Rozdział 5

332 15 1
                                    

Wybudziłam się z krzykiem z kolejnego koszmaru. Łzy leciały po moich policzkach, mieszając się z potem. Piżama przykleiła się do mojego ciała, tak samo jak włosy. Szybkie bicie serca, drżenie całego ciała i przyspieszony oddech. Tak było za każdym razem. Spazm płaczu opanował moje ciało, podobnie jak strach. Starałam się opanować, lecz na marne. Było ze mną coraz gorzej. Dlatego właśnie bałam się zasypiać. Przez koszmary. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 4:02. Moim ciałem wstrząsały emocje nie do opanowania. Przebrałam szybko piżamę i po cichu wyszłam z domu. Przyjemny, chłodny wiatr owiał moje rozgrzane ciało. Ulica była jeszcze ciemna i pusta, a ja nie myśląc wiele, zaczęłam biec. Biegłam, a moje mięśnie ogarnął ból, tak jak płuca, ale nie mogłam przestać. W głowie miałam poszarpane serce i ciało mojej przyjaciółki. Przyspieszyłam. Pot, łzy spływały po twarzy i plecach, ale nie obchodziło mnie to, chciałam zagłuszyć myśli. Pragnęłam poczuć inny ból i oddać się mu całkowicie. Zagrzmiało, a kilka minut później lunął deszcz. Biegłam dalej. Deszcz, łzy i pot. Trzy ciecze, które mieszały się ze sobą dając mi ukojenie. Nie mogąc dłużej biec, stanęłam na środku polnej drogi i trwałam w bezruchu. Zadziałało. Wróciłam do domu przesiąknięta deszczem do suchej nitki. Woda skapywała z moich włosów na podłogę, tworząc małe plamy. Zdjęłam ubranie i weszłam pod prysznic. Obmywałam z siebie cały ból, by wraz z przywdzianą maską iść do szkoły. To naprawdę interesujące zjawisko, że wystarczy jeden uśmiech, by ludzie pomyśleli, że wszystko u ciebie dobrze. Betonowy świat, ludzie wyprani z wrażliwości i współczucia oraz wieczne konflikty. To wszystko sprawia, że człowiek coraz bardziej zapada się w sobie, udając robota bez uczuć. Robię to ja i prawdopodobnie większość ludzi mijanych na ulicy. To takie przykre.
Wyjmuję ubrania z szafy i je zakładam. Siadam na podłodze przy oknie balkonowym, patrząc i przysłuchując się jak krople deszczu uderzają o szybę i spływają po niej. Trwałam w uścisku samotności i melancholii. Mimo krótkiego snu czuję się wypoczęta. Słyszę jak mama wstaje i krząta się po pokoju, następnie idzie do Amy i ją budzi. Następna jestem ja. Wchodzi po cichu, ubrana elegancko, tak jak zawsze. Patrzy na mnie i się uśmiecha. Nie odwzajemniam tego, nie potrafię. Trwam w milczeniu, nadal patrząc na deszcz. Czuję ramiona, które mnie oplatają, a ja nie wiele myśląc, wtulam się w nie, jakby były w stanie uchronić mnie przed złem tego świata. I wiem, że bardzo by chciały, lecz nie są w stanie tego dokonać. Nie odzywamy się, podziwiamy widok za oknem. Siedzimy dopóki do pokoju nie wbiega Am, krzycząc, że zaraz spóźni się do szkoły. Mama wstaje i całuje mnie delikatnie w czoło.
- Kiedyś przestanie boleć, uwierz mi - powiedziała tylko i wyszła. W uszach dźwięczały mi jej słowa, a ja nie do końca rozumiałam ich przesłanie. Wstałam i biorąc torbę i telefon, zeszłam na dół.
- Ty jeszcze nie gotowa? Rusz się Vee! Nie chcę się dzisiaj spóźnić! - ponaglała mnie siostra, a ja tylko pokręciłam głową. Podeszłam do niej i dając całusa w policzek, powiedziałam, że jadę z koleżanką i życzyłam jej miłego dnia.
- To miło z jej strony. Miłego dnia, a i nie zapomnij zamknąć drzwi - powiedziała mama i wyszła razem z Amandą. Usiadłam przy stole i nalałam do kubka kawy. Piękny zapach drażnił moje nozdrza. Usłyszałam dzwonek do drzwi, więc skierowałam się, by otworzyć. W progu stała uśmiechnięta Emily i przywitała się ze mną całusem w polik.
- Hej, chodź szybko, bo spóźnimy się do szkoły - powiedziała, przestępując z nogi na nogę.
- Jasne, tylko narzucę kurtkę i wezmę rzeczy.
Po chwili siedziałyśmy w ciepłym samochodzie, jadąc ulicami Nowego Jorku, do szkoły East High. W radiu leciał kawałek jakiegoś popowego zespołu. Em śpiewała sobie pod nosem, a ja przyglądałam się mijanemu krajobrazowi. Dziewczyna próbowała nawiązać ze mną konwersację, lecz po kilku nieudanych próbach, odpuściła. Doprawdy, mój stan psychiczny był w fatalnym stanie. Gdyby nie fakt, że to dopiero mój drugi dzień w tej szkole, odpuściłabym sobie. Nawet nie wiedziałam kiedy byłyśmy na parkingu szkolnym. Szybko wbiegłyśmy do budynku, gdyż deszcz nie przestawał padać, a my nie chciałyśmy zmoknąć. Ruszyłam do mojej szafki, rozstając się z Em, ponieważ jej znajdowała się zupełnie gdzie indziej. Wyjmowałam właśnie potrzebne książki, gdy ktoś krzyknął mi nad uchem, a ja aż podskoczyłam. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam Andrew, Max'a i Sam'a, którzy śmiali się z mojej reakcji.
- Twoja mina... Była bezcenna - powiedział Max, a każdy z nich potwierdził skinieniem głowy. Następnie wykonali coś, co mnie zszokowało, przytulili mnie na powitanie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że znają mnie dopiero jeden dzień. No, ale cóż, swój do swego ciągnie. Em też traktuje mnie tak, jakbyśmy się znały co najmniej całe życie.
- O, idzie Em - powiedział Andrew i zaczął do niej machać i krzyczeć.
- Co krzyczysz, idioto? Przecież nie jestem ślepa, widziałam was - powiedziała i przywitała się z nimi uściskiem.
- Czy mi się wydaje, czy królowa pszczół zmierza w naszym kierunku? - spytał Sam, patrząc na kogoś za mną. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam wysoką blondynkę. Na jej twarzy znajdowało się tyle makijażu, że aż kuło w oczy. Twarz wyrażała wściekłość. Jej strój odkrywał więcej niż zakrywał, co było dla mnie absurdem. No, bo ludzie ! Mamy październik! Dzisiaj pada deszcz i jest zimno! A ona jest ubrana w krótką spódniczkę, top i buty na wysokim obcasie! Ona się nie zabije na tych szpilkach ?! Pomyślałam i w tej samej chwili dziewczyna stanęła przed nami. Obdarzyła nas takim spojrzeniem, jakby patrzyła na szczury, a nie na ludzi.
- Jesteś nowa i domyślam się, że pewnie nie znasz zasad panujących w tej szkole, więc chętnie ci je przybliżę - wycedziła, a jej głos był strasznie skrzekliwy, aż mnie uszy zabolały. Lecz patrzyłam na nią wyczekująco, a kątem oka widziałam jak Emily zaciska ręce w pięści, ale chłopcy ją powstrzymują. - Po pierwsze i najważniejsze Matthew jest mój, ty głupia krowo! - krzyknęła, a ja zmieniłam zdanie, dopiero teraz jej głos brzmi koszmarnie.
- Dobra, wyjaśnijmy sobie parę rzeczy, koleżanko. Nie mam pojęcia, kto to jest ten cały Matthew, a nawet jeśli, to co mnie on obchodzi? Po drugie nie krzycz proszę, bo odpadną mi uszy -powiedziałam bez żadnych emocji, a na jej twarzy malowała się jeszcze większa złość niż wcześniej. Nie miałam najlepszego humoru i lepiej dla niej, żeby nie wchodziła mi w drogę. Miałam wrażenie, że zaraz się na mnie rzuci.
- Oh, doskonale wiesz kto to jest. Mam ci przypomnieć, jak rozmawiałaś z nim w tym miejscu, po lekcjach? - spytała ze złośliwym uśmieszkiem, dumna z siebie. Tylko z czego być tu dumnym? Dopiero po chwili do mnie dotarło o czym ona mówi i skrzywiłam się na samą myśl o tym szatynie. Faktycznie, o nim Emily mówiła na stołówce. Szkoda, że wcześniej się nie zorientowałam. No, ale ludzie! Mam wystarczająco dużo problemów i żaden chłopak nie zajmuje nawet odrobinę moich myśli. Em posłała mi zdziwione spojrzenie, podobnie jak chłopcy, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Miałam dosyć tej sytuacji, naprawdę.
- Tak, zgadza się. Wczoraj rozmawiałam z kimś, ale ciebie nie powinno to obchodzić. To moja sprawa. Nawet jeśli byłaby to sama królowa, ty nie miałabyś nic do gadania. A teraz przepraszam, ale chciałabym iść na lekcję - powiedziałam, po czym chciałam ją wyminąć, ale ona złapała mnie za nadgarstek, wbijając w skórę różowe paznokcie.
- On jest mój. Nie zapominaj o tym - prychnęłam i wyrwałam się z jej uścisku, zauważając czerwony ślad i kilka kropel krwi. Ma dziewczyna siłę. I szpony, zamiast paznokci. Skierowałam się do łazienki, by wytrzeć krew i przemyć ślad zimną wodą, żeby szybciej zniknął. Po drodze zauważyłam, że większość ludzi na korytarzu posyła mi dziwne spojrzenia. Jedne wyrażały szok, a drugie szacunek. Szczerze, mam gdzieś co o mnie myślą. Już mam dość tej szkoły. Gdyby była tu Meg, wszystko byłoby inaczej. Ale jej tu nie ma, pamiętasz? Leży na cmentarzu, w Londynie, bo cię zostawiła. Przemywałam nadgarstek, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły i weszła przez nie zdyszana Emily.
- Rany, chyba jednak muszę wrócić do tego biegania, jesteś cholernie szybka - powiedziała, próbując złapać oddech. - A poza tym chciałam ci powiedzieć, że jestem z ciebie dumna - wielki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Posłałam jej pytające spojrzenie.
- Nikt, nigdy nie postawił się Ruth. Jak to Sam powiedział, jest królową szkoły. A przyczepiła się, z tego co wywnioskowałam, przez to, że gadałaś z jej ,,przyjacielem z korzyściami". Pomijając fakt, że mi o tym nie powiedziałaś - posłała mi wymowne spojrzenie.
- Sam do mnie podszedł, a poza tym mam go gdzieś - powiedziałam obojętnie.
- Rozumiem. O matko! Co ta idiotka ci zrobiła?! - krzyknęła dziewczyna, zauważając moją rękę. - Niech się lepiej do nas nie zbliża, bo inaczej wyrwę te jej szpony! - mówiła zbulwersowana dziewczyna.
- Nic mi nie jest. A teraz chodź, bo spóźnimy się na matematykę.
- O nie! Znowu Woodrow będzie się na mnie wyżywał! - jęczała Em, a ja się tylko zaśmiałam. Chłopcy czekali na nas przed toaletą, a gdy wyszłyśmy, zasypali mnie gratulacjami i słowami podziwu. Nie mam pojęcia czym oni się tak zachwycają. Zadzwonił dzwonek. Chłopcy poszli w swoją stronę, a my w swoją. Nie mogłam się na niczym skupić, a już w szczególności na matematyce. Miałam po prostu dość, więc spytałam się pana Woodrow, czy mogę iść do łazienki, a on niechętnie mnie puścił. Wyszłam z sali i wzięłam głęboki oddech. Ruszyłam w stronę toalet, lecz po drodze usłyszałam przyciszone męskie krzyki. Z czystej ciekawości skierowałam się w stronę, skąd myślałam, że dochodzą te odgłosy. Doszłam do pomieszczenia dla woźnych, ale pomieszczenia nie zajmowali pracownicy, lecz dwaj chłopcy. Uchylone drzwi pozwoliły mi wejrzeć i się dokładnie przyjrzeć postaciom. Jednym z chłopaków był ten brunet, podajże Matthew, a drugiego nie znam. Wydawał się przestraszony i cały się trząsł. Bez chwili zastanowienia weszłam do pokoju. Brunet był zdezorientowany, a na twarzy drugiego dostrzegłam ulgę, jakby tylko czekał na to, kiedy ktoś zakończy jego męczarnie. Cóż, trafiło na mnie. Odwrócił się i szybko wybiegł, zamykając za sobą drzwi. Matthew posyłał mi zirytowane spojrzenie, ale miałam to gdzieś.
- Co to miało być? - spytał w miarę spokojnie, zmniejszając między nami odległość. Automatycznie wykonałam krok w tył.
- Ten chłopak wyglądał jakby rozmawiał co najmniej z diabłem, a nie z tobą. Strach w jego oczach było widać na kilometr! - mówiłam z wyrzutem, a on znowu się do mnie zbliżył.
- Zachował się nie tak, jak należy. Musiałem nauczyć go szacunku - mówił z ironicznym uśmiechem na ustach, ale widziałam, że to wszystko jest dla niego grą. Cofałam się, a wraz ze mną on, dopóki nie natrafiłam na ścianę. Położył obie ręce nad moją głową i intensywnie wpatrywał się w moje oczy. Nie byłam mu dłużna. Zatraciłam się w ich kolorze.
- Jesteś niegrzeczną dziewczynką, Venus. Nie powinnaś się wtrącać w nieswoje sprawy, bo może źle się to dla ciebie skończyć - szeptał, a jego twarz przybliżała się do mojej. Była zdecydowanie za blisko i wiem co się za chwilę stanie, a do tego dopuścić nie mogłam. Podniosłam nogę i kopnęłam go kolanem w krocze. Biedak zgiął się w pół, a jego twarz wyrażała ból, złość i może mi się wydawało, ale chyba zobaczyłam też uznanie?
- Nawet o tym nie myśl, że się do mnie zbliżysz. Masz od tego Ruth -wycedziłam przez zęby, po czym szybko wyszłam z pomieszczenia, nie odwracając się, lecz słyszałam zduszone przekleństwa rzucane pod nosem. Weszłam do klasy i usiadłam w ławce. Odetchnęłam głęboko, a Em posłała mi pytające spojrzenie. Wzruszyłam ramionami i wymusiłam uśmiech. Odwzajemniła go, choć nadal uważnie mi się przyglądała. Udałam, że tego nie widzę i zapisywałam notatki do zeszytu. Lekcje mijały powoli, a ja do tej pory na szczęście nie spotkałam Matthew, za to Emily starała się mnie zmusić do mówienia, gdyż była pewna, że coś się wydarzyło. Zbywałam ją, ponieważ nie chciałam o tym wspominać, bo w sumie nie ma o czym. Przyszła pora na lunch. Chłopcy już czekali na nas przy stoliku, a my po zabraniu czegoś do jedzenia, dołączyłyśmy do nich. Jeszcze dwie lekcje wychowania fizycznego i będę mogła iść do domu, nareszcie.
- No, dziewczynki, gotowe na najbardziej męczące dwie godziny waszego życia? - spytał Andrew, a ja posłałam mu pytające spojrzenie. Em tylko jęknęła i uderzyła się głową o stół.
- O co chodzi? Przecież to tylko wf - powiedziałam, wzruszając ramionami.
- Który mamy z tymi idiotami - powiedziała dziewczyna, nadal trzymając głowę na stole. - Nie dość, że w ogóle nie mam kondycji, to jeszcze oni tam będą. Zobaczysz, jak te wszystkie dziewczyny będą się do nich lepić. A nie mówię nic o Daddario. On to nie będzie się mógł od nich odpędzić. Krótko mówiąc, żałosny widok.
Chłopcy uśmiechali się do siebie, a ja słysząc słowa Em, zrobiłam to samo, co ona. Mogliśmy mieć wf z każdą klasą w tej szkole, ale nie! Musimy mieć akurat z tym dupkiem. Cóż, za ironia losu...
Chłopcy właśnie zawzięcie opowiadali o zbliżającym się meczu i jak bardzo jest on dla nich ważny, ale ja nie mogłam się skupić. Po pierwsze przeszkadzał mi w tym wzrok Matthew, wpatrujący się w moje plecy, a po drugie nadal przeżywałam ten sen. W końcu nie wytrzymałam. Wstałam, wzięłam torbę i mówiąc ciche ,,przepraszam" do moich nowych znajomych, wyszłam ze stołówki. Dlaczego, kiedy staram się zacząć  nowy dzień, przeszłość mnie dogania i wszystko psuje? Zmierzałam właśnie na dwór, żeby się przewietrzyć, ale uniemożliwiła mi to przychodząca wiadomość. Wyjęłam telefon z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz.
Em:
Wszystko w porządku ?
Przystanęłam na chwilę, zastanawiając się, co jej odpisać.
Ja:
Jest ok. Muszę się przewietrzyć.
Na szczęście, deszcz przestał padać, więc mogłam wyjść i dotlenić umysł.
Em:
Dołączyć do ciebie, kochana?
Ja:
Jeśli chcesz.
Schowałam telefon i usiadłam na ławce pod daszkiem. To jedyne suche miejsce, więc zbytnio nie miałam wyboru. Patrzyłam się tępo na parking, kiedy kątem oka zobaczyłam Emily. Jej twarz wyrażała troskę, co było takie kochane. Polubiłam tę dziewczynę, chociaż znamy się naprawdę krótko. Nawet z Megan długo nam zajęło, żeby się polubić.
- Wiesz, nigdy nie miałam przyjaciółki. Cały czas spędzałam z chłopakami, ale naprawdę cię polubiłam. Znamy się krótko i w ogóle, lecz czuje, że mogę ci zaufać - powiedziała Em, lekko się rumieniąc.
- Możesz mi zaufać, naprawdę. Tylko ja nie wiem, kiedy będę mogła ci się tym samym odwdzięczyć - odpowiedziałam, spuszczając głowę i powstrzymując łzy.
- Rozumiem, ale pamiętaj, jestem tu. No i cóż, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - powiedziała już z uśmiechem i szturchnęła mnie w ramię. - Czuję, że dużo przeszłaś i jeśli tylko będziesz chciała i będziesz gotowa, to możesz mi powiedzieć - te słowa powiedziała, spoglądając niepewnie na mnie.
- Dziękuje, to wiele dla mnie znaczy - dziewczyna przytuliła mnie, a ja zaczęłam wierzyć, że zdołam znowu mieć przyjaciółkę. Usłyszałyśmy dzwonek, więc wstałyśmy i ruszyłyśmy w stronę sali gimnastycznej.
- Chcesz dzisiaj do mnie przyjść ? Już normalnie nie mogę wytrzymać tej ciszy w domu - spytała Em, idąc ze mną pod rękę.
- Chętnie - posłałam jej delikatny uśmiech, na co ona pisnęła.
- Super! To teraz tylko przetrwać te dwie godziny - westchnęła i weszłyśmy do szatni. Przebrałam się w czarne leginsy i zwykłą luźną, białą bluzkę. Em wyglądała podobnie, ale niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o innych dziewczynach. Krótkie spodenki, które były naprawdę krótkie oraz wydekoltowane bluzki.
- A nie mówiłam? -  fuknęła Emily, a w między czasie dołączyli chłopcy.
- Jak tam, wszystko w porządku?, Vee? - spytał Max, a ja mu przytknęłam. Na salę wszedł nauczyciel, a wszyscy ustawili się w rzędzie. Poczułam czyjś wzrok na sobie, więc zaczęłam się rozglądać, chcąc się dowiedzieć do kogo należy. Po chwili już wiedziałam. Matthew wpatrywał się we mnie, zupełnie ignorując nauczyciela. Prychnęłam tylko i odwróciłam się z powrotem. Pan McMiller kazał nam przebiegnąć cztery kółka na rozgrzewkę, a potem dziewczyny będą robić, co chcą. Natomiast chłopcy będą grać w piłkę nożną. Emily zajęczała i zaczęła przeklinać pod nosem. Max, Andrew i Sam zaśmiali się głośno i dołączyli do innych chłopaków.
- On nas chyba nienawidzi - narzekała dziewczyna, a ja tylko się zaśmiałam. Zaczęłyśmy biec, a ja poczułam się tak dobrze. Em, widząc, że chcę przyspieszyć, powiedziała, żebym się nią nie przejmowała, bo i tak zaraz skończy. Przebiegłam cały dystans i usiadłam na ławce. Zauważyłam, że ten dupek zbliża się do mnie i przewróciłam oczami.
- Nieźle biegasz, bijesz, no i zabójczo wyglądasz w tych legginsach. Oh. I masz niewyparzony język. Coś pominąłem? - powiedział z aroganckim uśmieszkiem, a mnie na sam jego widok nosiło.
- Tak, ten moment w zdaniu, kiedy powiedziałam, żebyś nie wchodził mi w drogę - powiedziałam i chciałam wstać, ale jego ręka na moim ramieniu, mi to uniemożliwiła. -Czego chcesz?
- Nadal mnie nie przeprosiłaś - w jego głosie wyczułam rozbawienie.
Wywróciłam oczami i wyswobodziłam się z tej pułapki. Usłyszałam tylko jego dźwięczny śmiech. Podeszłam do Emily, a ona patrzyła na mnie wyczekująco.
- Potem ci powiem, dobrze? - spytałam, na co pokiwała głową i uważnie obserwowała bruneta.
- Jeśli cię skrzywdzi, obiecuję, że go wykastruję - warknęła dziewczyna, a ja się zaśmiałam.
- Cóż, tak jakby już ode mnie dostał w to miejsce - powiedziałam, wzruszając ramionami.
- Koniecznie muszę znać szczegóły i tym razem się nie wywiniesz, moja droga.
Te dwie godziny zleciały nam na oglądaniu chłopców, którzy grali w nogę. Dziewczyny się do nich wypinały, na co część reagowała, a część nie. Jak można się, aż tak nie szanować? No, ale to nie mój problem. Byłyśmy właśnie w drodze do domu Emily, kiedy zadzwonił mój telefon. Nacisnęłam zieloną słuchawkę, widząc, że dzwoni mama.
- Cześć, córeczko. Przepraszam, że wcześniej nie odebrałam, ale miałam  urwanie głowy.
- Nic się nie stało. Mamo, jadę do koleżanki i nie wiem ile u niej będę.
- Dobrze. Pani Rivert zajmuje się Amandą, więc nie ma problemu. Wrócę dzisiaj późno. Uważaj na siebie, dobrze?
- Jak zawsze. Pa.
- Pa, córeczko - powiedziała mama i się rozłączyła. Emily westchnęła, a ja się do niej odwróciłam.
- Coś się stało?
- Nie, po prostu słyszałam, jak rozmawiasz ze swoją mamą. Zazdroszczę ci takich relacji - powiedziała ze smutkiem w głosie.
- Tak mi przykro, Em. Rodzice na pewno cię kochają.
- Wiem, ale mogliby poświęcać mi więcej czasu. Prawie w ogóle nie ma ich w domu. Wysyłają pieniądze i dzwonią kilka razy w tygodniu, jak nie zapomną. To trochę smutne - mówiła, a mi było naprawdę przykro.
- Gdybyś czuła się źle, to mój dom jest dla ciebie otwarty, pamiętaj - powiedziałam, unosząc delikatnie kąciki ust.
- Dziękuję.
Emily zaparkowała przed ogromnym domem, jeśli tak to można nazwać. To była wręcz willa. Zadbany ogródek i wszystko wokół, było bardzo efektowne. Dziewczyna otworzyła drzwi i obie weszłyśmy do środka.
- Chcesz coś do picia? - spytała.
- Jakiś sok, poproszę.
Em wzięła napój, szklanki i jakieś żelki i skierowała się po schodach.
- A oto i moje królestwo. Czuj się jak u siebie - weszłam do jej pokoju i zaczęłam się rozglądać. Fioletowe ściany, ciemne meble i pełno różnych sprzętów. Ściany były oblepione zdjęciami oraz plakatami. Ale najbardziej przykuła moją uwagę tablica korkowa, na której widniały rysunki. Były zachwycające. Nigdy w życiu nie widziałam lepszych. Przyjrzałam im się bliżej i jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam na jednym z nich mnie. Nie mogłam uwierzyć, jak bardzo byłam podobna. To wyglądało tak, jakby ktoś zrobił czarno-białe zdjęcie.
- Emily, te rysunki są zachwycające - powiedziałam, a dziewczyna się zarumieniła.
- Dziękuję. Przepraszam, że cię narysowałam bez twojej zgody.
- Przestań, wygląda fantastycznie. Masz prawdziwy talent.
- Chodź, usiądziemy i mi wszystko opowiesz.
- A już myślałam, że zapomniałaś - powiedziałam, siadając na łóżku obok dziewczyny.
- Chciałabyś. No, to słucham.
Powiedziałam jej mniej więcej każde nasze spotkanie z Matthew, a ona mi nie przerywała, uważnie słuchając.
- Uważaj tylko na niego, Vee. Proszę. On jest tym typem chłopaka, który wykorzystuje dziewczyny. Nie chcę, żeby ciebie też wykorzystał - mówiła z troską w głosie.
- Nie uda mu się to.
- Dobra, to oglądamy coś? - spytała, włączając laptopa. Pokiwałam głową, a po chwili siedziałyśmy oparte o jej łóżko, oglądając jakąś komedię romantyczną i jedząc żelki. Koło 20 byłam pod domem, bo Emily uparła się, że mnie odwiezie. Pożegnałam się z nią i weszłam do domu. Pani Rivert, widząc, że wróciłam, pożegnała się z nami i poszła do domu. Dołączyłam do Amy i oglądałyśmy jakąś bajkę. Opowiadała mi w międzyczasie jak jej minął dzień. Rozmawiałyśmy dopóki nie zrobiła się senna. Życzyłyśmy sobie dobrej nocy i rozeszłyśmy się do swoich pokoi. Szybko odrobiłam lekcje, choć nie było ich tak dużo, więc gładko poszło. Słyszałam jak mama wchodzi do domu i idzie najpierw do Am, a potem do mnie.
- Nie idziesz jeszcze spać, kochanie? - spytała, podchodząc do mnie. Usiadła na łóżku i pocałowała w głowę.
- Zaraz idę, a ty? Jak było w pracy?
- Jak zwykle dużo roboty. Jestem wykończona - mówiła, a ja widziałam jak bardzo jest zmęczona.
- Idź spać, mamo. Dobranoc.
- Dobranoc. Kocham cię - dostałam jeszcze jednego buziaka w czoło i wyszła.
Wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka, zakładając słuchawki i słuchając muzyki. Szybko zasnęłam.
***
Dziękuje za wszystkie gwiazdki i komentarze! 😘
Zastanawiam się, czy nie napisać kolejnego rozdziału z perspektywy Mathew. Co o tym myślicie ? Dajcie znać ☺️
Miłego popołudnia 😘😁

Irena.

Nowe JutroDonde viven las historias. Descúbrelo ahora