Rozdział 5. Rany

4.3K 199 17
                                    

          Następnego dnia nie poszłam do szkoły. I kolejnego też nie. Tak właściwie, to następne dwa tygodnie dochodziłam do siebie. Aby pójść do łazienki musiałam zażyć garść tabletek przeciwbólowych, chociaż miałam blisko. Pierwszych kilka dni było najgorszych. Nie zdarzało mi się już krwawić z brzucha, jednak i tak bolało. Pomimo tony leków przeciwbólowych byłam ledwo w stanie doczołgać się do łazienki. Jedzenie jadłam w swoim pokoju, bo nie mogłam zejść do kuchni. Z dnia na dzień było coraz lepiej, chociaż wciąż nie najlepiej. Tata nie wychodził z domu, no chyba że musiał ratować świat, chociaż nawet wtedy, kiedy mamy nie było, nie ruszał się z domu. Plusem było to, że dostałam z powrotem laptopa oraz pilot do telewizora. Kieszonkowe również. Przeznaczyłam jego sporą część na zakupy w Internecie – cztery nowe książki, żeby mi się nie nudziło podczas odpoczywania, dwie nowe bluzki, spodnie, sukienkę oraz nowy blok do rysowania, jako że stary już mi się kończył.
          Na dodatek miałam superbohatera na każde moje skinienie. O ile wcześniej miał mnie gdzieś, teraz robił mi frytki, jajecznice i wszystko co chciałam. No dobra, to brzmi fajnie, i było pod tym względem, że nie musiałam się ruszać z łóżka, ale co chwilę zaglądający do ciebie ojciec w końcu robił się denerwujący. Chociaż taka troska była całkiem słodka...
          Po kilku dniach postanowiłam pochodzić. Wiedziałam, że będę musiała wrócić do szkoły. Żeby nie mieć większych zaległości, chciałam jak najszybciej chodzić i wrócić. Postawiłam nogi na podłodze. Samo to, że musiałam usiąść przysporzyło mi boleści, jednak dzielnie wstałam. Robiłam małe kroczki. Zamierzałam zejść do salonu, chociaż już w połowie drogi do schodów byłam bliska zawrócenia. Uznałam, że jednak pójdę dalej, i po dłuższej chwili siedziałam w salonie, oglądałam telewizję i czekałam na zamówioną pizzę. Taty nigdzie nie widziałam, więc były dwie opcje – albo poszedł ratować świat, albo siedział w garażu.
          Zadzwonił dzwonek do drzwi. Powoli wstałam i doszłam do drzwi. Zabrałam pizzę od gościa, zapłaciłam i zamierzałam zacząć wracać na kanapę. Ledwo się odwróciłam, a usłyszałam głos taty. Podniosłam wzrok znad pachnącej pizzy z podwójną ilością sera, szynką, pieczarkami oraz kukurydzą i zobaczyłam mężczyznę.
          — Chloe, miałaś leżeć.
          — Muszę zacząć chodzić. To tylko kilka kroków.
          Zaczęłam wracać na kanapę. Tata zabrał ode mnie pizzę i położył na stole w salonie. Ja za ten czas wracałam. Powoli, ale wracałam.
          — Od kiedy oglądasz kreskówki? – zapytał, patrząc na telewizor.
          — Odkąd telewizja, książki i zakupy internetowe stały się moimi jedynymi rozrywkami.
          — Zapomniałaś dodać „jedzenie”.
          Wzruszyłam ramionami i usiadłam na kanapie.

          Po dwóch tygodniach od tego pamiętnego zdarzenia wróciłam do szkoły, w której, jak się okazało, wrzało od plotek. Ludzie chcieli szczegółów mojej nieobecności. Wiedzieli tylko tyle, co z mediów, czyli że zostałam porwana, a Avengersi mnie odbili. Nie mogłam im się dziwić. Najpierw do szkoły wpadł Zimowy Żołnierz, próbując mnie zabić, a zaraz potem zostaję przez niego porwana. O moim wyrzuceniu przez okno chyba nikt nie wiedział. Przynajmniej tyle.
          — Odsunąć się! No, już! — Usłyszałam znajomy głos.
          Odwróciłam głowę w lewo, gdzie Sasha torowała sobie drogę. Uśmiechnęłam się na jej widok. Zamknęłam szafkę, przy której stałam i przytuliłam się mocno do koleżanki. Nawet stęskniłam się za nią.
          — Oooh, ty to musisz mnie kochać! — zawołała dziewczyna.
          Zaśmiałam się.
          — Wyobrażaj sobie co chcesz.
          — Powiedz, proszę, że chcesz zrobić coś śmiesznego. Do tej pory plotki o tobie były jedyną rozrywką, choć to z atakiem na stołówce też było spoko – wyszeptała mi do ucha.
          — Wywalą mnie jak cokolwiek zrobię.
          — Zwalisz na mnie. — Sasha odsunęła się ode mnie. — Idziemy w piątek do klubu?
          — Jasne. Hej, idę wieczorem z mamą na zakupy. Chcesz dołączyć?
          W sobotę tata miał mieć urodziny. Jak co roku, miałyśmy z mamą pojechać mu coś kupić. No, i przy okazji, pokupować sobie jakieś ciuchy. Zazwyczaj kończyło się to na ogromnej ilości zakupów dla nas, a żadnej dla taty. Ciężko jest kupić coś miliarderowi, który ma wszystko, łącznie z cybernetycznym lokajem.
          — Czemu nie? Akurat kupię sobie sukienkę na bal.
          — Na bal? — zapytałam zaskoczona.
          — Ach, no tak, w tyle jesteś. Pojutrze jest bal.
          Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam nawet, czy pójdę. Dwa dni to krótki czas, a poza tym nie miałam z kim pójść... Nie uśmiechało mi się siedzieć samej, pod ścianą, nic nie robiąc. Chociaż... Steve Rogers podobno był wolny. Ciekawe, czy tata pozwoliłby mi pójść z nim na bal... Wątpiłam w to, nie mieli najlepszych stosunków. Właściwie to nawet nie przepadałam za nim. Milion razy bardziej wolałam Thora, albo Clinta, jednak obaj zajęci. No i Thor pochodził z Asgardu, nie byłam pewna, czy wie, co to szkolne bale, a nie miałam ochoty tłumaczyć mu wszystkiego po kolei. No i tata. Prawdopodobnie nie zgodziłby się, w końcu bóg jest starszy ode mnie o... Dobra, nieważne. Liczy się to, że jak dla mnie był za stary. Chociaż zrobiłabym furorę na tym balu...
          — Świetnie — mruknęłam. — Z kim idziesz?
          — Z tobą. Uznałam, że to przytulenie to zaproszenie.
          — Czy to ma być randka?
          — Tak. Dlatego ubierz się ładnie.
          — Jak zwykle — zachichotałam.
          Sasha zlustrowała mnie wzrokiem.
          — Zapomnij o jeansach. Na balu ma być sukienka.
          — O ile dzisiaj znajdziemy jakąś fajną.
          Sasha zrobiła minę mówiącą „ja zawsze znajdę fajną”. Wyglądało to tak komicznie, że mimowolnie zaśmiałam się. Koleżanka dołączyła do mnie. Ruszyłam do klasy, wraz z moją małą eskortą w postaci Sashy. Nie miałyśmy razem matematyki, jednak czasem odprowadzałyśmy się wzajemnie na lekcje.
          Usiadłam w mojej ławce, na końcu klasy. Dziewczyna usiadła mi na kolanach i wskazała Wilsona, z którym miałam matematykę i który akurat spojrzał na mnie. Sasha wskazała na niego.
          — Patrz, kolega chyba chciałby cię zaprosić na bal, tak się w ciebie wpatruje!
          Wilson zrobił się czerwony, a ja cicho zaśmiałam. Dobrze było wrócić.
          — To nie idę jednak z tobą?
          — Wilson! Zaproś ją, bo inaczej mnie będzie męczyć w czwartkowy wieczór! — Wilson zrobił przerażoną minę. — Widzisz, Chloe? Nikt z tobą nie chce pójść.
          — Jak to nie? Ty chcesz! Już się tak nie broń! Ja wszystko wiem!
          I tak mi minął dzień w szkole. Na przerwach żartowałam z Sashą, a na lekcjach skupiałam się i próbowałam zanotować, z czego mam największe zaległości. Najmniejsze miałam z fizyki i matematyki, bo żadne. Wszystko umiałam. Z chemii tylko jedna rzecz była dla mnie nie zrozumiała. Natomiast biologia i angielski... Czułam, że szybko tego nie nadrobię.
          Po szkole pojechałam do domu. Odrobiłam lekcje, skończyłam czytać jedną z książek zamówionych podczas siedzenia w domu i zaczęłam spróbować nadrobić zaległości. Najpierw wzięłam się za chemię, bo z tego miałam najmniej. Ledwo otworzyłam podręcznik do biologii, a do pokoju weszła mi mama.
          — Chloe, jedziemy. Sasha też już przyszła. — Wstałam i wyszłam z pokoju, tuż za mamą. — Będziesz musiała poszukać sama prezentu dla taty, ja już dla niego mam.
          — Nie możemy podzielić się nim? I nie boisz się, że usłyszy?
          — Ratuje świat. Tym razem nie możemy.
          — Co można kupić człowiekowi, który ma już wszystko? I co masz dla niego?
          Mama uśmiechnęła się.
          — Zobaczysz.

          Pierwsze co, weszłyśmy do sklepu z zwykłymi ciuchami. Znalazłam fajną bluzkę, a więc poszłam ją przymierzyć. Sasha została z moją mamą, a przynajmniej tak myślałam, dopóki nie weszła mi do przymierzalni.
          — Suń się — rozkazała. — Nie ma wolnych przymierzalni. Fajnie ci w tej bluzce.
          Nie odpowiedziałam, chociaż co do bluzki musiałam się zgodzić. Fioletowa, na ramiączkach, z dekoltem dla mnie nie takim znowu dużym, ale dla pana Nilssa pewnie ogromnym. Wyglądałam w niej bardzo dobrze.
          Ściągnęłam bluzkę, chcąc założyć podkoszulek w którym przyszłam, czyli czarny, dość obcisły, z dekoltem niewiele mniejszym od tego z nowej bluzki.
          — O matko! — wrzasnęła Sasha. — Co z twoim brzuchem?!
          Świetnie. Brakowało mi jeszcze tego, żeby ktoś zobaczył moje rany, jeszcze nie zagojone.
          — Ciszej! Nic mi nie jest. To tylko pamiątka po porwaniu. Mierz to szybciej i chodźmy szukać sukienek.
          Zaskoczona Sasha tylko kiwnęła głową. Ubrałam bluzkę i wyszłam z przymierzalni, zostawiając koleżankę samą. Chciałam pójść już do kasy, jednak zobaczyłam coś, co mogłabym dać tacie na urodziny... Szlafrok z narysowanymi na nim małymi Iron mankami. Prawdopodobnie i tak nie będzie w nim chodził, ale co innego mogłam mu kupić?
          Z pomocą mamy wzięłam rozmiar taty, po czym poszłam zapłacić. Ledwo podeszłam do kolejki, zaraz za mną stanęła Sasha z parą spodni. Zapłaciłyśmy i poszłyśmy kupić sukienki. Po godzinie mierzenia przeróżnych sukienek, z dużą pomocą mamy wybrałam błękitną, do podłogi, marszczoną na biuście. Sasha wzięła za to kremową do kolan. Obie stwierdziłyśmy, że będziemy wyglądać – co najmniej – świetnie.

* * *
Tamten rozdział był dłuższy, a więc ten krótszy. Mam nadzieję, że nie jest zły :)

Panna StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz