II

3K 159 25
                                    

(W mediach wstawiłam zdjęcie Sophie)

Melania przeżyła mugoloznactwo i numerologię, lecz dwie godziny historii magii były dla niej niemałym wyczynem. Mimo ogromnej miłości jaką darzyła historię, musiała przyznać, że profesor Cuthbert Binns uczył tego przedmiotu w zabójczo nudny sposób*.

Szła na obiad zapatrzona w swoje notatki z ostatniej lekcji ze starożytnych run. Bathsheda Babbling była bezlitosna i uwielbiała męczyć bezbronnych krukonów. Nieliczni decydowali się na kontynuowanie nauki tego zacnego przedmiotu, a Melania zaliczała się do tego grona nieszczęśników. Gorzej mieli już tylko uczniowie Gryffindoru – ich profesor Babbling nienawidziła najbardziej. Głównie za obrażanie jej świętej persony.

Nie żeby Melania nie znała epitetów które lepiej opisywałyby profesor Babbling, ale gryfoni byli znani zarówno ze swojej szczerości, jak i głupoty. Często słowa opuszczały ich usta bez chwili zastanowienia się, czy wypada powiedzieć o nauczycielu „stara szprycha", bądź „zdechła ropucha". (Szczególnie, gdy ów nauczyciela właśnie mijało się na korytarzu.) Bethcheda Bubbling mogła nienawidzić gryfonów jeszcze za grupę czterech uczniów, która jeszcze rok temu chodziła do niej na zajęcia wyłącznie po to, by testować eliksiry barwiące włosy i skórę. 

Melania nagle poczuła dłoń na swoim ramieniu. Odwróciła się gwałtownie, mało nie wypuszczając z rąk cennego pergaminu z notatkami. Przytuliła go do piersi jak najcenniejszy skarb, spoglądając na osobę, która ją zaczepiła.

— Mel, odpocznij chwilę. — powiedziała cicho jej rudowłosa przyjaciółka, uśmiechając się szeroko. — Kiedy na ciebie nie spojrzę, to widzę cię z nosem w książkach. — dodała Lily, cmokając ustami i kręcąc głową.

Lily Evans była jedną z najładniejszych uczennic jakie widziały mury Hogwartu. Ruda burza włosów okalała jej drobną twarz w kształcie serca, a szmaragdowe oczy tętniły życiem i radością, przyciągając spojrzenia. Nienagannie ubrana, z lekkim rumieńcem i uroczymi piegami była bezwzględnym prefektem, odejmującym punkty za głupoty bez drgnięcia powieki. Pozory myliły.

— Ciebie też miło widzieć... — mruknęła pod nosem, niby od niechcenia. — Dopiero zaczął się rok szkolny, a ja już tracę głowę. Nie mogę mieć przecież złych stopni, więc jak mam się nie uczyć? — westchnęła cicho, masując lewą skroń.

Jeszcze tylko trzy lekcje dzieliły ją od rozpoczęcia weekendu. W sobotę będzie odsypiała nieprzespane noce poświęcone na uczeniu się i odrabianiu prac domowych, a w niedziele zaszyje się w bibliotece, czytając coś zapewne związanego z zaklęciami bądź alchemią. Na samą myśl o planach na jej cienkie usta wkradł się delikatny uśmiech.

Może i była zmordowana. Nie spodziewała się, że w szóstej klasie będzie aż tak ciężko. Jeszcze na dodatek jej chore ambicje sprawiały, że za wszelką cenę chciała być z wszystkiego najlepsza. Coraz ciężej było jej połączyć to z jej pasjami i od jakiegoś czasu nosiła się z zamiarem wypisania się z niektórych przedmiotów dodatkowych, z mugoloznactwem na czele. Nie potrafiła się rozdwoić, by być w dwóch miejscach na raz, a chęci do nauki kruszyły się z każdym dniem.

— A co u ciebie? — zapytała po chwili ciszy.

— Nic nowego... — uśmiechnęła się tajemniczo pod nosem. — Słyszałaś już o przyjęciu u Slughorna? W tym roku nie zaprosił nikogo z piątych klas. Dziwne, prawda? — zapytała wysokim głosem, powoli kierując się w stronę Wielkiej Sali.

Melania ruszyła za nią powoli, nie rozumiejąc fascynacji przyjaciółki. Jednak uśmiechnęła się na tę wiadomość. Oznaczało to mniej ludzi na sztywnych kolacjach Klubu Ślimaka. A im mniej ludzi, tym lepiej dla niej.

— Może nikogo nie polubił? — zaczęła, doganiając rudowłosą — Słyszałam, że to jakiś wyjątkowo odporny na eliksiry rocznik. Ponoć Slughorn ich nie znosi. — odchrząknęła cicho, czując jak jej głos się łamie. — Zmieniając temat... Jak się czujesz? — zapytała, już pewniejszym głosem — Skoro widujemy się niemal dwa razy w tygodniu, to może poświęciłybyśmy ten czas na coś innego, niż na plotkowaniu o nauczycielach? — zaproponowała, ściskając swoją torbę nieco mocniej.

To był jedyny minus, o którym Melania coraz boleśniej uświadamiała sobie z każdym rozpoczęciem roku szkolnego – w wakacje o wiele częściej widywała się z Lily i Severusem. W Hogwarcie dzieliły ich domy i o ile nikt nie miał niczego do Ravenclawu, tak Ślizgoni nie byli mile widziani poza lochami i Lily, Severus i Melania, chociażby nie robili nic groźnego, narażali się na krzywe spojrzenia, a nawet wyzwiska ze strony innych uczniów. A w przeciwieństwie do niej, Lily łatwo nawiązywała nowe znajomości. Była przecież bardzo miła – trudno było jej nie lubić. Natomiast Melania była nieufna, a jej charakter nie przyciągał. Mało kto wytrzymywał jej złośliwość. To pierwsze niektórzy uznawali za formę humoru, dopóki nie poznali jej bliżej. Zawód w oczach innych stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, aż w końcu Melania nie wytrzymała i zamknęła się w sobie na dobre, godząc się z myślą, że jej jedynymi przyjaciółmi będą Lily i Sev.

Jej sytuacja pogorszyła się, gdy zaczęła grać na dwa fronty. Jej serce rozdarło się, gdy dwójka jej najlepszych przyjaciół oddaliła się od siebie. Wtedy to właśnie dopuściła do siebie jeszcze dwójkę krukonów – Sophie Selwyn oraz Maxa Traversa, którzy byli przyjemną odskocznią od Lily i Severusa.

— Tak właściwie... to em, ja chciałam, to znaczy... Czy chciałabyś wybrać się ze mną jutro na zakupy? Do hogsmeade? Potrzebuję porady, bo sama nie zdecyduję się na żadną sukienkę. — wydukała zmieszana.

Melania w duchu przewróciła oczami, ale na zewnątrz miała niewzruszoną minę, by nie sprawić przykrości przyjaciółce. Na pewno nie zapytała jej pierwszej o pomoc. Ciemnowłosa nie znała się na ubraniach, przynajmniej nigdy sama nie poświęcała im większej uwagi. Musiała pokłócić się ze swoimi koleżankami z gryffindoru, co ostatnio zdarzało się niepokojąco często.

Normalnie zakupów unikała jak ognia, wiedząc, że robiła się strasznie marudna jeżeli nic nie wpadło jej w oko najlepiej nie dłużej niż po upłynięciu pierwszej minuty od wejścia do sklepu. A Lily kochała wszystko przymierzać po kilkanaście razy, by znaleźć te jedyną, niepowtarzalną szmatkę materiału, której nie założy przez następny rok.

— Dobrze — westchnęła ciemnowłosa, próbując zachować zimną krew. Mimo ze miała już swoje plany to nie potrafiła jej odmówić. Lily miała coś w sobie, co sprawiało że nikt nigdy nie próbował się z nią kłócić. Może dlatego, że potrafiła bardzo głośno krzyczeć, co w połączeniu z jej wysokim głosem przyprawiało o ból głowy.

— Bardzo ci dziękuję, Mel. — Lily uśmiechnęła się do niej ostatni raz, wycofując się do swoich rówieśników z domu lwa. Podbiegła do nich podekscytowana, a jednego z czterech chłopaków uderzyła pięścią w bok na przywitanie.

Melania stała chwilę sama na korytarzu, słysząc oddalające się głosy gryfonów, kierujących się w stronę Wielkiej Sali. Wiedziała, że i tak nikt nie przejmie się, jeżeli nie zjawi się na obiedzie. Odwróciła się więc na pięcie, aby udać się do swojego dormitorium z celem zatopienia się w notatkach z starożytnych run.


* – zabójczo nudny sposób odnosi się do tego, że profesorek jest duchem. Czaicie (?) – zabójczo, bo martwy – tak wiem, jestem geniuszem komedii, ha ha.

* – przepraszam jeżeli komuś będzie to przeszkadzało, ale wolę gdy barwy Ravenclawu to niebieski i srebrny ¯\_(ツ)_/¯

Krukonka || Remus Lupin FFWhere stories live. Discover now