Rozdział 29

173 9 1
                                    

Wylądowaliśmy o 19 na londyńskim lotnisku. Staliśmy w sali przylotów i starałam się odszukać w tym tłumie znajomej blond czupryny Tony'ego.
- Venus, panie Filipie! - usłyszałam wołanie gdzieś za sobą, więc się odwróciłam.
- Tony - wysiliłam się na uśmiech i wpadłam w jego wyciągnięte ramiona.
- W skali od 1 do 10, jak bardzo jest źle? - zapytał szeptem i pogłaskał mnie pocieszająco po plecach.
- Rozmawiałeś z dziewczynami? - westchnęłam i się od niego odsunęłam. - Jeden.
- Dobry wieczór, panie Filipie - przywitał się z moim dziadkiem uściskiem dłoni. - Zabiorę was do hotelu.  Ale jesteście pewni, że nie chcecie zostać u nas? - dziadek zarezerwował nam pokoje w hotelu, bo nie chciał robić państwu Willows problemów.
- Tak, jesteśmy. Twoi rodzice mają jutro wykłady? - spytałam i razem ruszyliśmy do samochodu Tony'ego.
- Tak, ale dopiero później, więc rano zapraszamy na śniadanie - uśmiechnął się.
Hotel był nieduży i przytulny.
- W razie czego, będę w pokoju naprzeciwko. Dobranoc, skarbie - dziadek mnie ucałował i zniknął za drzwiami swojego pokoju.
- Zostać dzisiaj z tobą? - spytał Tony, kiedy otwierałam drzwi. W pokoju znajdowało się jedno nieduże łóżko, szafa i biurko z krzesłem. Natomiast obok była łazienka z kabiną prysznicową, toaletą i umywalką. Zwykły pokój hotelowy.
- Nie wiem sama. To wszystko mnie przerasta, Tony - mój głos się załamał, a ja usiadłam bezradnie na łóżku. - Myślałam, że on mnie naprawdę kocha, że jestem dla niego najważniejsza. Byłam pieprzonym zakładem! Stałam się tym, czym bałam się, że się stanę. Stałam się wykorzystaną idiotką, śmieciem! - wypłakiwałam się w jego ramiona i waliłam pięścią w tors.
- Nie płacz, proszę. Gdybym mógł, wsiadłbym w najbliższy samolot i skopał temu idiocie dupę - warknął i przytulał mnie do siebie z dużą cierpliwością i czułością.
- Przepraszam, to dla Megan tutaj jestem, a nie, żeby roztrząsać moje błędy - starałam się wytrzeć łzy i się uspokoić.
- Nie przepraszaj, Vee. Zostałaś zraniona po raz kolejny i Megi zrobiłaby wszystko, by ci pomóc - zapewnił mnie i wytarł kciukiem łzę, spływającą po moim policzku. - Przepraszam, muszę odebrać - powiedział, kiedy zadzwonił jego telefon. Kiwnęłam głową i wyjęłam z walizki piżamę i położyłam ją na łóżku. Tony rozmawiał przez chwilę, po czym się rozłączył i wrócił do mnie.
- Pamiętasz Rick'a? - zapytał, lekko się uśmiechając. Szukałam w swojej głowie tego imienia, ale nic mi nie zaświtało. - To mój kumpel. To ten, który twoim zdaniem zawsze pachniał jak szarlotka - wytłumaczył mi rozbawiony moim porównaniem.
- Rickson! Teraz pamiętam - faktycznie, Rick zawsze przychodził do Tony'ego i często próbowali przeszkodzić nam w zabawie. A z tą szarlotką, to prawda. Pachniał jak cynamon i jabłka, choć nie wiem dlaczego.
- Zaprosił mnie na partyjkę biliarda do baru jego ojca. Chcesz iść ze mną? - zapytał. Biłam się z myślami. Z jednej strony byłam zmęczona i wolałabym zostać w pokoju i po prostu sobie popłakać i się nad sobą poużalać albo mogłam iść z Tony'm i choć na chwilę zapomnieć o Nowym Jorku.
- Czekaj, a wy nie macie jutro szkoły albo pracy? - zapytałam, wstając z łóżka i zabierając z walizki ramoneskę i bluzkę z krótkim rękawem.
- Vee, to Londyn, nie Nowy Jork. Tutaj pijemy i gramy w bilard bez względu, czy to weekend czy nie - prychnął rozbawiony. Faktycznie. O tym zapomniałam. - Dobrze ci zrobi takie wyjście - szybko się przebrałam i wyszłam razem z blondynem.
- Poczekaj, tylko uprzedzę dziadka - zapukałam do jego drzwi i po usłyszeniu ,,proszę", weszłam. Mężczyzna leżał na łóżku i przeglądał jakieś papiery. Standard. - Dziadku, wychodzę z Tony'm. 
- Tylko na siebie uważaj, dobrze? - podniósł głowę znad papierów i popatrzył na mnie troskliwie.
- Jasne. Dobranoc - pożegnałam się i oboje wyszliśmy z hotelu.
- A jak święta? - zapytałam, kiedy byliśmy już w drodze do pubu.
- Były...inne - chłopak długo szukał odpowiedniego słowa, żeby je określić. - Wszyscy starali się zachowywać tak, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło, a przecież wydarzyło i to dużo. Wtedy, chyba najbardziej ze wszystkich momentów, mi jej brakowało. Ona zrobiłaby wszystko, żeby te święta były niezapomniane - doskonale zdawałam sobie sprawę o czym mówił. Megan była takim promyczkiem, który rozjaśniał każdą, nawet najbardziej drętwą imprezę.
- Mi też jej teraz brakuje i to cholernie mocno - powiedziałam cicho i zacisnęłam oczy, żeby łzy znowu nie wyleciały. Tony przemilczał moje wyznanie, ale wziął mnie za rękę i ją lekko ścisnął.
- Spróbuj o tym zapomnieć, choć na dzisiejszy wieczór, dobrze? - zapytał, parkując przed pubem ,, U Harry'ego" i spojrzał na mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Kiwnęłam głową i wyszłam z samochodu. Lokal nie był w najlepszym stanie, ale to za bardzo nie przeszkadzało nikomu w piciu i graniu. Od razu w wejściu przywitał mnie zapach piwa i frytek. Średnio przyjemna mieszanka, jak dla mnie. Przy stolikach siedzieli głównie mężczyźni, głośno rozmawiając i oczywiście pijąc. Szłam zaraz za Tony'm, trzymając jego dłoń, która dawała mi namiastkę bezpieczeństwa. W takich miejscach, jak to, nie trudno o kłopoty, więc lepiej dmuchać na zimne.
- No wreszcie jesteś! - wykrzyknął ktoś i zobaczyłam przy stoliku trzech chłopaków i jedną dziewczynę.
- A ty jak zawsze niecierpliwy - Tony zacmokał i przywitał się z nim męskim przytulaniem, więc siłą rzeczy musiałam go puścić, a reszta musiała mnie zauważyć.
- Nic nie wspominałeś, że przyprowadzisz koleżankę - powiedział i przyjrzał mi się badawczym wzrokiem. Ja zrobiłam to samo i chwilę mi zajęło rozpoznanie w tym wysokim, barczystym  chłopaku o blond włosach, Ricki'ego. On mnie chyba jednak nie poznał, bo patrzył na mnie, nadal uważnie skanując moją sylwetkę, przez co zrobiło mi się niekomfortowo.
- Rick, to jest Venus, pamiętasz? - zaśmiał się Tony i przyciągnął mnie bliżej.
- Czekaj, czekaj - oho, chyba coś zaskoczyło. - Ta Venus, której zabieraliśmy czasem lalki? - blondyn kiwnął głową i posłał mi uśmiech. Rick miał prawo mnie nie pamiętać. Przez pewien czas byli pokłóceni z Tony'm i się nie przyjaźnili. Poza tym, Megan spędzała więcej czasu u mnie, a po jej śmierci i w czasie choroby Tony'ego, nie widzieliśmy się w ogóle. - No nieźle - zagwizdał i podszedł do mnie bliżej. - Ale się zmieniłaś. Oczywiście na lepsze - poprawił się szybko. Uśmiechnęłam się do niego.
- Ty też. Prawie cię nie poznałam - reszta osób, widząc, że już się znamy, wstała i również do nas podeszła. Wszyscy wyglądali na starszych ode mnie.
- Vee, to jest John, Peter, Michael i Lisa - mój przyjaciel przedstawił ich po kolei, a każdy z nich skinął mi głową.
- Miło cię poznać. W końcu nie będę sama wsród tych tutaj - powiedziała Lisa, która swoją drogą wyglądała naprawdę nieźle. Miała pomalowane włosy na lekki fiolet, glany, czarne, dziurawe spodnie i czarną, skórzaną kurtkę. Natomiast wszyscy chłopcy byli równie napakowani, co Rick.
- Będziemy tak stać, czy może się napijemy za spotkanie po latach? - spytał Rick i nie czekając na naszą odpowiedź, posadził nas na krzesłach i zamówił dwa piwa.
- Ja dziękuję. Nie piję - zaprzeczyłam szybko, ściągając w między czasie płaszcz. Blondyn zrobił oburzoną minę.
- Ze mną się nie napijesz? - rozłożył ramiona i pokazał kciukami na siebie. Zaśmiałam się cicho.
- Dosłownie godzinę temu przyleciałam z Nowego Jorku. Nie mam ochoty dzisiaj pić. Może następnym razem? - tak naprawdę, to piwo tutaj jest po prostu ohydne i nie mam pojęcia jak ludzie mogą to w ogóle pić.
- Mieszkasz w Nowym Jorku? - zapytała Lisa, przesuwając się bliżej mnie.
- Tak, przyjechałam tutaj w odwiedziny - wyjaśniłam. Poczułam wibracje mojego telefonu, więc przeprosiłam i odeszłam kawałek, żeby odebrać. Dzwoniły Em i Miranda. Odebrałam i włączyłam kamerkę.
- Hej, kochana. Jesteś już? - siedziały we dwie w pokoju Em. Miały zmartwione miny, więc uśmiechnęłam się lekko.
- Tak, jestem. Tony wyciągnął mnie na miasto. A jak u was? Wszystko w porządku? - zapytałam, wchodząc do łazienki, gdzie było odrobinę ciszej i spokojniej.
- Jest okey. Wiesz, że o każdej porze możesz do nas zadzwonić? - spytała Miranda i uśmiechnęła się smutno.
- Wiem. Dobrze, ja muszę lecieć. Zadzwonię jutro. Pa pa! Kocham was!
- My ciebie też! - rozłączyłam się i wzięłam głęboki wdech. Kiedy już trochę się uspokoiłam, wyszłam z łazienki i wróciłam do stolika.
- Wszystko okey? - spytał zaniepokojony Tony.
- Tak, nie przejmuj się - wysiliłam się na uśmiech i wróciłam do rozmowy z Lisą. Resztę wieczoru spędziłam w naprawdę fajnym towarzystwie. Poznałam bliżej Lisę, która jak się okazało jest dziewczyną Ricki'ego. Pograliśmy w bilard, porozmawialiśmy i pośmialiśmy się. Mogłam choć na chwilę zapomnieć o wszystkim i po prostu dobrze się bawić.
***
Z samego rana wybraliśmy się z dziadkiem i Tony'm do jego domu, gdzie państwo Willows przygotowali dla nas śniadanie.
- Venus, jak dobrze cię widzieć! - przywitała nas pani Monic i jak zawsze wzięła mnie w swoje ramiona. Wygladała tak, jak ją zapamiętałam. To samo tyczy się pana Brian'a.
- Jak podróż? - zapytał mężczyzna i również przytulił mnie na powitanie.
- Dobrze - odpowiedziałam i zaczęłam rozglądać się po domu. Nie zmieniło się kompletnie nic, odkąd tu byłam. Najchętniej zostawiłabym wszystkich i poszła do jedynego pokoju, w którym znam każdy możliwy kąt. Ból i żal ścisnął moje serce, widząc zdjęcia wiszące na ścianach. Megan, Megan i Tony jako małe dzieci, ja i ona, cała rodzina, cała rodzina i ja. Pani Monic zauważyła na co patrzę i pogłaskała mnie pocieszająco po ramieniu.
- Zawsze będziesz naszą rodziną - zapewniła mnie, kiedy reszta poszła do kuchni.
- Czy...mogłabym... - zaczęłam niepewnie, bawiąc się palcami, ale kobieta mi przeszkodziła.
- Nie musisz o to pytać. Możesz tam wchodzić, kiedy tylko chcesz. Ale najpierw zjemy śniadanie - uśmiechnęła się pocieszająco i razem weszłyśmy do kuchni. Przy śniadaniu rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. O świętach, pracy dziadka i państwa Willows, o szkole. Prawie poczułam się jak za dawnych czasów. No właśnie, prawie.
- My już niestety musimy iść, ale Tony się wami zajmie. Bardzo dziękujemy, że dzisiaj do nas przyszliście. Może zjemy razem kolację? - zapytał pan Brian i podał dłoń mojemu dziadkowi.
- Byłoby nam bardzo miło - odpowiedział i też zaczął się ubierać.
- Może ja pana zawiozę? Venus na pewno chciałaby tu jeszcze posiedzieć. Mogę być dzisiaj pana prywatnym szoferem - zaśmiał się Tony i też zaczął się ubierać. Dziadek powiedział, że ma trochę spraw do załatwienia, o które poprosiła go mama i chciał mnie zostawić z Tony'm.
- No skoro tak...
- Czuj się jak u siebie, kochana. Do zobaczenia - zapewniła mnie pani Monic i wszyscy wyszli. To nie pierwszy raz, kiedy zostaję tutaj sama i wiem, że pani Willows mi ufa. Zamknęłam za nimi drzwi na klucz, a sama wspięłam się po schodach. Przystanęłam przy ostatnich drzwiach po prawo i się zawahałam. Wciąż wisiała na nich kartka ,, Królestwo Meg i Vee. Wchodzisz za pozwoleniem". Nie zdjęli jej.  Dłonie mi się pociły i drżały, a w gardle tworzyła się ogromna gula. Nacisnęłam mocno klamkę i delikatnie uchyliłam drzwi. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam je szerzej. Nie wchodziłam tutaj od roku, a miałam wrażenie, że nie było mnie tu dopiero godzinę. Ściany w kolorze jasnej pomarańczy dodawały jak zwykle blasku pomieszczeniu. Plakaty, zdjęcia i tablice korkowe sprawiały, że pokój stawał się taki ludzki. Porozrzucane zeszyty, książki, długopisy i inne takie duperele znalazły swoje miejsce na pomalowanym na niebiesko biurku. Na obrotowym krześle nadal leżał jej ulubiony sweter. Łóżko było pościelone, a na nim leżało mnóstwo pluszaków i poduszek, które Meg tak uwielbiała. Na szafce nocnej nadal stała ta sama lampa w kształcie słonika, którą zapalała, bo bała się ciemności. W kącie stała gitara klasyczna oklejona naklejkami z rożnymi śmiesznymi historyjkami. Na parapecie stały kwiatki, które pani Monic podlewa pewnie regularnie, bo wyglądają tak samo, jak rok temu. Łzy polały się po moich policzkach, a ja sama z natłoku nagromadzonych wspomnień upadłam na podłogę. Nad jej łóżkiem wisiał kolaż naszych zdjeć, wycinki naszych ulubionych czasopism, śmieszne słowa, które Meg tak uwielbiała tworzyć. Czułam jej zapach, który był dla mnie niczym mocny cios w brzuch. Toaletka była zapełniona różnymi kosmetykami, kremami i pędzelkami, a w ramie lustra były wetknięte kolejne nasze zdjęcia.
- Dlaczego, Meg? Dlaczego?! - wykrzyknęłam i zaczęłam walić pięścią w podłogę. Zanosiłam się płaczem, a ból rozrywał moje serce. Tak bardzo chcę, żeby wróciła! Tak bardzo mi jej brakuje! Dlaczego jej nie ma?! Spojrzałam na szafę, która tak jak biurko, została pomalowana przez nas farbami. Tyle, że ten mebel był w kolorowych plamach. Megan miała artystyczną duszę i starała się zarazić tym samym i mnie. Dlatego, malowałyśmy każdy mebel według jej upodobania. Jej pokój był pełną paletą barw i nawet, jeśli padał deszcz, a niebo spowijały ciemne chmury, ten pokój pozostawał słoneczny, pogodny i jasny. Spojrzałam w górę na sufit, gdzie poprzyklejałyśmy żółte gwiazdki powycinane z papieru samoprzylepnego. Nie wiem dokładnie kiedy się podniosłam, ale zrobiłam to i od razu ruszyłam do szafy, którą otworzyłam. Na samym dole znajdowały się koce i jeszcze więcej poduszek, z których robiłyśmy forty, zamki i namioty. Na wieszakach wisiały jej ubrania przesiąknięte nadal jej zapachem. Przejechałam po nich delikatnie ręką. Już nigdy ich nie założy, nigdy nie będzie ich wyrzucać na środek dywanu i nie zrobimy pokazu mody. Już nigdy nie będzie wybrzydzać, że nie ma co na siebie włożyć. Następna była toaletka. Megan nie lubiła porządku. Twierdziła, że wtedy nie może nic znaleźć. Dlatego w jej pokoju panował zawsze kontrolowany tylko przez nią chaos. Szminki były w różnych miejscach, jedna była nawet niedomknięta. Wszystko było porozrzucane, jakby malowała się w pośpiechu. Na zdjęciu byłyśmy bardzo rozbawione. Dokładnie pamiętam ten dzień, kiedy je zrobiłyśmy. Rok przed jej odejściem. Śmiałyśmy się na nim i nie byłyśmy w stanie się opanować. Uklęknęłam i zaczęłam dotykać podłogi, szukając poluzowanych trzech desek. Uchyliłam je i z wielkim wysiłkiem wyciągnęłam całkowicie. Wyjęłam pudełko również ozdobione napisami, naklejkami, kokardkami i serduszkami. Otworzyłam je delikatnie i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to żółta kartka zapisana jej pismem. Wzięłam ją w rękę i zaczęłam czytać.
Kochana, Vee!
Nie wiem, kiedy czytasz tą kartkę, ale jestem pewna, że ją przeczytasz. Wiedziałam, że mama nie znajdzie naszej skrytki, ale ty tak. Mam nadzieję, że już przeczytałaś mój list. Niestety nie byłam do końca pewna, czy mama go nie otworzy. Dlatego piszę to tutaj. Po pierwsze, nie becz. Twarz ci puchnie i robi się czerwona. Jesteś piękna z uśmiechem i to z nim kochałam cię najbardziej. Po drugie, pod żadnym pozorem nie pokazuj tego nikomu. Po trzecie, zabierz moje rzeczy, sprzedaj, oddaj biednym, cokolwiek. Wiem, że mama niczego tu nie zrobi i będzie je traktowała jak eksponaty w muzeum, a wiesz, że tego nie znoszę. Po czwarte i ostatnie, kocham cię i zawsze będę. To pudełko zabierz ze sobą. Tylko ty znasz tutaj każdą rzecz i tylko ty to wszystko zrozumiesz. Nie płacz, kiedyś się zobaczymy. Tylko spróbuj odejść z tego świata wcześniej, a cię zabiję! Żyj pełnią życia i korzystaj z niego tak bardzo, jak tylko możesz. I pamiętaj, że meble to tylko rzeczy martwe, a ty potrafisz nadać im duszę.
Kocham.
Na zawsze.
Twoja, Meg.
Kochała tajemnice i nienawidziła, kiedy płaczę. Starałam się uspokoić, ale chyba nie bardzo mi to wychodziło. Łzy kapały nieprzerwanie na podłogę, tworząc na niej mokrą plamę. Pudełko było duże i były w niej wszystkie rzeczy najważniejsze dla Megan, i których nikt nie mógł zobaczyć. Jej pamiętnik, nasz album, który razem stworzyłyśmy, pierwsza róża, którą dostała od jej pierwszego chłopaka i wiele innych rzeczy. Położyłam pudełko na łóżko i wstawiłam na miejsce deski. Chciałam w tym momencie spakować wszystkie rzeczy do pudel i natychmiast wysłać do siebie, ale wiedziałam, że nie mogę. Najpierw muszę porozmawiać z jej rodzicami. Nie mogę zabrać im tych rzeczy, które po niej zostały. Pudło oczywiście zabiorę bez żadnych rozmów. Wzięłam jej ulubiony sweter i się w niego wtuliłam. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mi przeszkadzał, więc telefon wyłączyłam. Natomiast Matt'a zablokowałam wszędzie, gdzie tylko mogłam. Wzięłam z biurka zdjęcie Megan, na którym uśmiechała się do obiektywu, ukazując dołeczki w policzkach. Jej niebieskie oczy były roziskrzone, a blond włosy tworzyły aureolę wokół jej twarzy.
- Tak mi ciebie brakuje. Zrobiłabym wszystko, żebyś znowu tutaj przy mnie była. Pewnie teraz byś mnie przytulała i mówiła jaki to Matthew nie jest głupi. Potem pewnie byś nakrzyczała, że zachowuję się jak typowa nastolatka przeżywająca nastoletnią miłość, a później znów byś mnie przytulała. Kocham go i choć się staram, nie mogę o nim zapomnieć. To tak bardzo boli, Megi. Czuję się źle, jakbym miała zaraz eksplodować. Noszę ten naszyjnik i bransoletkę, tylko dlatego, że nie potrafię tego zdjąć. Stał się dla mnie tak ważny. Co mam robić, słońce? - głaskałam jej zdjęcie i wylewałam z siebie łzy, ból, żal, rozgoryczenie. Położyłam się na jej łóżku i ze zdjęciem i swetrem w ręce, przymknęłam oczy.
Kiedy je otworzyłam, zdałam sobie sprawę, że musiałam zasnąć. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno, a w domu nadal panowała cisza. Wstałam i odłożyłam rzeczy na ich poprzednie miejsce. Postanowiłam włączyć telefon i zadzwonić do Tony'ego. Miałam kilka nieodebranych połączeń od mamy, więc zmieniłam zdanie i zadzwoniłam najpierw do niej.
- Wreszcie - usłyszałam westchnięcie ulgi.
- Cześć, mamo. Przepraszam, ale wyłączyłam telefon - wyjaśniłam z wyrzutami sumienia.
- Jak się czujesz? Wszystko dobrze? - zamknęłam za sobą pokój i zeszłam do kuchni. Mam nadzieję, że pani Monic się nie pogniewa, jeśli coś zjem.
- Tak. Jestem właśnie u państwa Willows. A jak przygotowania do ślubu? Przepraszam, że teraz ci nie pomagam, ale zaraz po powrocie obiecuję, że to nadrobię.
- Ann mi bardzo pomaga. Vee...- zaczęła, ale się zatrzymała.
- Mamo? Coś się stało? - wyjęłam szynkę i chleb i zaczęłam robić kanapkę.
- Matthew u nas był i to nie jeden raz - przerwałam krojenie chleba i to był błąd, bo przejechałam nożem po palcu.
- Cholera! - zaklęłam i włożyłam palec pod kran.
- Venus? - spytała zaniepokojona mama.
- Skaleczyłam się. Nie przejmuj się. Co chciał? Przecież wie, że jestem w Londynie - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Nie rozpłaczę się, nie po raz kolejny.
- Chciał wiedzieć, czy z tobą wszystko w porządku.
- Niech idzie do diabła - warknęłam i zaczęłam szukać w szafce z lekami apteczki. - Dobrze, mamo, muszę już kończyć. Odezwę się. Ucałuj Amy. Kocham was - rozłączyłam się i zakleiłam ranę, z której nadal leciała krew.
- Jesteśmy! - krzyknął Tony i wszedł razem z dziadkiem z ogromnym uśmiechem. - Tadam! Mam pyszny tort dla ciebie! - pokazał pudełko, kiedy weszłam do przedpokoju.
- A to z jakiej okazji? - spytałam, opierając się o ścianę.
- Halo! Twoje urodziny?
- Już nie lubię moich urodzin - burknęłam.
- Vee, może się przejdziemy? - zapytał dziadek, uśmiechając się do mnie troskliwie.
- Tak, potrzebuję świeżego powietrza - kiwnęłam głową i zaczęłam się ubierać.
- A tort? - Tony wydął dolną wargę.
- Dziękuję za niego. Zjemy później? - pocałowałam go w policzek i wyszłam z dziadkiem. - Jeszcze tu wrócimy - dodałam na odchodne. Szliśmy ulicami Londynu i podziwialiśmy miasto nocą.
- Powiedz mi prawdę, co on ci zrobił? - zapytał dziadek, posyłając mi to swoje spojrzenie mówiące, że czeka nas poważna rozmowa.
- Okazało się, że założył się z Aleksem który pierwszy mnie ,,zdobędzie". Wycenił moje serce za motor - szepnęłam, przełykając gorzkie łzy. Dziadek otoczył mnie swoim ramieniem i przybliżył do swojego boku.
- Kochasz go, prawda? - potwierdziłam skinięciem głową, bo nie potrafiłam nic powiedzieć. - Posłuchaj mnie, kochanie. Ten chłopak mógł mieć na początku złe zamiary wobec ciebie, ale potem mogły się one diametralnie zmienić. Kto nie zakochałby się w tak pięknej, wrażliwej, opiekuńczej i kochanej dziewczynie, jaką jesteś? - przystanął na środku chodnika i spojrzał mi w oczy. Zmarszczyłam brwi.
- Chcesz mi powiedzieć, że mam mu wybaczyć? - spytałam z niedowierzeniem zachrypłym głosem.
- Nie. Mam na myśli, że widziałem, jak na ciebie patrzył, jakbyś istniała tylko ty. Wiem to, bo tak samo patrzy się na mnie babcia - nie wiedziałam, co mam powiedzieć. To, co usłyszałam od dziadka kompletnie zbiło mnie z tropu.
- Co masz na myśli? - wykrztusiłam w końcu.
- Chcę ci powiedzieć, żebyś najpierw wysłuchała, a potem podejmowała decyzję. Człowiek nie jest idealny i ciągle popełnia błędy. Czasem dostaje od losu drugą szansę i dopiero wtedy, ukazuje jak bardzo mu zależy.
- To samo powiedziałeś mamie, zaraz po tym, jak zostawił ją ojciec? - nie chciałam zabrzmieć tak oschle, ale próbuję zrozumieć jego tok myślenia.
- On sam ją zostawił, a Matthew ciągle o ciebie walczy. Chodzi mi o to, że może powinnaś z nim porozmawiać. Każdy człowiek ma prawo na wytłumaczenie się ze swoich czynów - i kolejny raz przemilczałam. Szliśmy w ciszy. Ja, byłam pogrążona w swoich myślach. Dziadek bardzo namieszał mi w i tak już zabałaganionej głowie. Czułam się upokorzona, zła, zraniona. Nie potrafiłam  wyobrazić sobie, że po tym wszystkim mam z nim rozmawiać. Może kiedyś, ale potrzebuję czasu.
Kiedy wróciliśmy, państwo Willows już byli w domu. Postanowiłam, że od razu z nimi porozmawiam.
- Zastanawiałam się, czy nie mogłabym zabrać kilku  rzeczy z pokoju Megan? - przygryzłam nerwowo wargę, siedząc w salonie z kubkiem herbaty w ręce. Rodzice Meg spojrzeli na siebie, ale nie byli zaskoczeni.
- Oczywiście. Właściwie, to chcieliśmy ci to zaproponować. Chyba nadszedł w końcu czas, żeby pogodzić się z jej odejściem, a ten pokój jest jak zadra, która nie daje ranom się zabliźnić - pani Monic powiedziała, a oczy jej się zeszkliły.
- Weźmiemy stamtąd tylko kilka rzeczy - dodał pan Brian.
- Zajmiemy się tym jutro. Pomożesz mi, Vee? - spytała kobieta, chwytając mnie za rękę.
- Oczywiście - wiem, jak musi być jej ciężko, ale ona już nie wróci, a my musimy żyć dalej.
***
- Tutaj są pudła dla ciebie. Możesz wziąć, co chcesz - następnego dnia przyjechałam do domu Meg. Pan Brian wyszedł gdzieś z moim dziadkiem i Tony'm, bo miał wolne, a my postanowiłyśmy zająć się pokojem Megan. - Nie pamiętam tego pudełka - zamyśliła się pani Monic, widząc to pudełko, które wczoraj zostawiłam na łóżku, a ja szybko je wzięłam i włożyłam do pudła.
- To moje. Zostawiłam je tutaj kiedyś - wyjaśniłam szybko, bo wiem, że o tym pudle nie może wiedzieć nikt. Kobieta kiwnęła głową i wzięła kilka naszych zdjęć, kilka jej ulubionych ubrań i zaniosła je do sypialni.
- Część rzeczy wyniesiemy na strych, a resztę oddamy dla fundacji - widziałam jak powstrzymuje się od płaczu, więc podeszłam do niej i ją przytuliłam.
- To nic. Ma pani prawo płakać - szepnęłam cicho.
- Przecież mówiłaś mi ciociu. Mów tak dalej, nie jestem dla ciebie nikim obcym - powiedziała równie cicho i jedna samotna łza spłynęła po jej policzku.
- Dobrze - uspokoiła się, więc mogłam zacząć zabierać te rzeczy, które chciałam. Prawda była taka, że sama ledwo się trzymałam. To, co my teraz robimy, jest jednoznaczne z pogodzeniem się z jej śmiercią, ale to nie prawda. My po prostu szanujemy to, że odeszła, bo sama tego chciała. Zabrałam resztę zdjęć, tablicę korkową, ubrania, które były moje. Buteleczkę jej ulubionych perfum, kilka pluszaków i poduszek udekorowanych przez nas. Najchętniej zabrałabym też wszystkie meble, które pomalowałyśmy, ale niestety nie mogłam. Wzięłam też jej ulubione książki i tomiki poezji.
- Znalazłam jej laptop - oznajmiła mi kobieta, wyciągając go z szafy. Zupełnie zapomniałam, że zawsze go tam chowała. Były na nim nasze filmiki, kolejne zdjęcia, nasza ulubiona playlista i wszystkie inne rzeczy. - Proszę - podała mi go, a ja spojrzałam na nią zaskoczona. Nie mogłam wziąć jej laptopa. To jej rodzina powinna go mieć.
- To tutaj powinien zostać - zaprotestowałam cicho.
- Venus, są tutaj wasze rzeczy. Weź go - lekko się uśmiechnęła i włożyła go do pudła.
- Dziękuję - nic więcej nie byłam w stanie powiedzieć. Zakleiłyśmy pudło i napisałyśmy adres mojego domu.
- Wyślemy je, kiedy zawieziemy resztę pudeł do fundacji - zapewniła i zabrała się za składanie reszty rzeczy. - Wiesz, po jej śmierci dostawaliśmy mnóstwo listów zaadresowanych do niej. Przeczytałam je wszystkie już kilkanaście razy. Myślę, że powinnaś je zobaczyć. Je też weź, ja już nie chcę ich trzymać, choć chwalą jej czyn, dla mnie jest to zbyt duże brzemię - wstała i po chwili wróciła z gromadką listów związanych wstążką. Wzięłam je do rąk i pierwszym adresatem okazał się pierwszy chłopak Meg.
- Ja...- zaraz nie wytrzymam i się rozpłaczę!
- Spokojnie. Przeczytaj je, kiedy będziesz sama - ciocia ścisnęła moją dłoń i wytarła łzę.
Zapakowanie wszystkich rzeczy zajęło nam dwie godziny. Większość pudeł wyniosłyśmy na strych, te z ubraniami i podręcznikami szkolnymi włożyłyśmy do bagażnika, w tym to, które miało być wysłane do Nowego Jorku i pojechałyśmy do fundacji, w której ciocia Monic od czasu do czasu pomaga. Nie wychodziłam z samochodu. Nie chciałam widzieć, jak rzeczy Megan zostają oddane bezpowrotnie. Kiedy kobieta wróciła, wzięła głęboki oddech, a dłonie jej drżały. Przeżywała to samo, co ja, a nawet jeszcze gorzej.
- Teraz na pocztę - zakomunikowała i wyjechała z parkingu. Paczka miała dojść najpóźniej do końca miesiąca. W pomarańczowym pokoju zostało łóżko, szafka, szafa i biurko. Już nie był żywy i ludzki jak wcześniej. Był martwy, jak jego właścicielka i moje serce.
***
Irenaaa❤️

Nowe JutroWhere stories live. Discover now