Rozdział 2. Bitwa w szkole

5.5K 289 3
                                    

         Przytomność odzyskałam niedługo potem, ale od razu poszłam spać. Rano za to wstałam wcześniej, abym mogła się wykąpać i zjeść solidne śniadanie, jako że po szkole nie zjadłam nic i byłam głodna. Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy, ubrałam się w czarną bluzkę za pępek i ciemnoniebieskie legginsy, po czym wysuszyłam włosy i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie kilka kanapek z sałatą, szynką i ogórkiem, a następnie szybko je zjadłam. Wzięłam z pokoju plecak i ruszyłam na dół, skąd wzięłam kluczyki do samochodu mamy. Musiałam jakoś dostać się na przystanek autobusowy. Zazwyczaj odwoziła mnie mama, lecz kiedy jej nie było, musiałam chodzić na piechotę. Ostatnio zaczęłam pożyczać samochód. Tym razem też zamierzałam to zrobić.
          Wzięłam kluczyki i odwróciłam się. Za mną stał ojciec. Odebrał mi kluczyki, zanim zdążyłam zanotować, że stoi tak blisko mnie.
          — Trzynastolatki nie jeżdżą autami.
          — Trzynastolatki nie. Piętnastolatki za to tak. Teraz przypominasz sobie o mnie?!
          — Może. Ja cię odwiozę — rzucił obojętnie.
          — Poradzę sobie sama.
          Czy żałowałam, że nie dałam się odwieźć ojcu najnowszym nissanem bo uniosłam się dumą? Dopóki nie zaczęło padać, nie. Ale kiedy w połowie mojej pieszej wędrówki zrobiłam się cała mokra, zaczęłam przeklinać samą siebie. Na szczęście, szybko wyschłam.
          Wilson unikał mnie w szkole. Plotka o tym, co próbowaliśmy zrobić w damskiej toalecie szybko się rozniosła, przez co brunet zyskał uznanie kolegów. Zupełnie inaczej było z nauczycielami, którzy na każdym kroku wspominali o tym, jak wczoraj chcieliśmy spędzić kilka minut. Dotąd dość lubiany przez nich Wilson podpadł im, a ja... No cóż, ja to ja. Nie mogłam podpaść bardziej niż teraz. Jeden taki wyczyn, po wszystkich moich wybrykach nie zmieniał nic. 
         Na jednej z przerw podeszła do mnie Sasha, bliższa koleżanka. Była wysoką, blondwłosą nastolatką. Zazwyczaj to z nią chodziłam na imprezy. Niestety, czułam, że kolejna szybko nie nadejdzie przez to, że prawie wywalili mnie ze szkoły. A propos tego...
          — Krążyły plotki, że cię wywalili — poinformowała mnie Sasha.
          Wzruszyłam ramionami. Ta szkoła kochała plotki.
          — A jednak tu jestem i właśnie zmierzam na matmę.
          Sasha zachichotała.
          — Fajnie. Jaki będzie twój kolejny dowcip?
          Zastanowiłam się. Póki mama była na wyjeździe, mogłam spokojnie rozrabiać. Pewnie nawet nie dowiedziałaby się o tym, chyba że szkoła jednak zadzwoniłaby do niej. No i gdyby mnie wywalili.
          Postanowiłam jednak zaryzykować.
          — Po lunchu trzeba ukraść z kuchni masło.
          — Po co?
          Uśmiechnęłam się.
          — Zobaczysz.
         Nie miałam w zanadrzu żadnych niesamowicie śmiesznych żartów. Jeden, słaby, jednak zawsze coś. Wysmarować nauczycielce krzesło masłem. No i dziennik też. Akurat mieliśmy mieć z nauczycielką od angielskiego, której nie znosiłam. Okej, to działało z wzajemnością.
          Zadzwonił dzwonek, więc przyspieszyłam. Lubiłam przedmioty ścisłe, a już najbardziej fizykę. To chyba kolejna rzecz, którą odziedziczyłam po ojcu. W moim pokoju było pełno książek naukowych. Oczywiście, tacie nie przyznałabym się do tego za żadne skarby świata, jeszcze pomyślałby, że biorę z niego przykład.
          Niecała godzina męczenia się nad obliczeniami była czymś, czego potrzebowałam. Zapomniałam o kłótni z ojcem, skupiłam się na liczbach. Najpierw coś prostego, potem o wiele trudniejszego. Kilka przykładów zrobiłam przy tablicy, zresztą jak zwykle. Szkoła prywatna miała to do siebie, że w klasach było po kilka osób. Na takiej matematyce każdy był przy tablicy, i każdemu nauczycielka mogła wytłumaczyć wszystko z osobna.
          Zaraz po lekcji poszłam na fizykę. Tuż po niej miałam biologię – jedyny ścisły przedmiot, za którym nie przepadałam – a potem wf. Następnie poszłam na lunch. Słyszałam, jak przez całą drogę do jadalni burczało mi w brzuchu. Prawie biegłam, żeby tylko zjeść kawałek ohydnej lasagni. Usiadłam przy stoliku obok Sashy, zjadłam pierwszy kęs, i... Na tym koniec. Niestety, nie było mi dane skończyć jeść. I tym razem to nie ja nabroiłam.
          Kilkoro ludzi z pistoletami wpadło do jadalni, a zaraz za nimi mężczyzna z włosami do ramion i z metalową ręką. Wiedziałam, kim byli – Zimowy Żołnierz i Hydra. Czułam jak blednę ze strachu, jak przerażenie opanowuje każdą możliwą część mojego ciała.
          Obrazek z wizji. Szkoła.
          Obserwowałam, jak uczniowie z krzykiem próbują uciekać, ale najdalej gdzie mogli, to pod ściany, a to wszystko przez zablokowane wejście. Patrzyłam, jak agenci Hydry przewracają wszystkie stoliki. Jak Zimowy Żołnierz zbliżał się do mnie.
          Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, mózg nie potrafił poradzić sobie z paniką, nie mógł przyjąć wszystkiego, co tutaj się działo. Dopiero kiedy Zimowy Żołnierz złapał mnie za szyję i podniósł, wszystko zaczęło do mnie docierać. Walczyłam o każdy oddech, jednocześnie słuchając krzyków moich rówieśników oraz obserwując zimne oczy Żołnierza, puste jak bezludna wyspa. W pewnym momencie odgłosy przestały do mnie docierać, a przed oczami pojawiły się mroczki. Dusiłam się. Byłam pewna, że zaraz umrę...
          A jednak miałam jeszcze kilka sekund. Nie wiem jak to się stało, po prostu nagle poczułam, że lecę. Kolejne co odczułam, to ból głowy, i to ostry. Uderzyłam o ścianę. Osunęłam się na ziemię. Prosto do mnie zmierzał Zimowy Żołnierz. Oddychałam głęboko, czując, że to koniec. Nie słyszałam żadnych odgłosów, obserwowałam jedynie, jak mężczyzna zbliża się do mnie. Po raz kolejny nie mogłam się ruszyć, strach był przeogromny. Umrę. To była jedyna myśl, która krążyła mi po głowie. Dzień wcześniej byłam bliska wyrzucenia ze szkoły, a teraz miałam umrzeć. Jak to możliwe?! I dlaczego to właśnie mnie Hydra próbuje załatwić?! Dlaczego chcą mojej śmierci?!
          Zimowy Żołnierz uniósł metalową rękę, gotowy do ataku. Czekałam, aż zaatakuje i umrę. Zbliżał się coraz bliżej. Wyglądało na to, że nie będzie dla mnie ratunku. Zginę marnie. A jednak...
          Przede mną zjawił się ojciec, w swojej zbroi Iron mana. Przytrzymał rękę Żołnierza, siłując się z nim przez chwilę. Pierwszy raz ucieszyłam się na jego widok, chociaż byłam w totalnym szoku i nie bardzo rozumiałam, co się dzieje.
          Obrazek z wizji. Zbroja Iron mana.
          — Uciekaj stąd! — wykrzyczał tato. Nie musiał powtarzać tego dwa razy.
          Wstałam, ale dostałam przy tym zawrotów głowy. Musiałam trzymać się ściany, żeby tylko nie upaść. Problem polegał na tym, że zawroty były coraz większe. Nie dałam rady doczołgać się do wyjścia. Upadłam w połowie drogi. Zaobserwowałam przy tym, że w pomieszczeniu nie było już żadnych uczniów. Byli za to Avengersi walczący z Hydrą.
          Leżąc tak na ziemi poczułam, że robi mi się niedobrze. Zaraz, co mówił nauczyciel biologii o chorobach...? Ach, tak. Wstrząs mózgu objawiał się zawrotami głowy oraz wymiotami, między innymi. Miałam nadzieję, że nie to mi dolega. Zresztą, czy to było ważne? Zaczął polować na mnie Zimowy Żołnierz, mogłam nie dożyć jutra!
          Znikąd pojawił się przy mnie Iron man. Jedną ręką złapał mnie pod ramię, a drugą objął w talii, chcąc pewnie pomóc wstać. Niestety, zrobił to za szybko, przez co zwymiotowałam. Dostałam przy tym mocniejszych zawrotów głowy, przez które upadłabym, gdyby tata mnie nie trzymał.
          — Złap się mnie, Chloe — rozkazał.
          Zrobiłabym to bez najmniejszych problemów, gdybym tylko była w stanie. Zamiast tego trzęsłam się i nie miałam siły stać. Spróbowałam to zrobić, ale nie wyszło najlepiej. Ojciec chyba stracił cierpliwość, bo wziął mnie po prostu na ręce, po czym zaczął frunąć. Znowu zrobiło mi się niedobrze, lecz nie wybrzydzałam. Poczekałam, aż tata wyfrunął przed budynek szkolny, gdzie mnie posadził na trawniku, i wtedy zwymiotowałam. Kątem oka zauważyłam, jak tata leci z powrotem do jadalni.
          Położyłam się na trawie. Ból głowy powoli przechodził, a ja wyciszałam się po tym wszystkim, co widziałam. Wciąż byłam przestraszona, jednak nie aż tak, jak w jadalni. Nauczyciele uspokajali co niektórych, którzy zupełnie nie mogli się uspokoić. Pytali też czy wszystko w porządku.
          — Wracamy potem na lekcje? — zapytał ktoś.
          Usiadłam. Aż nie mogłam uwierzyć, że ktokolwiek w takiej sytuacji myślał o dalszej nauce.
          — Nie, wrócicie już do domu — odpowiedział niepewnie dyrektor.
          — Możemy w takim razie już wrócić do domu? — zapytałam. Jedyne czego pragnęłam, to powrotu do domu, do mojego pokoju.
          — Musimy poinformować waszych rodziców, że wrócicie wcześniej do domu, panno Stark. Aby to zrobić, musimy z powrotem dostać się do szkoły, kiedy będzie już bezpieczna.
          — Mój ojciec chyba już wie, że wrócę wcześniej, a więc mogę pójść sobie?
          — Poczekaj jeszcze chwilę.
          Po piętnastu minutach było po wszystkim. Dyrektor chyba spodziewał się jakiejś rozmowy z Avengersami, bo kiedy wyszli ze skutym Zimowym Żołnierzem, posyłającym mi lodowate spojrzenia, zrobił kilka kroków w ich stronę. Ci jednak zmyli się tak szybko, jak pojawili. Muszę przyznać, że rozśmieszyłoby mnie to, gdybym wciąż nie bała się Żołnierza. No i dyrektor pozwolił mi pójść do domu, a więc zabrałam plecak z jadalni i poszłam na autobus, którym podjechałam kawałek drogi, a drugi przeszłam na piechotę. W domu był już ojciec, bez zbroi. Siedział w salonie przed telewizorem, lecz kiedy weszłam, wstał. W ręku trzymał kubek. Nie wnikałam co w nim jest: drink, herbata, czy może sok. Przez chwilę nic nie mówiliśmy, wpatrując się w siebie nawzajem.
          — Trzeba poinformować twoją matkę o tym — powiedział wreszcie ojciec.
          Kiwnęłam głową. Znowu zapanowała cisza, którą ja przerwałam.
          — Czego chciał ode mnie Zimowy Żołnierz?
          — Być może nic. Być może Hydra chciała dorwać cię tylko po to, aby mieć haka na mnie.
          Uznałam to za głupie. On nawet nie pamiętał ile mam lat, a co dopiero wymienić mnie na jakąś rzecz potrzebną Hydrze czy coś. Czasem zastanawiałam się, czy pamięta, że ma córkę z jego żoną, Pepper. Ale nic z tego nie powiedziałam na głos. Nie miałam siły na próbowanie dokuczyć mu, poza tym uratował mi dzisiaj życie przed Zimowym Żołnierzem.
          Znowu panowała przez chwilę cisza.
          — Dobrze się czujesz? Źle wyglądałaś w szkole.
          — Nic mi nie będzie.
          — J.A.R.V.I.S. mi mówił o twoich częstych bólach głowy.
          Przestraszyłam się. Nie, tylko nie to. Jeśli dowiedziałby się, że podczas tych bóli głowy mam wizje przyszłości... Nie chciałam sobie wyobrażać reakcji ojca. Reakcji kogokolwiek. Nikt nie mógł o tym wiedzieć.
          — Odpuść sobie, tato — mruknęłam. — Jeśli coś jest nie tak, mama o tym wie. To wystarcza.
          Od razu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Uratował mi dzisiaj życie, a ja dałam mu do zrozumienia, że  zupełnie nie interesował się mną, a udawanie że jest inaczej było słabe. Mogłam chociaż tego dnia odpuścić i pozwolić mu cieszyć się, że poprawiamy nasze relacje, czy co tam chciał osiągnąć.
          Ruszyłam do swojego pokoju. Zamierzałam wziąć szybki prysznic, porządnie wyszorować zęby, aby nie cuchnęło wymiocinami za każdym razem jak tylko otwierałam buzię, zjeść coś i pójść spać. To był... Dziwny i długi dzień. Musiałam odpocząć.
          Moje plany diabli wzięli, bo ledwo zrobiłam krok do przodu, a poczułam ból głowy. Nie ten, co w szkole, lecz ten, przy którym widziałam obrazki. Próbowałam nie dać nic po sobie poznać i iść dalej, ale były dwa problemy: nic nie widziałam przez te wizje, w których był park linowy, mój ojciec, najnowszy nissan; znowu obrazki stawały się tak szybkie, że nie mogłam ich rozpoznać, a wraz z nimi zwiększał się ból głowy.
          — Chloe? — usłyszałam głos ojca, czując jednocześnie przy tym rękę na moim ramieniu. Przez ból głowy nie zauważyłabym nawet tego, gdyby nie fakt, że miejsce gdzie tata trzymał rękę zdawało się mnie palić. Chciałam krzyknąć, lecz z mojego gardła nie wydobył się żaden krzyk. Czekałam, aż to wszystko się skończy, i wreszcie zemdlałam.

Panna StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz