Rozdział 15. Wspólnymi siłami

2.2K 120 6
                                    

          Kolejne dni mijały całkiem szybko. Szkoła, powrót do domu, nauka (głównie do przodu), trening i odpoczynek. W weekendy trening, nauka do matury, boks z tatą, i albo spotkanie z Sashą, albo dalsza nauka, albo pójście na grób mamy.
          Po egzaminach siedzieliśmy wszyscy w salonie, na mini imprezce. Wódka (dla mnie soczki), pizza, chipsy, paluszki, batony i ciastka – to to, co zdobiły stół. Całkiem dobrze mi poszła matura, a więc, tak jak reszta, miałam niesamowicie dobry humor. Żartowaliśmy, dużo się śmialiśmy.
          Wszystko było w porządku, dopóki Avengersi nie musieli jechać na misję. Zostawili mnie samą. Niezbyt żałowałam, tyle żarcia tylko dla mnie... Raj. Oczywiście, ten raj się skończył, co było do przewidzenia. Wszystko było w porządku, dopóki Jarvis nie wspomniał o możliwym ataku. Kazałam mu przeliczyć szanse, jakie były, że Stark Tower rzeczywiście zostanie zaatakowane. Odpowiedź „dziewięćdziesiąt osi... Stark Tower właśnie zostało zaatakowane, panno Stark” nie zadowoliło mnie.
          Nie miałam pojęcia co zrobić. Wezwać Avengersów? Dopiero co poszli, poza tym ratowali świat. Nie mogłam ich odwodzić od tego, skoro umiałam się bić. Nawet jeśli się bałam, i to bardzo. Spytałam więc Jarvisa, kto zaatakował. Pokazał mi nagranie z monitoringu, na którym byli Siwy, Zimowy Żołnierz, a także... Dom i Sasha. Nie mogłam w to uwierzyć. Podejrzewałam Doma o zdradę, ale Sasha? Przecież mówiła, że mogę na nią liczyć... Zapewniała mnie o tym jeszcze niedawno, na początku roku szkolnego. Co się zmieniło? Dlaczego dołączyła do Hydry? A może to wszystko nie było tak, zobaczyłam to nagranie i sobie dopowiedziałam niepotrzebne rzeczy? Może Hydra ją zmusiła?
         Spytałam się Jarvisa, którymi drogami mogę ominąć ich. Podał mi je, a ja ruszyłam do wyjścia. Jeśli musieli mieć wieżę, to proszę bardzo, ale ja zamierzałam zniknąć. Po drodze wysłałam tacie smsa, że Hydra znowu weszła do Stark Tower, razem z Sashą i Domem. I że ma zniszczyć diament od razu po powrocie. Mogłam sama to przekazać mu, ale nie byłam pewna, czy zdążę. Gdyby jednak Hydra dała radę mnie dopaść... Prawdopodobnie skończyłabym martwa, przed powiedzeniem „nie pomogę wam”.
          Byłam prawie przy wyjściu, kiedy... Nie wiem, co się stało. Mam dziurę w pamięci. W jednej chwili biegłam do wyjścia, a w drugiej czułam ból w okolicach żeber, i leżałam na podłodze, blisko drzwi. Spróbowałam wstać, ale bolało jak nie wiem co. Jedyne co mogłam, to obserwować, jak Sasha zbliżała się do mnie, a zaraz za nią Zimowy Żołnierz. Na twarzy dziewczyny gościł uśmiech, jakby nie mogła doczekać się zrobienia mi krzywdy. Nie mogłam w to uwierzyć. Moja przyjaciółka... Mówiła, że mogę na niej polegać... Kiedy ojciec był załamany po śmierci mamy, pocieszała mnie... A teraz szła, aby mnie zabić. To prawdopodobnie ona wydała mnie Hydrze.
          Wyciągnęła z kieszeni nóż. Jej mina jasno mówiła „błagaj, a może cię szybko zabiję”. Po raz drugi w moim życiu byłam pewna, że umrę. Tym razem dodatkowym ciosem było to, że z rąk przyjaciółki. Pseudo przyjaciółki.
          Nagle stało się coś, czego się nie spodziewałam. Obolała podpierałam się na ramionach, chcąc widzieć cokolwiek. Sasha zbliżała się. Zaraz za nią szedł Zimowy Żołnierz, który, jak zobaczył, że dziewczyna ma nóż, zabrał jej go, wyprzedził, i zbliżył do niej. Sasha krzyknęła, że ona miała mnie zniszczyć, ale mężczyzna zignorował ją i położył rękę na mojej szyi. Przełknęłam głośno ślinę, starając się nie wrzeszczeć ze strachu. Chociaż śmierć byłaby lepsza od tego, co mieli przygotowane dla mnie.
          Zimowy Żołnierz powędrował dłonią do jednego miejsca, w którym mdlało się z bólu, jak się go przycisnęło. Już po chwili byłam nieprzytomna.

          Obudziłam się w jakimś pomieszczeniu. Leżałam na wykładzinie. Jasne światło z lampy na chwilę mnie oślepiło, po to, abym za moment z powrotem mogła dobrze widzieć. Ściany były żółte. Nie było drzwi, co mnie zdziwiło. Więzili mnie. Jak zamierzali utrzymać mnie w tym chorym miejscu, skoro mogłam sobie wyjść, kiedy chciałam? Może uznali, że ból żeber mi to uniemożliwi? Jeśli tak, to mylili się. Zamierzałam wydostać się stamtąd za wszelką cenę. Nie zamierzałam czekać, aż mnie zabiją albo będą torturować.
          Powoli wstałam, wręcz bardzo powoli, żeby nie wywołać ogromnej fali bólu. Każdy krok sprawiał mi ból, podobnie jak oddech, ale nie zamierzałam się poddawać. Musiałam się stamtąd wydostać...
          Podeszłam do drzwi i lekko wychyliłam głowę, rozglądając się po następnym pokoju. Było jakoś pięć razy większe od tego, w którym leżałam. I, co dziwniejsze, także było puste. O co, do cholery, mogło im chodzić?! Dlaczego trzymali mnie w tym miejscu?!
          Ruszyłam do kolejnego wyjścia. Żebra bolały coraz bardziej, ale starałam się to ignorować. Kiedy pojawiło się dodatkowe przeciwności, jakimi było kilka mężczyzn idących w moją stronę, lekko się załamałam. Wiedziałam, że muszę walczyć, jeśli chcę stąd wyjść.
          Z trzema pierwszymi poradziłam sobie łatwo. Otoczyli mnie, po czym zaczęli biec w moją stronę. Pokój był na tyle duży, żeby mogli wziąć niezły rozbieg. Odsunęłam się, kiedy byli blisko. Zanim zorientowali się, co zrobiłam, zderzyli się. Chyba ich bolało, bo usłyszałam jęki i upadli, nie wstając.
          Gorzej z czwartym, ostatnim. Nie pobiegł złapać mnie, i był dobrze zbudowany. Musiałam mieć tylko nadzieję, że wszystkie te treningi były opłacalne. Przystąpiłam do walki. Ból był okropny, ale zmuszałam się do kolejnych ciosów. W końcu mężczyzna upadł. Wybiegłam z pokoju, obiecując sobie, że jeśli przeżyję, to podziękuję Wilsonowi za te wszystkie męczarnie.
          Myślałam, że szlak mnie trafi, kiedy weszłam do kolejnego pomieszczenia, większego od poprzedniego. Ile ich jeszcze miało być?!
          I wtedy zrozumiałam. Nie było drzwi. Wiedzieli, że w takim razie spróbuję uciec. Postawili czterech mężczyzn na warcie, ale skoro nie było zagrożenia, poszli sobie. Być może obserwowali mnie z kamer, bo dość szybko przyszli. Mieli mną się zająć, ale zamiast tego to ja dość szybko i łatwo wyeliminowałam ich. Widzieli, że byłam ranna, a więc nawet jeśli miałam wygrać z tamtą czwórką, to niekończąca się droga przez pokoje miała mnie wykończyć, przez co nie uciekłabym. Pokręcone.
          Pokręcone, ale przemyślane i udane. Nie miałam zbytnio siły chodzić. Czułam się zmęczona i słaba, pot spływał ze mnie i czułam, że byłam blada. Ból dawał o sobie znać, jakby nie chciał zostać zapomniany. Koszmar.
          Przeszłam przez pokój i znowu stanęłam w kolejnym pokoju, większym dwa razy od poprzedniego. Oparłam się o ścianę, chcąc chwilę odpocząć i pójść dalej. Szybko przegoniła mnie myśl, że jeśli nie ruszę teraz, i to szybko, to Hydra zauważy moje zniknięcie i znajdzie mnie. Wtedy pozostanę bez szans na ucieczkę.
          Ruszyłam dalej, ale oparta o ścianę. Próbowałam iść szybko, jednak nie mogłam. Nie miałam żadnych szans na wydostanie się... A moje przypuszczenia potwierdziły się, kiedy pokój dalej zobaczyłam Zimowego Żołnierza.
          Pełna strachu zatrzymałam się w progu. Mężczyzna przez chwilę stał, a potem podszedł do mnie i złapał mocno za rękę, po czym wykręcił ją. Zawyłam z bólu, upadając na kolana. Nic więcej nie pamiętam.

          Obudziłam się znowu w tym pierwszym pokoju. Tym razem nawet nie próbowałam uciec. Wiedziałam, że to bezsensu, szczególnie że żebra bolały mnie bardziej niż wcześniej, a do tego doszedł ból ręki.
          Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Siedziałam obolała, oparta o ścianę. Niesamowicie burczało mi w brzuchu, a na dodatek było mi zimno. Byłam ubrana w krótkie spodenki, białą bluzkę na ramiączkach i szary sweter, dłuższy niż moje spodenki. To dość letnio. Wydawało mi się, że zamarzałam.
          Do pokoju weszła Sasha. Na twarzy miała uśmiech tak szeroki, jakby właśnie dostała jakiś prezent, o którym marzyła od dawna.
          — Dlaczego? — spytałam szeptem, nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego dołączyła do Hydry, dlaczego mnie zdradziła.
          — Przypatrz się sobie, Chloe — odpowiedziała ściszonym głosem, jakby bała się, że ktoś usłyszy. W rzeczywistości panowała totalna cisza, przez co każdy usłyszałby naszą rozmowę. — Taka bezbronna. Taka wydająca się mała. Słaba. Jesteś na naszej łasce. — Zaczęła się śmiać. Zaraz jednak przestała. — Rakieta twojego ojca zabiła mi dziadków. Sześć lat temu Avengersi przeprowadzali jakąś tam misję. Nieważne jaką. Ważne, że sporo osób zginęło. W tym moi rodzice. Hydra mnie przyjęła, pomogła. Wytrenowała. A kiedy powiedzieli, że mam okazję zemścić się na córce Starka... Nawet nie wiesz, jak bardzo byłam szczęśliwa. Najpierw wkurzyłam się, że nie mogę cię od razu zabić. Hydrze wciąż zależy na diamencie. Ale obiecali mi zemstę, a więc wciąż chcę brać w tym udział. I, zapewniam cię, już niedługo oni dostaną swój diament, a ja zemstę.
          To miało sens. Straciła bliskich, a więc chciała się zemścić. Straciłam mamę, również chciałam jej powrotu, i gdyby ktoś przyszedł i powiedział, że mogę się zemścić na Hydrze nie tylko za jej śmierć, ale też za babcię i dziadka... Byłoby to kuszące, z pewnością. Ale nie skorzystałabym. To nie wróciłoby im życia, nieważne jak bardzo bym tego chciała, i co bym im zrobiła.
          — A Dom? — spytałam. — Dlaczego on bierze w tym udział?
          — Porwali jego młodszego brata i dali ultimatum. Albo będzie z Hydrą, albo dzieciak zginie. Wybrał to pierwsze.
          — Ty im nie wystarczałaś?
          — Chcieli kogoś, kto jeszcze byłby w stanie zbliżyć się do ciebie. Ale ta ciamajda wystraszyła się twojego ojca.
          I wszystko jasne.
          — A ty tutaj po co przyszłaś?
          — Kazali mi ostatni raz wcielić się w rolę przyjaciółki i spytać się grzecznie, gdzie diament.
          — Ukryty.
          Sasha podeszła do mnie i złapała delikatnie za brodę, po czym uniosła ją, zmuszając do spojrzenia w oczy.
          — Chloe... Słodka Chloe... Dlaczego nie powiesz, póki grzecznie pytam? Wtedy będziesz cierpieć jedynie podczas zabijania cię... Oni tacy mili nie będą. Torturowali cię już raz, mogą zrobić to też drugi. Będzie bolało. A potem i tak będziesz cierpieć, bo nie zamierzam odmówić sobie przyjemności jaką jest powolne morderstwo. A więc, jak będzie, Chloe?
          Mogłam się tego spodziewać. Oczywiście, że chcieli mnie torturować, w razie odmówienia „współpracy”. Ale lepsze okropne, niemiłosierne cierpienia, niż zdrada rodziny i przyjaciół.
          — Goń się — warknęłam.
          Puściła moją brodę i uderzyła mnie „z liścia”. Poczułam krew w buzi.
          — Sasha! — Usłyszałam zimny, męski głos.
          Odwróciłam głowę i zobaczyłam Zimowego Żołnierza. Serce zabiło mi szybciej. Czy nadchodził czas tortur? Oby nie. Chciałam jeszcze chwilę spokojnie pożyć. No, w miarę spokojnie, bo byłam uwięziona i obolała, a na dodatek było mi zimno. Ale to bez znaczenia. Nie miałam pojęcia, jak szybko tata zorientuje się, że mnie nie ma. Za ten czas mogłam umrzeć, w zależności jakie tortury szykowali dla mnie, być jedynie przerażona i obolała, albo cała i zdrowa, z wyjątkiem żeber i policzka. Wszystko zależało od czasu, w jakim tata się zorientuje i namierzy mnie.
          — Masz szczęście, że jesteś chroniona — wycedziła Sasha, wstała i wyszła.
          Zimowy Żołnierz przez chwilę stał i przypatrywał się mnie, po czym wyszedł. Wyglądało to tak, jakby czekał na rozkazy, ale skoro nie nadeszły, poszedł sobie. Jak dla mnie, było to jasnym znakiem, że niedługo zaczną się tortury.
          Odczekałam chwilę, wstałam i ruszyłam w poszukiwaniu wyjścia. O dziwo, tym razem nie pojawili się ci mężczyźni, co wcześniej. Szłam najszybciej jak mogłam, ale to wciąż było zbyt wolno. Ból ograniczał mnie. I tym razem doszłam do czwartego pokoju, kiedy ktoś zagrodził mi drogę.
          Nie wiedziałam, kto gorszy – Zimowy Żołnierz czy Loki, który stał przede mną z uśmiechem. Musiałam przyznać, że był przystojny. Cholernie. Gdyby nie fakt, że mógł mnie zaraz zabić, pewnie stałabym i podziwiałabym jego urodę... Ale zamiast tego obawiałam się, że to czas mojej śmierci. Aż pożałowałam, że w ogóle ruszyłam się z tamtego pokoju. I za pierwszym, i za drugim razem.
          Przypomniałam sobie o wizji. Kartka z testowymi pytaniami spełniła się, bo matura. Wilson całujący się ze mną nie, a więc wzięłam to za dobry znak. Doma i Siwego widziałam na kamerach w Stark Tower. Pizzę jadłam przed porwaniem. Trening boksu z tatą również już odbyłam. Zimowego Żołnierza i Sashę widziałam. Grób mamy, MIT – jeszcze nie. Nie widziałam też Nicka Fury'ego. Za to właśnie patrzyłam na Lokiego.
          — Wierzysz w przeznaczenie? — zapytał.
          — Jeśli myślisz, że twoim przeznaczeniem jest mieć diament, to się mylisz.
          — Nie. Moim przeznaczeniem jest mieć zupełną władzę. Rządzić wszystkim i wszystkimi, rozumiesz? A diament daltański ma mi to umożliwić.
          — Nie dostaniesz go — odpowiedziałam.
          Usłyszeliśmy ryk. Ryk... Hulka. Loki obrócił się, wyraźnie zainteresowany co to, ale w tym momencie wpadł Hulk i zaczął nim rzucać o podłogę. Auć. To musiało go zaboleć.
          W czasie kiedy Hulk pomiatał Lokim, weszła reszta Avengersów. Podeszli do mnie.
          — Nic ci nie jest? — zapytał tato, na co pokręciłam głową. — Na pewno?
          — Czemu pytasz?
          — Zobaczysz w lustrze, jak wrócimy do domu.
          Nie spodobało mi się to, ale nic się nie odzywałam.
          — Żebra mnie bolą, ale poza tym czuję się w porządku.
          — Musisz szybko wyzdrowieć na bitwę ostateczną — wtrącił się Kapitan.
          — Co? — spytałam, nie rozumiejąc, o jaką bitwę ostateczną chodzi.
          — Porozmawiamy w domu — odpowiedział jedynie tato.

* * *
To przedostatni rozdział. Być może będzie jeszcze druga część (raczej tak), lecz prawdopodobnie dopiero w wakacje

Panna StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz