Rozdział 38 - Niebo istnieje naprawdę

351 36 22
                                    



Gdy miałem osiem lat, mama kupiła mi złotą rybkę z falującym jak welon ogonem, szklaną kulę na pięć litrów, kamienny zamek, żwirek łączący odcień spranej czerwieni i beżu, sztuczną roślinkę przyczepioną do plastikowego stelaża na dnie, pochylającą się na falach akwarium, i pudełko suszonych robaków. Nazwałem ją Gordon, karmiłem według zaleceń dietetyka, nagrzewałem jej wodę lampką biurową. Zabierałem na spacery po osiedlu i huśtałem w kuli na ogrodowej huśtawce tak mocno, że moczył mnie deszcz z jej akwarium. Któregoś wiosennego popołudnia, gdy wróciłem ze szkoły i usiadłem przy biurku, znalazłem Gordona na planie Texasu. Suchego. Woda w kuli już nie drżała. Wtedy dowiedziałem się, że ryby nie mają powiek i umierają z otwartymi oczami. Mama wytłumaczyła spokojnie, mierzwiąc moją przydługą grzywkę, że Gordon musiał wyskoczyć z kuli podczas naszej nieobecności. Ale nigdy w to nie uwierzyłem. Nigdy nie uwierzyłem, że rybom rosną skrzydła, gdy ich potrzebują.

A teraz stoję przed Viv i nie wierzę, że jej również wyrosły skrzydła. Czarne jak grudniowa noc, jak smoła. I czuję się jak wtedy, prawie dwadzieścia lat temu, bo znów zaprzeczam opadom deszczu podczas ulewy. Nie wiem, skąd się to bierze, ale okłamywanie samego siebie przychodzi mi z większą łatwością, niż okłamywanie kogokolwiek innego. Nie umiem kłamać poza obrębem samego siebie.

Ale ona także nie umie kłamać poza obrębem samej siebie.

I wtedy zaczynam wierzyć, że szczęście Gordona w szklanej kuli było tylko moim dziecięcym wyobrażeniem szczęścia i że żadna niewytłumaczalna siła nie wyłowiła go z akwarium i nie ułożyła w poprzek Dallas. To była jego decyzja. Zakończenie mojego szczęścia. Zaczynam przypuszczać, że Viv jest następnym wcieleniem złotej rybki z dzieciństwa.

-Zdradziłaś mnie – mówię cicho. Widzę plamy na podłodze, na które nigdy nie zwróciłbym uwagi. Widzę fugę niewyraźnie zdrapaną z kafli. Widzę pajęczynę oplecioną wokół nogi łóżka. Widzę płatek róży przyciśnięty listwą na łączeniu ściany z podłogą. Widzę wszystko to, co pozwala mi nie podnosić wzroku. Bo nie chcę patrzeć na nią. A jednocześnie chcę. Chcę wiedzieć, czy płacze, czy płaczę tylko ja. - Jesteśmy razem od siedmiu miesięcy, sypiamy ze sobą od sześciu tygodni. Ile miało to dziecko? - Orientuję się, że syczę, dopiero kiedy wysycha mi język. - Odpowiedz.

-Siedem tygodni – odzywa się zbolałym głosem.

Nie wiem, co Viv czuje fizycznie, ale jeśli to nie ból, mam ogromną nadzieję, że jej dusza jest obolała. Jestem żądny jej cierpienia. Chcę się żywić jej cierpieniem. Nie patrzę w lustro, ale wiem, że oczy mam czarne i że płoną czarnym ogniem.

Zrzucam wszystko ze szpitalnej szafki, szklany wazon kruszy się w drobny mak, czuję jego zgrzytanie pod podeszwami. Ale wkrótce dostrzegam drugi, nietknięty, i rzucam nim o ścianę naprzeciw. Viv z przerażeniem kuli się na łóżku i jeśli wcześniej nie płakała, teraz to robi. Gdybym chciał przekonać się, jak smakuje fałsz, mógłbym polizać jej łzę. Opiera się na wezgłowiu szpitalnego łóżka, przyciska kołdrę do piersi, które siedem tygodni temu przyciskała do kogoś innego. Jest za wcześnie na smutek. Teraz przepełnia mnie tylko żal, bo Viv pozbawiła mnie męskości. Właśnie tak definiuję zdradę.

Nachylam się nad nią. Nie wiem, czym pachnie mój oddech – może kawą, może papierosem, może pastą do zębów, może pozostałością nocy – ale nie przejmuję się tym i uderzam nim prędko w twarz Viv.

-I co mi powiesz? - syczę w jej bladą twarz okrytą kropelkami potu na czole. - Że ktoś cię zgwałcił, a już tydzień później pieprzyłaś się ze mną jak zwierzę?

-Przestań – szepcze, ale jestem głuchy na jej prośby. Jestem piątym żywiołem.

-Prawda boli najbardziej, kochanie. Jesteś zwykłą puszczalską szmatą.

Made in heavenWhere stories live. Discover now