i Caluma. - Chcę Was przeprosić, chłopaki. Ostatnio byłem totalnym oszołomem i...

- Oszołomem może i nie, ale zachowywałeś się jak panienka. - Wtrącił Calum. Cała trójka zmierzyła go wzrokiem, a on jedynie wzruszył ramionami. - Jestem szczery.

- Niech będzie. - Westchnął Hemmings. - Przepraszam za bycie panienką i obiecuję poprawę. Jestem beznadziejnym przypadkiem, ale wy nigdy we mnie nie zwątpiliście i jakoś wytrzymaliście te kilka lat. Jesteśmy zespołem i trzymamy się razem. - Przez chwilę zastanowił się co jeszcze powiedzieć. - Naprawdę, strasznie was przepraszam. Kocham was chłopaki, jesteście dla mnie jak bracia i przyrzekam już nigdy was nie zawieść.

Krótko spojrzał w oczy każdemu, troszkę dłużej zatrzymując się na Michael'u, który stał na przeciwko niego z uśmiechem. Na ich twarzach mógł zobaczyć zrozumienie i może nawet ulgę.

- A teraz grupowy misiak, bo inaczej się rozpłaczę! - krzyknął Ashton i rozpostarł ramiona.

- Przytuuulas! - Pisnął Calum i skoczył na plecy Luke'a, który był już w objęciach Clifforda i Irwina. Zrobił to tak niefortunnie, Mike poleciał na Luke'a, a ten zachwiał się i upadł na ziemię. Wszyscy przygnietli go swoim ciężarem, aż zabrakło mu powietrza. Zaczęli śmiać się głośno, a każdy kto ich mijał, patrzył na chłopaków karcącym spojrzeniem.

Szczerze mówiąc, już od wczesnych lat szkolnych byli uważani za dziwnych. I dobrze wiedzieli, jak to jest, czuć się outsiderem. Nie odbierali jednak tego za obelgę i chcieli pokazać to swoim fanom. Inność nie oznacza bycie gorszym. Inność oznacza bycie sobą.

- Uwielbiam was, wiecie, ale możecie już ze mnie zejść, bo zaraz się uduszę. - Wymamrotał Hemmings, co jeszcze bardziej rozśmieszyło resztę.

Mimo późnej pory, zespół zdecydował się iść do klubu i świętować urodziny Luke'a. Zaraz po wejściu na zapełnioną ludźmi salę, skierowali się do baru, ale potem, w tłumie, Hemmings zgubił gdzieś swoich towarzyszy. Wypił w samotności kilka drinków, a potem poszedł na zewnątrz przewietrzyć się. Dochodziła druga nad ranem, ale w powietrzu nadal dało się wyczuć wilgoć. Parne podmuchy delikatnego wiatru uderzały delikatnie w jego twarz. Może wypił już za dużo, bo zdawało mu się jakby świat kręcił się z każdym wykonanym przez niego krokiem. Usiadł pod ścianą, a mrugająca co chwila lampa słabo oświetlała jego twarz. Z wnętrza budynku dochodziły go klubowe rytmy, stłumione przez ściany budynku i dźwiękoszczelne drzwi. Najbardziej podobało mu się to, że nikogo nie było dookoła.  Atmosfera była wprost idealna do krótkiego relaksu.

Odchylił głowę do tyłu i oparł ją o ścianę. Skupił się na własnym oddechu, a długie nogi rozłożył przed siebie. Przymknął oczy tylko na chwilę, bowiem jego oaza została zburzona w ekspresowym tempie.

Hemmo1996: Wszystkiego Najlepszego

Luke: Dziękuję

Luke: Dzięki za wszystko.

Luke: Udało Ci się.

Hemmo1996: Nam*

Luke: Racja, udało się Nam.

Hemmo1996: Moja misja skończona. Obiecałem, że w Twoje 20 urodziny skończę.

Hemmo1996: Więc... pora się pożegnać.

Luke: Taa...

Nie wiedział czemu, ale miał łzy w oczach. Na swój dziwny sposób przywiązał się do Hemmo1996. Polubił rozmowy z nim. A przede wszystkim był mu bardzo wdzięczny.

Luke: Dzięki, że we mnie wierzyłeś. Wiele to dla mnie znaczy.

Hemmo1996: Nie ma sprawy. Po prostu... Nie zapominaj nigdy o Hemmo1996, dobra?

Luke: Hemmo1996 zawsze będzie częścią mnie.

I wish that I could wake up with amnesia
And forget about the stupid little things

Chciałabym zrobić q&a. Pytania mogłyby być zadawane dla bohaterów i do mnie samej. Co sądzicie?

Ps. Jeśli teraz płaczecie równie mocno co ja- wysyłam Wam wszystkim uściski i przepraszam, że płaczecie przeze mnie.

Hemmo1996Where stories live. Discover now