Rozdział 10. Każda bitwa wymaga ofiar

2.5K 144 61
                                    

          Szkolny tydzień minął bardzo szybko. Dużo gadałam z Sashą, na lekcjach właściwie odpoczywałam, bo prawie nic nie robiliśmy. Ignorowałam Wilsona, po to, aby na treningach słuchać go. Zawsze z początku kazał mi biegać. Wyrabiałam kondycję, a więc mniej marudziłam. A potem ciosy. Grubo po dwudziestej pierwszej wracałam do domu. Zazwyczaj szłam od razu spać.
          Z ulgą przyjęłam sobotę. Koniec szkoły. Czy mogło być coś lepszego od świętego spokoju? O ósmej poszłam na trening z Wilsonem, przez co po dwunastej wróciłam do domu, zjadłam obiad i miałam spędzić dzień z rodzicami. Wszystko zapowiadało się idealnie. Zamówiliśmy sushi na obiad i oglądaliśmy filmy, zajadając się.
          Mieliśmy problem z wyborem filmu. Ja chciałam jakiś film animowany, jak na przykład „Madagaskar”, mama komedię romantyczną (a dokładnie „Pamiętnik księżniczki”), a tata film akcji („Szybcy i wściekli”).
          — Za mało masz akcji, kiedy ratujesz świat? — zapytała mama.
          — Filmy anonimowe lepsze! — zawołałam.
          — Cofasz się w rozwoju, Chloe? — zapytał tato.
          — Dorośli czasem też oglądają filmy animowane — próbowałam się bronić.
          — Nie my — odpowiedziała mama. — Za to komedia romantyczna...
          Tata przewrócił oczami.
          — To film dla bab.
          — A że jest nas dwie, a ty jeden, to wygrywamy — powiedziałam. Wolałam „Pamiętnik księżniczki” od „Szybkich i wściekłych”.
          Tata jeszcze przez chwilę kłócił się z mamą, aż w końcu poddał się. Był wyraźnie znudzony komedią romantyczną, jego większą część spędził siedząc na telefonie. Ignorowałyśmy go, wciągnięte w film. Aż do momentu, kiedy nie odezwał się Jarvis.
          — Zaraz nastąpi atak na rezydencję.
          Chyba nie trudno jest wyobrazić sobie nasze miny. Tata rzucił telefon, ja wpakowałam do gardła kolejny kawałek sushi, a mama otworzyła szeroko buzię ze zdziwienia. Zanim tata zdążył przywołać zbroję, usłyszałam wybuch, coś mną rzuciło, i poczułam ból w całym ciele. Jęknęłam. Rękę miałam z krwi, ale nic więcej mi nie było. Gorzej wyglądała cała reszta. Tacie chyba też nic się nie stało, zanim zdążyłam się zorientować gdzie jest, przywołał zbroję. Gorzej było z mamą. Leżała blisko drzwi, cała we krwi. Nie było góry ani dachu. Meble były porozrzucane wszędzie. Do domu zaczęli wchodzić  obcy ludzie. Nie obchodziło mnie, kim są. Wiedziałam tylko, że muszę się bronić tym, co nauczył mnie Wilson. Podniosłam się.
          — Chloe! — usłyszałam głos ojca.
          — Nic mi nie jest!
          Tata więcej nie wołał mnie. Zajął się eliminowaniem przeciwników. Zrobiłabym to samo, gdyby nie to, że nie pozwalał im się zbliżyć do mnie. Przechodzili obok mamy, lecz nie zwracali na nią nawet najmniejszej uwagi. Wywołało to u mnie strach, choć sama nie wiedziałam czemu.
          Coś mnie chwyciło od tyłu za brzuch. Odwróciłam delikatnie głowę. Nie był to nikt znajomy dla mnie, a więc uznałam, że wróg. Nadepnęłam mu na nogę, przywaliłam łokciem w twarz, i kiedy już zupełnie poluzował uścisk, wyrwałam się i kopnęłam w brzuch. Miałam spokój od niego na najbliższą chwilę.
          Spojrzałam na tatę. Muszę mówić, że radził sobie? Nawet ja sobie poradziłam, a co dopiero on. Poczekałam, aż załatwił wszystkich, i podbiegłam do zakrwawionej mamy. Zrobił to samo, z tą różnicą, że kiedy już był przy kobiecie, wyszedł z zbroi. Po twarzy lały mi się łzy. Sama nie wiedziałam czemu, przecież być może mama straciła przytomność przez wybuch, tylko na chwilę.
          Tata wyszeptał „Pepper” i sprawdził jej puls. Przez chwilę trzymał tak palce, które zaczynały mu coraz bardziej drżeć. Nachylił się, żeby sprawdzić oddech.
          — Nie zostawiaj nas, Pepper — wyszeptał i zacząć reanimować mamę.
          — Mamo — wyszeptałam. — Mamo, proszę...
          Nie wiem, jak długo tak tata reanimował mamę. Zdawało się trwać to całą wieczność. Całą wieczność, którą przepłakałam. Nie mogła umrzeć... Nie mogła nas zostawić... Była moją mamą, musiała żyć...  Nie wyobrażałam sobie świata bez niej.
          Ale musiałam zacząć. Tata poddał się z reanimacją i przytulił mnie. Nie płakał, w przeciwieństwie do mnie. Nie rozumiałam tego. Właśnie stracił kogoś, kogo kochał, i przyjął to spokojnie... Ale nie odzywałam się. Może nie za bardzo docierało to do niego.
          Rozglądałam się po domu. Cały zniszczony. Co jeszcze?! Straciłam dom, moją mamę...
          Wykrakałam. Zauważyłam Zimowego Żołnierza. Nie miałam pojęcia jak wszedł, jednak to nie było ważne. Liczyło się to, że był na wolności. Serce zaczęło mi szybko bić, a ręce spociły się ze strachu.
           — Tato — wyszeptałam przerażonym głosem.
          Mężczyzna puścił mnie i obrócił się.
          — Jarvis, zwołaj tu wszystkich Avengersów, jak najszybciej! — zawołał, wskakując do zbroi.
          — Tak jest, sir — odpowiedział lokaj.
          Tata zaczął walczyć z Żołnierzem. Nie chciałam na to patrzeć, a więc odwróciłam wzrok na mamę. Chciałam się uspokoić, ale widok mojej martwej rodzicielki nie pomagał, wręcz przeciwnie. Nie mogłam od niej oderwać wzroku. Lustrowałam ją całą, chcąc zapamiętać wszystko, każdy drobny szczegół jej wyglądu. Trzymałam ją za zimną rękę, głaskałam po włosach, prosiłam, aby mi tego nie robiła. Czas jakby się zatrzymał. Nie zwracałam uwagę na nic, dopóki nie poczułam, że kogoś silne ręce zaciskają mi się na ramionach i nie odciągają od mamy. Pozwoliłam na to.
          — Chloe, pojedziesz teraz z Avengersami do Stark Tower. Dobrze? — Słowa taty dotarły do mnie jak przez mgłę. Zgodziłam się, choć nie chciałam się ruszać od mamy. Chciałam być przy niej...
          Otarłam łzy i ruszyłam za mścicielami, prosto do quinjeta. Starałam się nie płakać, uspokoić, ale nie wychodziło mi to najlepiej. Nie mogłam przestać myśleć o mamie. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że zobaczę ją jeszcze tylko raz: na pogrzebie. Nagle wszystko stało się dla mnie bezsensu. Cały ten majątek, przejście do klasy wyżej, treningi. Chciałam tylko moją mamę z powrotem.
          Dolecieliśmy do Stark Tower. Przed moim urodzeniem rodzice mieszkali właśnie tutaj. Potem tata odbudował dom i zamieszkaliśmy w nim. Ale teraz, kiedy domu już nie było, musieliśmy wrócić do wieży.
          Siedziałam w salonie, czekając na ojca. Chyba. Może na nic nie czekałam. Tak czy owak, nie ruszałam się z miejsca, płacząc.
          Nie mogłam uwierzyć, że kilka dni temu martwiłam się o to, czy ja przeżyję. Wolałabym, abym to ja była martwa, a mama żyła.
          W końcu tata wrócił. Usiadł obok mnie. Wciąż nie płakał, ale smutek był widoczny na jego twarzy i w oczach. Otarłam łzy, choć to było bezsensu, bo zaraz i tak miałam mokrą twarz od płaczu.
          — Pogrzeb w poniedziałek — powiedział po chwili mężczyzna.
          Przestałam hamować łzy. Jeszcze nigdy tak nie płakałam. Tata tylko przytulił mnie. Nie starał się uspokoić, pocieszać. Ale to mi wystarczyło.

          W niedzielę nie poszłam na trening. Tata zadzwonił do Fury'ego, że nie przyjdę. Wiedział o ataku i śmierci mamy, albo od Natashy, albo z mediów. Potem przyszła do mnie Sasha. Tata zamknął się w swoim pokoju w sobotę wieczorem, podczas gdy ja nie miałam pojęcia co zrobić ze sobą. Siedziałam w swoim pokoju i płakałam, a kiedy łzy wyschły, chodziłam po całym Stark Tower. Sasha przez chwilę mnie pocieszała, a potem poszłyśmy na zakupy. Nie miałam w wieży żadnych ciuchów, a wszystkie z domu wysadziła mi bomba czy coś.
          Na zakupach kupiłam sobie kilka par spodni, bluzek, dwie pidżamy, bieliznę, buty i sukienkę na pogrzeb. Chociaż było to sporo rzeczy, zakupy zajęły mi półtorej godziny. Było to o tyle ciężkie, że ciągle chodzili za mną dziennikarze, wypytując o sobotnie popołudnie. Ignorowałam ich, starając się nie rozpłakać.

          Rano ubrałam nową sukienkę, czarną, do kostek, i związałam włosy w koka. Czekałam przez chwilę w salonie z Avengersami, ale taty nigdzie nie było. W końcu poszliśmy sami na pogrzeb. Bez taty czułam się samotna. Nie miałam przy sobie nikogo, z wyjątkiem obcych ludzi i Sashy. Gdzieś w oddali zobaczyłam nawet Fury'ego i Wilsona. Przepłakałam cały pogrzeb, starając się nie robić tego, kiedy ludzie składali mi kondolencje.
          Wszyscy zaczęli się zbierać, z wyjątkiem mnie. Stałam nad grobem mamy, nie mogąc się z nią rozstać. Już prawie nikogo nie było, gdy podszedł do mnie pułkownik Rhodey. Nie raz odwiedzał nas, lubiłam go. Przez cały pogrzeb stał blisko mnie, zresztą podobnie jak Avengersi i Sasha.
          — Chodź, Chloe. Wrócimy do Stark Tower — powiedział, kładąc dłonie na moich ramionach.
          Przeniosłam wzrok z grobu na niebo, chcąc choć odrobinę uspokoić się przed powrotem. Otarłam łzy. Miałam już spuścić głowę i wrócić do domu, ale coś przeleciało. To nie był samolot, odrzutowiec, ani nic. Ojciec.
          — Chloe... — powiedział delikatnie James.
          — Nie widziałam go na pogrzebie — wyszeptałam. Nie wątpiłam, że pułkownik zrozumie o kogo chodzi.
          — Nie było go. Chodź.

* * *
To kto mnie teraz nienawidzi?

Panna StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz