Rozdział 20 - Finished the race

478 32 2
                                    



Opuszka kościstego palca o zarysie zadbanego paznokcia rozpoczęła bieg po zaparowanej słodkawym oddechem tylnej szybie audi w czerni. Powolne rozszczepione serce o krzyżujących się odnogach. Serce przebiła strzała. Potem druga. A jeszcze potem ogrom morza strzał. Przestały trafiać w serce i cała szyba wkrótce w nich była.

-Psujesz nam kamuflaż - zarzucił Jason i strącił dłoń Viv z szyby, wychyliwszy się ze swojego miejsca za kierownicą.

-Nie podnoś ręki na moją dziewczynę - ostrzegłem. - Siedzimy tu już od godziny. Sam chętnie bym coś narysował, byleby zabić czas.

-Uzbrój się w cierpliwość, bracie. Chcesz odzyskać córcię, czy nie chcesz?

-Naturalnie, że chcę. Nie rozumiem tylko, jak ma nam w tym pomóc koczowanie przed blokiem Chloe.

-Chloe ma dziecko. Dzieci lubią place zabaw. A my właśnie przed takowym stoimy. Ponad to świeci słońce i pogoda jest wprost wyborna. - Przerwał, dostrzegając głęboką nieinteligencję mojego spojrzenia. - Dzięki Bogu to nie ty jesteś mózgiem tej operacji.

Zamknąłem oczy. Odchyliłem głowę na zagłówku. Wpłynąłem w ciemność bezkresną i błogą. Ciemność okalaną dłońmi Viv na karku, szyi, szczęce, zza oparcia fotela. Jej dotyk był łagodny i subtelny, lekki na moich sztywnościach. Czas przyspieszył i przestał liczyć się w sekundach. Zaczął w kwartałach. Kwartał i pocałunek z tyłów na karku. Kwartał i nadleciał kolejny. Kwartał i...

-Czy to nie nasze gołąbeczki? Jedna mała, druga większa, lalka Barbie i laleczka. Cóż za urocze dziecko. A i mamusia niczego sobie. - Jason nachylił się nad przednią szybą. - A niech mnie, znacznie więcej niż niczego sobie.

-To, że jestem młoda, nie oznacza, że nie wiem, czym jest zazdrość. A jakby nie patrzeć, to była dziewczyna mojego chłopaka. - Viv pocałowała mnie w ucho. - Mojego i niczyjego więcej.

I rzeczywiście, z jednej z klatek wyszła Chloe, trzymając za rękę nieco ociągającą się, ospałą Amy. Moją Amy. Amy, która za rękę powinna trzymać mnie. Tego, który poświecił dla niej więcej niż życie. Poświęcił siebie. Dotknęło mnie źdźbło niesprawiedliwości i chciałem wierzyć, że wkrótce przestanie łechtać mnie niepożądaną pieszczotą.

-Zaczynam żałować, że poszedłem na układ bez seksu - westchnął Jason przeciągle. - To nauczka na przyszłość, by nie rwać się do pierwszej lepszej fuchy.

-Robisz to z dobrego serca - przypomniałem. - Nie dla korzyści.

-Owszem. Ale gdyby przypadkiem jakieś korzyści się nawinęły, nie narzekałbym i nie protestował.

Wydobył z wnęki w drzwiach, mój Boże, pistolet, najprawdziwszy, i kominiarkę. Połyskująca czerń lakieru broni oślepiała mnie, gdy próbowałem przyjrzeć się uważniej tej rozsiewającej grozę ewentualności i nagle uderzyła we mnie potworna świadomość drobnej oprószonej miodowym włosiem głowy, która wzejdzie przed przeszywającą lufą.

-Dobrze się czujesz, kretynie? - zarzuciłem, gorejący agresją. - Chcesz mierzyć do mojego dziecka? Pomijając to, skąd masz broń?

-Nie jest moja - zarzekał się.

-Więc czyja?

-Twoja, braciszku, twoja. Innym razem porozmawiamy o szkodliwości posiadania nielegalnej broni palnej. Teraz goni nas czas.

Amy nieopodal padła kolanami w piach i zamiast myśleć o jej utracie i o wiszącym w powietrzu powrocie, widziałem jedynie paskudne plamy wilgoci, pod którymi szarzeje materiał dresów w odcieniu lila róż. Pierwsi, ja i Viv, wysiedliśmy z przybytku bezprawia na kółkach, okrążyliśmy samochód, ni to się skradając, ni to prężąc się dumnie w wyproście, i czmychnęliśmy w gęstwiny zarośli tuż obok. Krzaczyska przyjęły nasze ciała salwą kolców i jęk wyrwałby się z mojego gardła, gdybym nie wpadł wprost w wargi Viv. Nie powiem, by pocałunki w kolczastych niedogodnościach były marzeniem i spełnieniem. Jednakże walc z jej ustami, z jej słodkością, nawet w tych zgliszczach natury... Słodki Jezu, gdzie to niebo, z którego się urwała?

Made in heavenWhere stories live. Discover now