Rozdział 26

192 8 0
                                    

Siedziałam razem z Daddario w jego samochodzie. Jechaliśmy do studia tatuażu, gdzie tatuuje kolega Luke'a. Rzecz jasna Matt, nie miał o tym pojęcia, tylko posłusznie podążał za moimi wskazówkami.
- Naprawdę nie powiesz mi co wymyśliłaś? - spytał po raz kolejny, na co pokręciłam głową z dumnym siebie uśmiechem.
- Jesteś strasznie dociekliwy - cmoknęłam z dezaprobatą.
- To tylko jedna z moich zalet - zaśmiał się i puścił mi oko. Kiedy jednak skręcił w lewo i zaparkował przed naszym punktem docelowym, spojrzał na mnie zaskoczony.
- To jest twój prezent? Tatuaż? - miał nieprzenikniony wyraz twarzy, a ja przygryzłam nerwowo wargę, bo co jeśli mu się nie podoba? Jednak oddycham z ulgą, kiedy na jego przystojnej twarzy pojawia się uśmiech.
- Idziemy? - pytam i nie czekając na niego, wychodzę z auta. Matt robi to samo i zaraz staje przy mnie, łącząc nasze dłonie. Salon jest minimalistyczny, ale za to bardzo oryginalny. Na szarych ścianach wiszą zdjęcia wytatuowanych ludzi, a pod oknem, które wychodzi na ulicę, ukazując ją w całej okazałości, stoi kanapa wraz ze stolikiem. Wchodzimy w głąb pomieszczenia, gdzie zauważamy wysokiego blondyna z rękami pokrytymi tuszem. Kiedy nas zauważa, podnosi się z fotela i najpierw patrzy na Matt'a, po czym marszczy brwi, a jego twarz rozjaśnia uśmiech.
- Tak się właśnie zastanawiałem kiedy do mnie znowu zawitasz - zaśmiał się i podszedł do niego, tuląc go po męsku. Spojrzałam na nich zdezorientowana. To oni się znają?
- Roy, to jest Venus. Moja dziewczyna - uśmiechnął się do mnie i splótł nasze palce razem.
- Venus! Tak, faktycznie. Luke mi mówił, że mam się ciebie spodziewać - podał mi dłoń, którą po chwili uścisnęłam.
- Słyszałam, że jesteś najlepszym tatuażystą w całym Nowym Jorku - Roy kiwnął głową i podrapał się po brodzie.
- Uwierz mi, jest - zapewnił mnie Matt i przyciągnął do swojego boku.
- Widzę, że wiele się zmieniło, co? - rzucił rozbawiony, wskazując głową na naszą dwójkę.
- Trochę - przyznał i spojrzał na mnie w dół.
- To co robimy tym razem? - zapytał blondyn i zatarł ręce, a w oczach błysnęła ekscytacja. Znam to spojrzenie. Niejednokrotnie widziałam jak Emily zabiera się za rysowanie. Matt usiadł na czarnym fotelu i zaczął tłumaczyć tatuażyście swój pomysł. Kiedy igła wbijała się w jego klatkę piersiową tuż nad sercem, brunet nawet się nie skrzywił. Patrzył na mnie z błąkającym się na ustach lekkim uśmieszkiem.
- Dziękuję - powiedział tak cicho, żebym tylko ja usłyszała. Siedziałam obok niego, więc bez problemu cmoknęłam go w usta i oparłam brodę naprzeciwko jego twarzy. Bawiłam się jego włosami, a on wydawał się dzięki temu zapominać o bólu, który z pewnością czuł, ale nie dał po sobie poznać, bo jest na to zbyt ,,męski".
- Gotowe - oznajmił Roy po pewnym czasie i uśmiechnął się, patrząc na swoje dzieło. Była to niewielka korona, a pod nią napis w nieznanym dla mnie języku.
- Co to znaczy? - spytałam, kiedy mężczyzna wręczył mi maść, którą miałam posmarować tatuaż.
- Może kiedyś ci powiem - powiedział zawadiacko i mruknął z aprobatą, kiedy delikatnie zaczęłam wsmarowywać mu maść.
- Czemu nie teraz? - wydęłam usta, nadal gładząc go w miejscu, gdzie znajdował się tusz.
- Okay, zasady znasz - przerwał nam Roy i odebrał ode mnie pudełko z maścią. Po zapłaceniu za tatuaż i pożegnaniu się z Roy'em, wróciliśmy do mnie. Sylwester był już za cztery dni i z tego co wiem, Matt organizuje wielką imprezę. Choć szczerze mówiąc, nie miałam zbytnio ochoty na jakiekolwiek imprezowanie, ale będą tam moi przyjaciele i byłoby nie fajnie, gdybym tak po prostu sobie odpuściła. Po długim pożegnaniu, weszłam do domu i niewiele myśląc, rzuciłam się na łóżko.
***
Ubrana w zwykłą czarną sukienkę i tego samego koloru szpilki czekałam na Matt'a. Amy już dawno poszła na piżama party, a Luke z mamą byli prawie gotowi do wyjścia. Kiedy dostałam wiadomość, że chłopak czeka pod domem, pożegnałam się szybko z nimi i wyszłam na zewnątrz.
- Ślicznie wyglądasz, księżniczko - mruknął z aprobatą brunet i złożył długi pocałunek na moich ustach.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się, po czym zapięłam pasy. Przez całą drogę do jego domu rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim i cieszyłam się, że tak dobrze się z nim dogadywałam. Po jego domu już kręciło się trochę osób, ale tylko ci najbliżsi. Moje przyjaciółki od razu się na mnie rzuciły i zaczęły gadać trzy po trzy, a ja ich zupełnie nie rozumiałam.
- A jak z Zacki'em? - spytałam Em, przerywając jej w połowie zdania. Spojrzała na mnie karcąco i prychnęła, ukazując całą swoją złość w pełnej okazałości.
- Proszę cię! Ten dupek mnie unika - założyła ręce na klatce piersiowej i usiadła na kanapie ustawionej pod ścianą.
- Próbowałam z nim gadać, ale mnie też zdaje się unikać - westchnęła Miranda i pocieszająco pogłaskała ją po ramieniu.
- Trudno. Dzisiaj sobie poszalejemy i upijemy się do nieprzytomności! - wykrzyknęła i wyrzuciła ręce do góry.
- Chyba tylko wy, bo ja mam zamiar zostać trzeźwa - zaśmiałam się.
Już kilka godzin później dom rodziny Daddario został zaatakowany przez tłum nastolatków. Większości osób nawet nie znałam, ale oni mnie chyba tak, bo ciągle się ze mną witali. Emily jak zapowiedziała, nie szczędziła sobie alkoholu, a Miranda jej pomagała. Starałam się je pilnować, ale niestety to nie było łatwe zadanie i po chwili zniknęły gdzieś w tłumie. Z tego co widziałam, chłopcy zabawiali jakieś pierwszoklasistki. Matt'a nie widziałam niestety już chyba od godziny, czyli od kiedy zostawił mnie, bo jacyś chłopcy rozwalili coś na górze.
- Hej! - usłyszałam i spojrzałam w górę na osobę nade mną. Chłopak był może o dwa, trzy centymetry wyższy ode mnie. Miał krótko ścięte włosy w kolorze ciemnego blondu, a jego oczy były jak wzburzone morze. Miał na sobie zwykłą flanelową koszulę, którą narzucił na biały T-shirt, a do tego sprane jeansy i zwykłe czarne, znoszone trampki. Kojarzyłam go ze szkoły, ale osobiście nie poznałam.
- Hej! - próbowałam przekrzyczeć głośną muzykę i zrobiłam mu trochę miejsca na kanapie, gdzie zaraz obok jakaś para się niemal połykała.
- Jestem Derek - wyciągnął dłoń i posłał mi uśmiech.
- Venus - uścisnęłam ją i wzięłam łyk coli z czerwonego kubka.
- Wiem. Znaczy, chyba każdy cię już zna. Jesteś dziewczyną Daddario - wyjaśnił, widząc moją zdziwioną minę. Przewróciłam jednak oczami, kiedy powiedział tą drugą część.
- Tylko dlatego mnie kojarzysz? - lekko się skrzywiłam. Czy naprawdę ludzie będą mnie postrzegać przez pryzmat Matt'a? Przecież to okropne! Znaczy, okey, jestem jego dziewczyną i naprawdę mi na nim zależy, ale to nie znaczy, że ja jestem TYLKO jego dziewczyną.
- Nie! - zaprzeczył szybko i poprawił zdenerwowany włosy. - Widuję cię czasem w bibliotece. Chciałem w sumie wcześniej zagadać, ale jakoś nie miałem odwagi - mruknął nieco zawstydzony. Moja irytacja lekko zmalała i już nieco mniej krytycznym wzrokiem patrzyłam na chłopaka przede mną. - Masz dobry gust - przyznał.
- Dziękuję. Jakoś nigdy się chyba nie natknęliśmy na siebie - próbowałam sobie go przypomnieć z moich wizyt w szkolnej bibliotece, jednak na marne. Swoją drogą, kiedy tam jestem, świat rzeczywisty przestaje mieć znaczenie.
- Tak. Ja wolę zaszywać się w kątach. Tak, by mieć wrażenie, że jestem tam sam - wzruszył ramionami i zapatrzył się przed siebie. Minęła już 23 i już za niedługo będzie odliczanie, a już sporo osób siada na kanapach i przysypia.
- Nigdy nie rozumiałam takich imprez - mruknęłam jakby sama do siebie. Derek uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Więc dlaczego tutaj jesteś? - zapytał, przekrzywiając głowę.
- Nie wiem. Są tu moi przyjaciele, chłopak, a więc ja też - wzruszyłam ramionami i po raz kolejny napiłam się napoju.
- Jakoś ich nie widzę - odburknął cicho.
- Czasem człowiek zostaje sam - powiedziałam, ale nie doczekałam się odpowiedzi. Natomiast w kieszonce poczułam wibracje telefonu. Przeprosiłam chłopaka i wstając z kanapy, szłam na górę, do pokoju Matt'a, gdzie hałas będzie trochę mniejszy.
- Tak, babciu? - przyłożyłam telefon do ucha i usiadłam na łóżku w spowitym ciemnością pokoju.
- Vee..dziadek... - usłyszałam jak głos jej się łamie, więc zaczęłam się denerwować.
- Co z dziadkiem? - spytałam spanikowana. Moja babcia rzadko płacze i musi stać się naprawdę coś złego, że teraz jest na skraju.
- On...miał... On miał zawał - zakryłam usta dłonią, a słone łzy skapywały na podłogę. Poprosiłam jeszcze, żeby podała adres szpitala i niczym burza wypadłam z pokoju. Starałam się znaleźć kogokolwiek z moich przyjaciół, ale nikogo nie było. Jakby zapadli się pod ziemię. Zalana łzami wpadałam na ludzi, próbując odnaleźć wsród nich Matt'a.
- Venus! - ktoś pociągnął mnie za łokieć i odwrócił w swoją stronę. Derek.
- Wi..widziałeś Matt'a? - wychlipałam. Mój dziadek, mój kochany dziadek miał zawał!
- Nie. Co się stało? - patrzył na mnie zaniepokojony, ale ja już mu się wyrwałam. Muszę znaleźć Matt'a. Muszę pojechać do szpitala. W tej chwili!
- Gdzie on jest do cholery?! - krzyknęłam i nadal wędrowałam wzrokiem po tłumie. - Muszę jechać, muszę jechać - byłam jak w jakimś amoku.
- Gdzie? Venus, co się dzieje?! - Derek szedł za mną zaniepokojony moim stanem. Odwróciłam się gwałtownie, prawie w niego wpadając.
- Masz samochód?
- Mam i jestem trzeźwy - oznajmił.
- Zawieziesz mnie do szpitala? - bez zastanowienia pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia, po drodze pytając o który szpital dokładnie mi chodzi i co się stało.
- Po prostu mnie zawieź - wsiadłam do auta i zapięłam pasy. Płakałam i błagałam w myślach, żeby dziadek przeżył, żeby wszystko było w porządku. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, bez żadnego słowa, pobiegłam do środka. Babcia wcześniej wytłumaczyła mi które piętro i sala i teraz przemierzałam schody w tych cholernych szpilkach, a widok zamazywały mi łzy.
- Cholera! - warknęłam i przystanęłam, żeby zdjąć te pieprzone buty. Na końcu korytarza zobaczyłam jakąś postać. - Babciu! - krzyknęłam do kobiety, która siedziała zgarbiona na plastikowym krześle. Od razu się podniosła i wzięła w swoje objęcia, pozwalając mi wylać łzy. Ona też płakała.
- Jak dobrze, że jesteś - powiedziała w moje ramię i przycisnęła do siebie mocniej.
- Babciu, co się stało? Gdzie mama i Luke? - zapytałam, kiedy siadłyśmy na krzesła.
- Zaraz powinni być. Ja...nie wiem. Zawołali mnie, kiedy dziadek był już na ziemi blady jak ściana i trzymał się za serce - wyjęła z torebki chusteczki i wytarła łzy, ale nic to nie dało, bo zaraz zastąpiły je nowe.
- A co mówią lekarze?
- Jeszcze go badają. Nie chcą mi nic powiedzieć... - przerwała, kiedy usłyszałyśmy stukot szpilek na korytarzu.
- Mamo! - wstałam i wtuliłam się do kobiety.
- Ćśś, skarbie. Już dobrze. Będzie dobrze, słyszysz? - odciągnęła mnie na długość swoich ramion i próbowała wytrzeć słoną ciecz.
- Jesteście rodziną pana Filipa? - z sali wyszedł lekarz z jakimiś kartkami w rękach i z ponurą miną. Kiwnęliśmy głowami i podeszliśmy do mężczyzny bliżej. Trzymałam kurczowo rękę mamy, jak wtedy, kiedy miałam 6 lat i panicznie bałam się wejść na kolejkę górską. I w tym momencie czułam się dokładnie tak samo. Jakbym właśnie miała zjechać z samej góry prosto w czarną otchłań.
- Co z nim, doktorze? - spytał Luke, który był chyba najbardziej opanowany z nas wszystkich.
- Niestety jego stan nie jest najlepszy. Narazie jest nieprzytomny. Co prawda, udało nam się przywrócić prawidłową akcję serca, ale najbliższa doba będzie decydująca. Proszę być jednak dobrej myśli - zapewnił nas, a w jego oczach czaiło się zmęczenie.
- Można go teraz zobaczyć? - spytałam, starając się opanować drżenie głosu.
- Tylko pojedynczo. Pacjent musi odpocząć - odpowiedział i odszedł.
- Pójdę do niego - oznajmiła babcia i weszła do sali, zamykając za sobą drzwi. Mój telefon zadzwonił, ale miałam to naprawdę gdzieś. Mój kochany dziadek leży w szpitalu, bo miał zawał. To wszystko moja wina! Gdybym posłała go do lekarza! Gdybym tylko powiedziała o tym babci! Nie zrobiłam nic i to moja wina! Tylko moja! W końcu, kiedy byłam już bardzo zdenerwowana, wyłączyłam telefon i schowałam z powrotem do kieszonki. Siedzieliśmy na korytarzu i nic nie mówiliśmy. Ja płakałam, mama patrzyła tępo w ścianę, a Luke starał się nas pocieszyć. Babcia wyszła kilkanaście minut później.
- Myślę, że powinniście wracać do domu. Filip i tak jest nieprzytomny - powiedziała trochę spokojniejszym głosem.
- Ja zostaję. Wy możecie jechać - wstałam i wytarłam łzy.
- Vee, musisz się położyć. Nic mu tutaj nie pomożemy - kobieta starała się mnie przekonać, ale ja byłam nieugięta.
- Ja zostaję, ale wy idźcie. Tobie babciu bardziej przyda się sen - długo jeszcze namawiałam ich, żeby sobie poszli, a kiedy w końcu dali sobie spokój, uchyliłam lekko drzwi i weszłam do środka. Zamknęłam usta, żeby nie wydostał się z nich głośny szloch. Dziadek leżał bezwładny na łóżku, blady, podpięty do różnych urządzeń, pikających cicho, każde w swoim rytmie. Przesunęłam sobie krzesło do łóżka i usiadłam na nim. Drżącą ręką wzięłam mężczyznę za dłoń i złożyłam na niej mokry pocałunek.
- Dziadku, nie zostawiaj mnie - szeptałam, mając nadzieję, że mnie wysłucha. - Nie możesz mi tego zrobić. Pamiętasz jak, zabrałeś mnie do planetarium? - uśmiechnęłam się lekko przez łzy. - Powiedziałeś wtedy, że człowiek jest jak te gwiazdy. Rodzi się, rozbłyska pełnią światła, a potem gaśnie, zostając zastąpioną przez inną. Ale ciebie nie da się zastąpić dziadku. Nikt, nigdy cię nie zastąpi. Kocham cię, nie zostawiaj mnie, nie ty - położyłam czoło na jego rękę i cicho płakałam. Każda spędzona razem chwila, każda rozmowa, każdy śmiech płacz, krzyk, łzy, czy milczenie. Wszystko, co było związane z nim przelatywało mi przez głowę, przez co czułam się jak bomba grożąca, że wybuchnie i zniszczy wszystko dookoła, niczym supernova.

Nowe JutroWhere stories live. Discover now