Rozdział 70

638 38 3
                                    

- Jack, ja już nie mogę. Po prostu kuźwa nie mogę! - krzyknęłam do słuchawki. 

Siedziałam na kibelku, w damskiej łazience. Ściany znajdowały się tuż obok mnie, przez co czułam się trochę niezręcznie.

- Kochanie, jeszcze dwa tygodnie. Nie martw się, dasz radę - odpowiedział pocieszająco.

- Nie, nie dam! - zawyłam, płacząc. 

Większość lekcji się już skończyła, w szkole panowała cisza. Łazienka damska to jedyne źródło zasięgu na całej tej cholernej farmie, a ja musiałam porozmawiać z moim ukochanym.

- Skarbie, opowiedz mi. Co się tam dokładnie dzieje? Tylko jasno i wyraźnie - zapytał.

- Ciotka wraz z Mandy, Sandy oraz jej mężem nie dają mi spokoju - zaczęłam - Muszę wstawać codziennie o 4.00 rano i wyprowadzać owce. Potem muszę karmić te wszystkie zwierzęta. Przez ten czas reszta śpi. Na śniadanie jem chleb z masłem, nic więcej nie chcą mi dać. Idę do szkoły, gdzie się ciągle ze mnie śmieją. Nazywają mnie "miastowa blondi", bo jestem z Los Angeles, wielkiego miasta. Jeden z nauczycieli, mój tymczasowy wychowawca kazał mi opowiedzieć coś o sobie. Więc się przedstawiłam, a potem powiedziałam, że jestem raperką. Wszyscy zaczęli się ze mnie śmiać. Dodałam, że mam chłopaka, który również jest raperem oraz przyjaciół piosenkarzy i vinerów. Tutaj nikt nie wie, co to jest Vine!

- Kochanie, gdzieś ty trafiła?! - zapytał Jack.

- Misiek, to jeszcze nie koniec. Tutaj nie słucha się ani popu, ani rapu. Tylko jakieś cuntry*, czy coś takiego. Nikt nie ma tutaj telefonów komórkowych! W naszym domu jest tylko jeden, stacjonarny telefon. Ciotka kupiła mi trzy koszule w kratę, w szkole wszyscy się tak noszą i uważają, że podążają za modą. Dzisiaj założyłam tę brokatową spódniczkę...

- Szkoda, że cię w niej nie widziałem - przerwał mi chłopak, a ja zachichotałam przez łzy.

- I do tego białą bokserkę oraz kurtkę dżinsową. Inni uczniowie patrzyli się na mnie jak na wariatkę. To nie koniec, Jack. Wczoraj nie było normalnych lekcji. Przez cały dzień, aż do 6.00 wieczorem szyliśmy, robiliśmy na drutach, szydełkowaliśmy i robiliśmy jakieś inne, dziwne rzeczy. Teraz mam całe pokaleczone dłonie, nie mówiąc już o palcach. Ledwo co udało mi się utrzymać dzisiaj długopis. Mieszkam w pokoju z Mandy. Ostatnio zabrała mi dwieście dolarów. Zostało mi tylko drugie tyle na dwa tygodnie. A ten mąż Sandy? Jakaś masakra. Nazywa się Wes i jest brzydki jak noc. Ma pryszcze na całej twarzy i szpicowany nos. Ale najlepsze zostawiłam na koniec. Jest rudy! - oznajmiłam.

- O Boże. Serio? - spytał Johnson.

- Tak. Ale jest też strasznie wredny. I się rządzi. I... Flirtuje ze mną - przyznałam zażenowana.

- Lili, zabieram cię stamtąd -powiedział zdecydowanym głosem.

- J, nic nie zrobisz. Nie możesz mnie porwać. A ten Wes jest głupi jak but i tyle. A Sandy? Jest teraz w ciąży. Szósty miesiąc. Zostałam jej prywatną służącą. Codziennie muszę jej usługiwać. "Przynieś mi leżak. Świetnie. Przynieś mi sok jabłkowy, który stoi w kuchni. Nie, jednak nie chcę tego obrzydliwego soku. Zabierz go stąd, bo śmierdzi! Mam ochotę na mleko. Prosto od krowy. Idź i ją wydój. Mamusiu, ja nie mogę pozmywać podłogi, jestem w ciąży i źle się czuję. Niech Lili to zrobi" - zaczęłam naśladować irytującą kuzynkę.

- Kochanie, porozmawiam z tą głupią babą. Opowiem jej, jak wygląda sytuacja - zarządził blondyn.

- Skarbie, to nie ma sensu. Ciotka Greece i ta marchewkowa małpa się dobrze znają. Nic nie zrobisz - westchnęłam.

- Co się jeszcze dzieje? - spytał.

- Dużo się dzieje, Jack. Dużo się dzieje - powiedziałam - Czuję się jak Kopciuszek. Ba! Ja jestem Kopciuszkiem. Upierz im ubrania, ostrożnie, bo to jedwab, zawieź do miasta na zakupy. Miasto oddalone jest paręnaście mil. To trochę jak od nas do Malibu. W ogóle to musiałam jechać takim złomem, który ledwo się na kołach trzymał. Więc jechałyśmy ponad trzy godziny w jedną stronę. Do szkoły idę godzinę, jeśli się pospieszę. Zasięg mam tylko w kiblu w szkole, więc teraz tutaj przesiaduję. Nie mam prawa korzystać z prądu. Po podróży mi padł telefon, a dopiero dzisiaj naładowałam go, bo Mandy, Sandy, Wes oraz ciotka pojechali na jakiś targ o 3.00 nad ranem. Oczywiście mnie też obudzili, żebym obrządziła zwierzęta, pozmywała naczynia, posprzątała w domu i uprała ubrania. Mam dosyć, Jack. Ja mam po prostu dosyć.

- Współczuję ci, kochanie. Ale wiem, że dasz radę. Jesteś silna. Te dwa tygodnie miną, jak z bicza strzelił. Zobaczysz... Muszę ci coś powiedzieć - oznajmił poważnym tonem.

- Co takiego? - zapytałam zaciekawiona.

- W sumie to dwie rzeczy. I wszystkie są dobre - dodał.

- Mów! - krzyknęłam, a kąciki moich ust podniosły się nieznacznie w górę.

- Byłem ostatnio w studiu. Mamy wspólną piosenkę do nagrania - powiedział, a ja pisnęłam szczęśliwa.

- Weźmiemy się do roboty, jak wrócę z tej wiochy... - Wywróciłam oczami.

- Byłem dzisiaj w więzieniu - zaczął, a ja zmarszczyłam brwi - U Chrisa. Chodzi w pomarańczowym uniformie. Wygląda strasznie. Zmęczony, wychudzony, zaniedbany. Rozmawiałem z nim dość długo. Ma straszne wyrzuty sumienia, że to zrobił. A tym bardziej, jak usłyszał, że jesteś u ciotki Greece. Był pewien, że Caroline się tobą zajęła. Tak się wkurzył, że prawie z powrotem go zabrali do więzienia. Na szczęście szybko się uspokoił. Nie może sobie wybaczyć, że ci to zrobił. Widziałem to w jego oczach. Chciał wiedzieć, co u ciebie, ale ja przecież nic nie wiedziałem. Pójdę do niego jutro i wszystko mu opowiem. Powiedział, żebym przekazał ci, że będzie walczył. Że uwolni cię od ciotki. Obiecał to.

- Powiedz mu, że go kocham - odparłam, czując łzy na policzkach - I żeby wygrał tę sprawę. I że porozmawiam z nim w domu, jak już wróci. Jeśli wróci.

- Na pewno wróci - pocieszył mnie chłopak. 

Odsunęłam telefon od ucha i spojrzałam na wyświetlacz. Właśnie wybiła 4.30. Miałam tylko pół godziny na dojście, a raczej dobiegnięcie do domu. 75 procent baterii.

- Skarbie, ja już muszę kończyć. Odezwę się do ciebie niedługo, dobrze? - spytałam.

- Oczywiście. Kocham cię najbardziej na świecie, pamiętaj o tym - wyznał.

- Ja ciebie też, J. Bardzo, bardzo. Jedyna myśl, która zmusza mnie do działania, to fakt, że zobaczę cię za dwa tygodnie. Aż dwa tygodnie - westchnęłam.

- Tylko dwa tygodnie - odpowiedział - Trzymaj się, mój Kopciuszku.

- Ty też, mój książę - mruknęłam i rozłączyłam się. Wzięłam głęboki wdech i opuściłam toaletę. Poprawiłam włosy w lusterku, a oczy poprawiłam korektorem, który na wszelki wypadek nosiłam z torbie. Ślady po płaczu zniknęły. Wybiegłam ze szkoły. Miałam nadzieję, że zdążę przed 5.00 i obędzie się bez awantury.

*Specjalnie jest podana zła nazwa ;)

*****

Tak wygląda życie na farmie, Lili! Jak pierwszy dzień w szkole? Jutro rozdziału nie będzie, bo wyjeżdżam :/

~~Banshee :*


Lepszy początek || MagconWhere stories live. Discover now