VII

1.7K 97 10
                                    

dwa rozdziały jednego dnia ^^

Czarnowłosa powoli kierowała się korytarzem do swojego dormitorium. W rękach trzymała podręcznik z zaklęciami obronnymi do szóstej klasy. Chciała wykorzystać to, że nauczyciele tego dnia postanowili być wielkoduszni i nie zasypali swoich podopiecznych pracami domowymi, tak jak mieli to już w zwyczaju i chciała pouczyć się z obrony przed czarną magią z kubkiem gorącej czekolady. 

Melanii w uzyskaniu pełnego szczęścia przeszkadzała jedynie numerologia, na której dzisiaj nie poszło jej za dobrze. Miała na szczęście czas do piątku, by jeszcze raz pouczyć się z tego przedmiotu. Większość uczniów chodzących na numerologię przyznawała, że był to jeden z najtrudniejszych przedmiotów w szkole. Sama miała jednak mieszane uczucia. Numerologia była dla niej jednocześnie czymś fascynującym jak okropnie trudnym. I to był jedyny moment, gdy Melania zgadzała się z założeniem, że od miłości do nienawiści jest naprawdę jeden krok.

Melania przemknęła szybko przez – jak myślała – pusty pokój wspólny krukonów. Wchodząc po schodach usłyszała za plecami głos Maxa i bez namysłu obróciła się w jego stronę, opierając się biodrem o drewnianą poręcz.

— I jak idą ci poszukiwania pary? — zaczął ciemnowłosy, krzyżując ręce na torsie, gniotąc i tak pomiętą już śnieżnobiałą koszulę. 

— Tak właściwie, to już ją znalazłam. — powiedziała Melania z cwaniackim uśmiechem.

Na twarzy Maxa pojawiło się przesadne zdziwienie. Czy miała na myśli jego? Brak odpowiedzi tylko utwierdzał go w niepewności, a ciekawość zżerała od środka.

— Masz ochotę mnie zaprosić, czy pochwalisz się, kim jest ten nieszczęśnik? — zapytał z krzywym uśmiechem, nie mogąc znieść milczenia. Miał szczerą nadzieję, że to właśnie jemu przypadnie być owym nieszczęśnikiem, ale nie zdziwiłaby go odmowa. Był w stanie uwierzyć, że Melania wyszłaby ze swojej strefy komfortu i zaprosiłaby nawet przypadkowego chłopaka tylko po to, by zrobić mu na złość.

— Zaprosiłam pewnego ślizgona... — powiedziała, uśmiechając się tajemniczo. Max wziął głębszy wdech, przymykając oczy. Jak zwykle się łudził. Co on sobie wyobrażał? — A ty już masz parę? — zapytała zaciskając mocniej dłonie na podręczniku od obrony przed czarną magią.

— Meadowes już na dobre się do mnie uczepiła, więc chyba można tak powiedzieć. — przytaknął z krzywym uśmiechem.

— O właśnie! — przypomniała sobie Melania. — Prosiła bym przekazała ci, że jeszcze czeka na jakąś odpowiedź. Nie pytałam o co chodzi, ale chyba to dla niej ważne. — odwróciła się i skierowała się do dormitoriów dziewczyn. Usłyszała ciche przekleństwo Maxa i jego niezadowolony pomruk. Zaśmiała się cicho z dziecinnego zachowania przyjaciela, nie mogąc się powstrzymać. 

Weszła do dormitorium, nie zastając w nim żadnej ze swoich współlokatorek. Rzuciła na szafkę nocną podręcznik, po czym opadła ciężko na łóżko, ciesząc się chwilą w samotności. W błękitnym pokoju jedynym światłem była mała lampka na ścianie obok łóżka Imane. Od pierwszej klasy przywoziła ją ze sobą do hogwartu, tłumacząc to swoją nyktofobią. Melanii nigdy to nie przeszkadzało, bo często czytała po nocach podręczniki i nie musiała używać do tego różdżki, ale reszta dziewczyn profilaktycznie zaopatrzyła się w opaski na oczy.

Melania wstała by wziąć książkę do obrony przed czarną magią, gdy jej buty plusnęły o wodę. Zdziwiona rozejrzała się po pokoju i podeszła do drzwi od łazienki, zauważając, że to z małej przerwy pod nimi wypływa woda. Bez zastanowienia otworzyła drzwi, a na widok drobnego ciała jej przyjaciółki otoczonego kałużą krwi wydała z siebie przerażony pisk. 

— Sophie! — przyklęknęła na podłodze w pośpiechu i podniosła jej głowę ostrożnie. Zauważyła na jej skroni krwawiącą ranę. Rozejrzała się po łazience i gdy zobaczyła czerwoną ciecz na wannie aż poczuła mdłości. — Pomocy! — zawołała głośno licząc na to, że ktoś ją usłyszy. 

Nikt jednak nie przyszedł. Nie miała czasu, a nie wiedziała co robić. W pośpiechu odłożyła ciało Sophie na podłogę. Wstała i uważając, by sama się nie przewróciła, drżącymi dłońmi zakręciła wodę. Wparowała do dormitorium w poszukiwaniu różdżki, lecz jak na złość nie mogła jej nigdzie znaleźć. Zdesperowana wybiegła do pokoju wspólnego, o mały włos nie spadając ze schodów. Gdy ujrzała Maxa, Eliota i Felixa, poczuła minimalną ulgę.

— Melania... — powiedział Eliot, blednąc na twarzy na widok krwi na jej ubraniu. — Co się stało? — otrząsnął się i wstał, podchodząc do niej. Max i Felix wymienili niepewne spojrzenia, nie mając pojęcia, co mogło się stać.

— Sophie... ona... — próbowała im powiedzieć, ale głos sam jej się łamał.

— Co się stało Sophie? — zaniepokoił się Eliot. Jego wyobraźnia zaczęła wędrować wyłącznie w złą stronę.

— Musiała się przewrócić w łazience... Boże, tyle krwi! — odparła roztrzęsiona. Za wszelką cenę próbowała odgonić od siebie łzy i się uspokoić.

— Idźcie po Pomfrey. — powiedział Max do bliźniaków, wstając szybko z kanapy. 

Felix wybiegł jak poparzony, zostawiając oszołomionego brata w salonie wraz z Maxem i Melanią. Stali przez chwilę w miejscach, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Eliot usiadł na kanapie, przecierając dłonią oczy. Wpatrywał się w kominek, którego płomyki niemal odbijały się w jego zaszklonych błękitnych oczach.

Melania na widok krwi na swoich rękach omal nie zemdlała. Poczuła jak uginają się pod nią kolana, ale Max w porę złapał ją za ramiona, stawiając do pionu. Pomógł jej dojść do jednego z foteli, ale dziewczyna wyrwała mu się, chaotycznie. 

— Daj mi swoją różdżkę. — wydukała słabym głosem do Maxa, mając nadzieję że nie jest ona wybredna co do właściciela. Max wręczył jej bez słowa różdżkę i mimo że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak przejęła się na widok krwi, nie powstrzymał jej. Gdyby nie durne zabezpieczenia, sam by tam poszedł, byleby tylko oszczędzić Melanii przykrych widoków.

Czarnowłosa zniknęła w jednym z pokoi a Max zdenerwowany zaczął chodzić pod schodami, nie mogąc się uspokoić. Miotały nim emocje i bał się o swoje przyjaciółki. Obejrzał się na Eliota, który był w jeszcze gorszym stanie niż on. Zapewne gdyby to Melanii coś się stało, zareagował by tak samo. Położył dłoń na ramieniu Eliota, zdając sobie sprawę, że i tak nie przyniesie mu to ulgi.

Melania weszła do łazienki i ułożyła Sophie na plecach. Jej ciało było lekkie, blade, poplamione krwią. Usta miała posiniałe, a oczy lekko otworzone. Melania odgarnęła drżącą dłonią jej jasne włosy z twarzy i czując jak pojedyncza łza cieknie jej po policzku wyszeptała ciche Vulnera Sanentur

Poczuła niewyobrażalną ulgę, gdy zauważyła że rana na skroni powoli zaczyna się goić. Była jednak na tyle roztrzęsiona, że nie mogła sobie przypomnieć zaklęcia które mogłoby wybudzić Sophie. Na szczęście do łazienki nareszcie weszła pielęgniarka Pomfrey.

Dziewczyna wstała z podłogi czując że jest cała we krwi, a gdy wyszła do dormitorium, chłodne powietrze przyprawiło ją o dreszcze. 

Gdy emocje opadły, nie dała rady powstrzymać łez. Bezwładnie osunęła się po ścianie przy swoim łóżku i zakryła twarz w dłoniach, szlochając cicho. 

Do pokoju jak poparzone wbiegły Karliene i Imane, które gdy tylko dostrzegły na podłodze swoją współlokatorkę szybko znalazły się przy niej i zamknęły ją w szczelnych uściskach. Żadna nie miała odwagi powiedzieć choć jednego słowa. Nie chciały również zobaczyć na własne oczy co stało się w łazience. Po prostu były przy niej, by dać jej wsparcie. Chciały dać jej jasno do zrozumienia, że nie jest sama, chociaż właśnie tego w tamtym momencie najbardziej potrzebowała.

Krukonka || Remus Lupin FFWhere stories live. Discover now