IV

1.8K 65 3
                                    

Krukonka, ku zdziwieniu jej koleżanek z dormitorium, stawiła się na kolacji. Na dodatek nie była spóźniona, ani nie trzasnęła drzwiami na cały zamek. Dosiadła się do Maxa i jego dwóch kolegów, bliźniaków – Eliota i Felixa. Jej współlokatorki siedziały nieopodal, po przeciwnej stronnie stołu. Grali właśnie w karty, ale zwrócili uwagę na zmęczoną koleżankę, wyglądającą niczym zmora. Jej drżącą dłoń, sięgającą po dzbanek z kawą zatrzymał Max, ściskając jej nadgarstek z przesadną stanowczością.

— Snape, najpierw coś zjedz. — zabrzmiał surowy głos krukona, przypominający syk. — Jesteś strasznie blada... Odpuść sobie dzisiaj kawę. — złagodniał na twarzy, mimo że ton głosu pozostał bez zmian. Puścił jej nadgarstek i podsunął jej pod sam nos sałatkę. Wrócił do gry w karty z bliźniakami, lecz od czasu do czasu spoglądał na Melanie kątem oka.

Może i nie uchodził za osobę wrażliwą, ani nawet miłą. Ba, w szkole miał przypiętą łatkę wrednego prefekta i czepliwego krukona plującego jadem na wszystkich, bez wyjątku. Dla niektórych – bardzo rzadko i niechętnie – stawał się nawet znośny, ale dopiero po bliższym poznaniu. Nikt nie zasługiwał na jego szacunek, póki nie wyróżniał się z tłumu lub mu się nie spodobał. A nie było tajemnicą, że Melania spełniała oba warunki.

— Czy mógłby mi ktoś pomóc z eliksirami? Slughorn mówił że będziemy ważyć Wywar Dekompresyjny, a ja nie nauczyłam się jeszcze całego przepisu. — głos Karliene był niczym syk jadowitego węża, który właśnie szykuje się do ataku. Zdecydowanie nie brzmiała jak osoba prosząca o pomoc. Dwie głowy odwróciły się w jej stronę, udając dobrego samarytanina.

Karliene Cavendish była zakompleksioną uczennicą, wywodzącą się ze znanego rodu czarodziejów. Miała oliwkową skórę, jasne, niemal złote włosy i szare oczy. Zawsze chodziła przesadnie wyprostowana, jakby nosiła koronę, która mogła spaść z jej głowy w każdej chwili. Była niczym piekielny anioł – piękna na zewnątrz i paskudna w środku.

Była dosłownym przeciwieństwem Melanii – pod każdym względem. Mimo tego, rzadko kiedy popadały w spory, czy nawet w zwykłe przepychanki słowne. Była to głównie zasługa pasywnej postawy Melanii, która do perfekcji opanowała sztukę gryzienia się w język. Mówiła wolno, ostrożnie dobierając słowa, unikała monologów. Starała się być bezkonfliktowa i nie łatwo dawała się ponieść emocjom. Przyjęła zasadę, że nikt nigdy nie dowie się, co siedzi w jej głowie i na razie szło jej wyśmienicie.

— Podasz mi proszę wodę? — zapytała cicho Melania siedzącego naprzeciwko Eliota, przykuwając zmartwiony wzrok Sophie i kolejne ukradkowe spojrzenie Maxa. Mimo że jej organizm domagał się kawy, postanowiła posłuchać rady przyjaciela. Musiała zachować trzeźwy umysł. Nie mogła przecież się narazić na problemy z koncentracją – przyczyniłoby się to do obniżenia jej stopni, a tego by sobie nie wybaczyła.

Jasnowłosy sięgnął przez stół po jej kubek i zabrał go zamaszystym ruchem, wywołując delikatny uśmiech na siedzących obok dziewczynach. Nalał do niego wody, tak jak poprosiła i bez słowa jej go podał. Siadając dał kuksańca w bok swojemu bratu, który wykorzystał chwilę by podmienić mu kilka kart.

Melania z trudem przełknęła łyk wody, czując, jak chłodna ciecz drażni jej przełyk. Jej myśli krzyczały tylko jedno – kawy, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że powinna ograniczyć jej spożywanie do minimum. Zmusiła się do drugiego łyku, zaglądając Maxowi w karty.

Nie wiedziała w co grali. Była jedynie pewna, że nie należało to do gier, które mogła znać. Max przecież nigdy nie zagrał by w nic, co było mugolskie, a ona tylko takie gry znała.

— Wybiera się ktoś na świąteczną kolację u Slughorna? — zabrzmiał delikatny głos Sophie, która zjadła już swoją kanapkę. — Patrzę na was, chłopcy. — uniosła kącik ust, spoglądając na młodych hazardzistów.

— Nikt nie zmusi mnie do męczenia się z nim dłużej, niż to konieczne. — odparł automatycznie Felix, unosząc ręce w obronnym geście.

— Lepiej podaj mi jakiś powód, dla którego miałbym chcieć rzucić się w paszczę tego ślimaka. — Eliot oparł swój podbródek na pięści, przyglądając się Sophie podejrzliwie.

— Będzie tam Eldred... — powiedziała znacząco, krzywiąc się na twarzy. — Muszę mu utrzeć nosa, a co, jesteś chętny? — uśmiechnęła się do Eliota delikatnie, ukazując urocze dołeczki w policzkach.

— Z miłą chęcią przyczynię się do uprzykrzenia życia twojemu byłemu. — odwzajemnił uśmiech młodszy Waugh i mrugnął do niej niedyskretnie. Sophie zaśmiała się głośno, zasłaniając usta dłonią.

To było oczywiste, że sprawi mu to przyjemność. Wszyscy, poza Sophie, widzieli maślane oczy, którymi patrzył na nią od pierwszego dnia w szkole, zanim jeszcze zostali przydzieleni do domu. Wydawało się, większą radość sprawiło mu dostanie się do jednego domu z jego obiektem westchnień niż z tego, że był w nim również Felix. Ale tego drugiego nikt nie mógł być pewien.

Sophie nie była głupia. Po prostu nie była nim zainteresowana, bo od najmłodszych lat w jej sercu gościł Eldred Worple – ślizgon, który był najlepszym uczniem z historii magii w całym Hogwarcie. Nikt mu nie dorównywał. Melania zdążyła go poznać i miała o nim wyłącznie dobre zdanie. Szczególnie dlatego, że przekazywał jej swoje notatki poprzez Sevrusa. Ślizgoni byli do przodu z materiałem, dzięki czemu Melania mogła się spokojnie uczyć i świecić przykładem w swojej grupie. I była mu za to bardzo wdzięczna.

— A ty Melania, wybierasz się z kimś? — zapytała brązowowłosa Imane, przegryzając kawałek czekolady.

Max podniósł wzrok znad kart i spojrzał na nią wyczekująco. Dziewczyna podrapała się po karku, marszcząc delikatnie brwi. Odchrząknęła cicho, sięgając po kubek z wodą.

— Chyba pójdę sama... — mruknęła pod nosem, poprawiając ciemny kosmyk włosów za ucho i wzięła łyk wody.

Max poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, ale nic nie powiedział.

Krukonka || Remus Lupin FFWhere stories live. Discover now