Rozdział 4

122 12 3
                                    

 Ethan, bo tak nazwała go Beatrice, nagle zamarł słysząc jej słowa, a jego pięść z impetem upadła na stół, wprawiając w drżenie całą zastawę.

- Cóż za przyjemność mamusiu - wysyczał mocno zaciskając szczęki.

Beatrice z pogardą zmierzyła go wzrokiem, po czym odrzucając serwetkę z kolan na stół zwróciła się do syna.

- Gdzie byłeś tyle czasu? - widać, że stara się panować nad głosem, ale słabo jej to wychodzi. Jej oczy ciskają sztylety.

- Jakby cię to kurwa obchodziło! - wrzeszczy chłopak wywołując w nas wszystkich w osłupienie.

- Jak śmiesz tak do mnie mówić? - tym razem Beatrice już nad sobą nie panuje. Krzycząc wstaje od stołu, co wywołuje jeszcze większą furię w Ethan'ie, który podnosi się z takim impetem, że krzesło na którym siedział z hukiem ląduje na lśniącej podłodze. 

- Na nic innego nie zasługujesz ty pozbawiona godności su...- nie zdążył dokończyć bo do rozmowy włącza się Matt. 

- Dość - krzyczy gwałtownie wystając,  po czym szybkim krokiem rusza w kierunku brata. -Powiedziałeś już wystarczająco dużo Ethan. Wychodzimy.

Matt chwyta chłopaka za ramię, po czym odciąga od stołu.

- Panie wybaczą - mówi szyderczo Ethan, a następnie jego oczy lądują na mnie. Chwilę mi się przygląda, a potem z kpiną robi niezgrabny ukłon i w eskorcie Matta opuszcza pomieszczenie.

W jadalni po raz kolejny zapada grobowa cisza, i nikt nie raczy nawet unieść głowy. 

Chyba każdy z nas jest w głębokim szoku.

Nieśmiało podnoszę wzrok by rozejrzeć się po sali. W pierwszej kolejności dostrzegam grobową minę Beatrice. Wygląda jakby ktoś zdzielił ją w twarz. Następnie zerkam na Amy, która tak się składa akurat patrzy w moją stronę. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia i już wiem, że jest w takim samym szoku jak ja. Potem patrzę na babcię Cecilię, która ze łzami w oczach wpatruje się w niewidzialny punkt na ścianie z naprzeciwka, tylko Harold wygląda jakby nie dostrzegł przed chwilą rozegranej sceny i dalej przeżuwa jedzenie. 

- Ja... - odzywa się Beatrice zdławionym głosem, po czym prostuje się i sztywno opuszcza pomieszczenie. 

Cholera w co my się wpakowałyśmy?

Ponownie zerkam na Amy, która w tej chwili pokrzepiająco trzyma dłoń Cecili szepcząc jej coś po cichu. 

- Pyszna ta kaczka - odzywa się po chwili Harold, chyba starając się rozładować napięcie, ale kiedy wszystkie trzy piorunujemy go wzrokiem biedak kurczy się w sobie i wlepia wzrok w talerz.

- No cóż dziewczynki ja już nie jestem głodna - mówi babcia wstając od stołu. - Chyba rozbolała mnie głowa, zobaczymy się później. Dokończcie na spokojnie obiad. Amy dziecko oprowadź później Blue po posiadłości, jestem pewna, że znajdzie tu coś dla siebie - mówi Cecilia posyłając mi smutny uśmiech. Widać, że jest jej przykro ale próbuje to w sobie zdławić. 

- Chodź mój drogi, na nas już pora - poklepuje Harolda po ramieniu, po czym on bez słowa wstaje i oboje udają się w kierunku wyjścia. W drzwiach babcia odwraca się w naszą stronę po czym ze smutkiem w głosie mówi.

- Przepraszam, ja...naprawdę bardzo was przepraszam - następnie wychodzi zostawiając nas same, a ja mam nieodparte wrażenie, że to akurat nie ona powinna za to wszystko przepraszać. 

- Tak to się nazywa powitanie - kręci z niedowierzaniem głową Amy. 

- Cholera gdzieś ty nas przywiozła? - mówię wciąż nie mogąc uwierzyć w to co tu się przed chwilą stało. 

the Storm in her eyes (PL)Where stories live. Discover now