Rozdział 6. Diament daltański

4K 192 3
                                    

          W czwartek rano na bal zaprosił mnie jeden chłopak, Dom. Był wysokim szatynem o brązowych oczach, przystojnym. Mieliśmy razem biologię, angielski i wf. Nie był z nich za dobry. Kilka przedmiotów miał z Sashą. Z nich także nie był dobry. Zazwyczaj chodził z trójką przyjaciół. Podejrzewałam, że to oni kazali mu zaprosić mnie.
          Kiedy już mnie tak zaprosił, a ja się zgodziłam, znalazłam Sashę i pokazałam jej język.
          — A jednak ktoś mnie zaprosił na bal!
          — Chyba się nie zgodziłaś!
          — Miałam do wyboru ciebie albo Doma. Dziwisz się, że wolałam przystojnego szatyna?
          — Tak! Kto by nie chciał pójść ze mną?
          Zaśmiałam się i uniosłam palec do góry, na znak, że się zgłaszam.
          — Ja!
          Sasha próbowała udawać obrażoną, ale śmiech przeszkodził jej w tym.
          — Wilson mnie zaprosił.
          — Idziesz z nim?
          — Powiedziałabym, że nie moja liga, ale skoro ty mogłaś robić cholera wie co z nim w damskiej toalecie, zgodziłam się.
          — Do niczego nie doszło!
          — Bo Nilsson was przyłapał!
          — Nieważne!
 
          Od razu po szkole poszłam do domu. Zanim dotarłam, była prawie szesnasta.  Do przyjazdu po mnie Doma miałam półtorej godziny. Szybko zjadłam, wzięłam prysznic, zrobiłam makijaż. Ledwo skończyłam, a do pokoju weszła mama. Miała pomóc mi z fryzurą. Zrobiła koka, a dwa kosmyki, które specjalnie zostawiła z przodu twarzy, zakręciła. Co chwilę upominała mnie, bo z podekscytowania nie mogłam wytrzymać. Sama nie wiem, czemu tak się cieszyłam. To nie była moja pierwsza impreza. Prawie skakałam z radości.
          Kiedy miałam już ładną fryzurę, mama pomogła mi założyć sukienkę. W czasie kiedy ja poprawiałam makijaż, dla pewności, że będzie idealny, kobieta wyszła z pokoju. Kilka minut później, dwie, trzy, usłyszałam, jak wołał mnie tata. Byłam pewna, że Dom przyszedł. Wzięłam torebkę i zeszłam na dół.
          Nie pomyliłam się. Na dole czekał Dom. Ubrany w garnitur, unikał wzroku mojego ojca, który gapił się na niego, trzymając w ręku papierowy kubek z rurką i siorbiąc. Wyglądało to... Co najmniej dziwnie. Jeszcze jakby rozmawiali... Tymczasem panowała okropna cisza. No, prawie cisza.
          — Cześć, Dom — powiedziałam, podchodząc do kolegi.
          — Cześć. Ładnie wyglądasz. — Dom wyraźnie nie miał pojęcia, co zrobić. Nie dziwiłam mu się. Właśnie gapił się na niego obcy mężczyzna siorbiąc napój. Uporczywie gapił. To potrafiło zdekoncentrować.
          — Dziękuję. Idziemy?
          Chłopak kiwnął głową, powiedział „do widzenia” mojemu ojcu i wyszliśmy z domu. Przyjechał po mnie samochodem. Za kierownicą siedział jakiś mężczyzna. Dom otworzył tylnie drzwi i zaprosił mnie do wejścia ruchem ręki. Posłusznie zrobiłam to, cicho dziękując. Przesunęłam się trochę, aby chłopak mógł wejść.
          — Twój tata chyba mnie nie polubił – wyznał, kiedy już się usadowił. Spojrzałam na niego zaskoczona.
          — Przecież cię nie zna.
          — Nie przeszkadzało mu to, kiedy dziwnie patrzył się na mnie.
          — Nie, on... — Nie miałam pomysłów, jak bronić taty. Sama nie miałam pojęcia, o co mu chodziło z tym gapieniem się. — On tak czasem ma. Nie masz czym się przejmować — skłamałam. Nie miałam pojęcia, czy tak ma.
          — Skoro tak mówisz...
          Pierwsze co zrobiliśmy po przyjechaniu do szkoły, to było znalezienie Wilsona i Sashy. Znaleźliśmy ich na Sali gimnastycznej, gdzie była stłoczona cała szkoła. Nie było nas wiele, w całej szkole znajdowało się ponad stu uczniów. Na bal przyszło jakieś dziewięćdziesiąt osób. Nie mogłam uwierzyć, że przegapili coś tak świetnego. Dopóki ten wieczór nie zamienił się w koszmar.
          Podeszliśmy do Sashy i Wilsona. Przyjaciółka popatrzyła na mnie z przekąsem.
          — Nie dość, że nie poszłaś ze mną na bal, to jeszcze wyglądasz ładnie.
          Uśmiechnęłam się.
          — Musiałam zrobić coś, żebyś była zazdrosna.
          Spojrzałam na Wilsona. Nie patrzył ani na mnie, ani na Sashę, ani na Doma. Wyglądał tak, jakby szukał coś w tle. Zignorowałam go. Nie miałam zamiaru przejmować się nim. Nie w wieczór, w którym miałam dobrze się bawić.
          — Idziemy tańczyć? – zapytał Dom, łapiąc mnie za rękę.
          Nie miałam pojęcia czemu, ale zaczerwieniłam się. To było dziwne. Nie takie rzeczy robiłam, i nigdy dotąd nie reagowałam tak na to.
          Kiwnęłam głową i poszliśmy na parkiet. Dom był bardzo dobrym tancerzem, wręcz idealnym. Prowadził cały taniec, nie deptał mi po stopach. Z chęcią zgodziłam się na kolejny taniec. Miałam wielką ochotę na następny, jednak byłam zmęczona i spragniona. Podeszliśmy do rozłożonych przy ścianie stołach z przekąskami oraz z napojami. Mój partner nalał mi soku. Podziękowałam, wzięłam kubek i wypiłam duży łyk. Miałam nadzieję, że podczas tańca nie rozwaliłam fryzury. Tylko tego by brakowało.
          Podeszli do nas Sasha z Wilsonem. Chyba także tańczyli, bo dziewczyna była lekko zziajana.
          — Chloe, widziałaś Tatianę? Ma okropną sukienkę! — powiedziała Sasha.
          Próbowałam wzrokiem odszukać Tatianę, dziewczynę z którą miałyśmy wf, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć.
          — Nie, ale wieczór się nie skończył. Pewnie jeszcze ją zobaczę.
          Sasha chciała coś odpowiedzieć, ale huk wybijanych szyb przeszkodził jej. Wraz z Wilsonem obróciła się, akurat żeby zobaczyć, jak jakiś dziwny mężczyzna, z obłędem wypisanym na twarzy, chuchnął ogniem. Dosłownie. Tak, jak to robią smoki, tylko że on był człowiekiem. Albo raczej nadczłowiekiem.
          Ludzie zaczęli krzyczeć. Byłam bliska zrobienia tego samego. Nie miałam pojęcia, co się działo, co ten nieczłowiek robił tutaj. Fakt, że pomieszczenie zaczęło się palić, nie pomagało. Po chwili uświadomiłam sobie, że oglądałam to wszystko z otwartą buzią.
          — Chyba jednak nie zobaczysz jej. Chodźcie! — zawołał Wilson.
          Nie ruszyłam się. Nie mogłam. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a oczy jedyne co chciały, to obserwować tego nieczłowieka, chociaż czułam, że to się może dla mnie źle skończyć. I nie pomyliłam się.
          Nieczłowiek spojrzał na mnie. Czułam się tak, jakby chciał wywiercić we mnie dziurę. Jego wzrok zdawał się przenikać mnie. Poczułam, jak przechodzą mnie dreszcze. Ogarnął mnie jeszcze większy strach, kiedy to mężczyzna ruszył w moją stronę.
          — Chloe! Uciekajmy stąd! — wrzasnął Wilson, ciągnąc mnie za rękę.
          Ruszyłam za nim, choć dalej nie rozumiałam, co się stało. Wszystko działo się tak szybko... Zbyt szybko. Mój mózg ledwo przyswajał to wszystko.
          Ja, Sasha, Dom i Wilson zaczęliśmy biec korytarzem. Większość ludzi już uciekło. Nie miałam pojęcia, dokąd biegliśmy. Liczyło się tylko to, żeby uciec przed tym nieczłowiekiem jak najdalej. Żeby być bezpieczną. W tamtym momencie ani trochę się tak nie czułam. Przerażała mnie myśl, że mogłabym przeżyć to samo, co podczas porwania przez Zimowego Żołnierza albo podczas ataku na szkołę.
          Odwróciłam się. Biegliśmy jako ostatni. No, prawie ostatni, bo za nami szedł nieczłowiek. Zaczęłam biec szybciej, z nadzieją, że uda nam się uciec. Gdyby był zwykłym człowiekiem, pewnie tak by było. Niestety, nieludzie mają moce. Ten akurat postanowił ich użyć. Chuchnął tym ogniem. W ostatniej chwili rzuciliśmy się na podłogę, unikając poparzenia. Za późno zrozumieliśmy, że to był błąd. Zanim całej naszej czwórce udało się wstać, nieczłowiek był już przy nas. Złapał mnie za gardło i przyszpilił do ściany. Wilson rzucił się, aby mi pomóc, ale mężczyzna widząc to, chuchnął ogniem, odgradzając nas od nich. Byłam pewna, że spłoniemy, o ile wcześniej nie zabije mnie.
         Zaczęłam się dusić. Nie miałam pojęcia, dlaczego ten gościu postanowił wziąć przykład z Zimowego Żołnierza odnośnie duszenia, i nie interesowało mnie to w tamtym momencie. Nie ściskał mnie tak mocno jak tamten drugi, jednak na tyle mocno, aby po moich policzkach zaczęły spływać łzy, a ja nie mogła oddychać. Walczyłam o choćby gram powietrza, jednak nieczłowiek nie puszczał. Jego uścisk zelżał dopiero wtedy, kiedy zadał pytanie, i chciał, żebym na nie odpowiedziała.
          — Gdzie to jest?! — Miał chropowaty głos. Z jego ust śmierdziało, ale nie potrafiłam określić czym.
         Zaczęłam głęboko wciągać powietrze.
          — Nie mam pojęcia o czym mówisz — wyszeptałam.
          — Kłamiesz! — warknął, a jego palce niebezpiecznie zacisnęły się na moim gardle.
          — Nie!
          — Córka Tony'ego Starka... To ty, prawda?
          Nie wiedziałam co odpowiedzieć. „Tak, to ja”, mogło spowodować to samo, co z Hydrą — „zbuduj rakietę”. Albo coś gorszego, jak moją śmierć. W końcu to mógł być jakiś wróg taty, który chcąc zemścić się na nim, zabije mnie. Ale co jeśli odmówię? „Nie, to nie ja. Nie znam człowieka” także mogło się skończyć śmiercią. Skoro to nie ja, to po co mu jestem potrzebna? Mógłby mnie w kilka sekund zabić.
          Długo nie odpowiadałam. Nie mogłam się na nic zdecydować. Nieczłowiek, najpierw cierpliwy, powoli stawał się nerwowy.
          — Odpowiadaj! — krzyknął.
          I znowu zaczął mnie dusić. Od nowa zaczęły mi lecieć łzy, przed oczami pojawiły się mroczki. Kiedy mnie puścił, opadłam na podłogę.
          — Jesteś córką Tony'ego Starka?!
          — Jest — usłyszałam męski głos.
          Zaskoczona podniosłam głowę. Nad ogniem unosił się mój tato w zbroi Iron mana. Odetchnęłam z ulgą. Już się bałam, że umrę...
          Tarcza Kapitana Ameryki przeleciała obok głowy nieczłowieka. Uderzyłaby go, gdyby nie odsunął się. To wystarczyło, aby zachęcić go do zostawienia mnie w spokoju i do „zajęcia się” Kapitanem. Przeszedł przez ogień, który w ogóle się nie rozprzestrzeniał. Nie wiem, co było dziwniejsze- przeszedł przez ten ogień jakby nigdy nic, czy może to, że ten ogień nie zajął ani odrobiny więcej miejsca. Uznałam, że nie chcę się tym zamartwiać.
          Tata wleciał w półkole otoczone ogniem.
          — Nic ci nie jest? — zapytał. Pokręciłam głową. – Złap się mnie. Wyciągnę cię stąd.
          Zrobiłam, co kazał. Zabrał mnie do Wilsona, Sashy i Doma, którzy stali w jednej z klas, pustych. Kiedy odleciał na pole bitwy, spojrzał na mnie Wilson.
          — Musimy pójść stąd. Chodźcie.
          — Nigdzie z tobą nie idę — powiedziałam, co spotkało się z jego surowym spojrzeniem. — Póki jest tu mój ojciec, jestem bezpieczna.
          — To nie jest mój wymysł, ale Nicka Fury'ego. Mamy pójść na helicarrier.
          — Dlaczego mam ci ufać?
          — Kiedy chciałaś się ze mną pieprzyć, nie miałaś z tym problemu — warknął Wilson.
          — Za to ty byłeś nieśmiały — odparowałam.
          — Chloe — zaczęła Sasha — kiedy ten facet otoczył was ogniem, Wilson zadzwonił do tego całego Nicka Fury'ego, a on zadzwonił po twojego ojca.
          Zastanawiałam się, co zrobić. Sasha chyba nie skłamałaby mnie, prawda? Ale to nie zmieniało faktu, że nie ufałam Wilsonowi. Nagle, z nieśmiałego chłopaka, stał się pewny siebie nastolatek. To, że w swoim telefonie miał numer do szefa T.A.R.C.Z.Y., też było niepokojące, i to bardzo.
          — Dobra — warknęłam.
          Wilson poszedł pierwszy, a my wszyscy za nim. Po chwili siedzieliśmy w jakimś prostokątnym pomieszczeniu, dobrze oświetlonym, z szarymi ścianami, długim stołem oraz telewizorem na ścianie. Obok mnie siedziała Sasha, a na wprost nas Dom i Wilson. O ile koleżanka i Dom wydawali się być tak samo zdezorientowani oraz wystraszeni jak ja, o tyle Wilson emanował spokojem. To wszystko wyglądało tak, jakby dla niego było normalką.
          Siedzieliśmy tak, dopóki do pomieszczenia nie weszli Avengersi. Ja i Wilson nie zareagowaliśmy, jednak dla Sashy i Doma był to wyraźny szok. Nie mogłam im się dziwić. Właśnie do pokoju weszła grupa superbohaterów.
          Tata, już bez zbroi, Thor i Clint usiedli. Kapitan i Natasha stali. Kilka sekund po nich wszedł Fury.
          — Dobra robota, Wilson — powiedział czarnoskóry mężczyzna.
          — Niech zgadnę. Jesteś agentem? — zapytałam Wilsona, wściekła. Chłopak tylko kiwnął głową.
          — Nie martw się, nie ty jedna padłaś ofiarą śledzenia przez agentów — mruknął tato.
          — Gdyby nie to, mogłaby już nie żyć! — odpowiedział Fury.
         — Nic by jej nie było. Podłożyłem jej kamerkę, żeby mieć ją na oku.
         — Słucham?! — wykrzyknęłam. Czy on właśnie powiedział, że śledzi mnie przez kamerę, którą mi podłożył?! Coś jeszcze?!
         — Tak na wszelki wypadek — odpowiedział. — Gdyby coś ci się miało stać.
         Ukryłam twarz w dłoniach.
         — Nie mogę w to uwierzyć.
         — Mamy inne sprawy na głowie — wtrącił się Nick. — Gdzie jest diament daltański, Stark?
         — W szkole Chloe.
         — Co?! — zawołała reszta drużyny. Moja mina była chyba tak samo zdziwiona i wściekła jak moja, gdy dowiedziałam się o kamerze.
         Już miałam spytać się co to diament daltański, gdy przypomniałam sobie coś, co przeczytałam w jednej z książek. Oczy rozszerzyły mi się i ze zdziwienia, i ze strachu.
         — Chodzi o TEN diament daltański? Ten z XX wieku, który wynalazł...
         — ... mój ojciec. Tak — potwierdził tata.
         — Co to diament daltański? — zapytała Sasha.
         — Broń ukryta w diamencie. Po otworzeniu tego możesz zyskać tak wielką potęgę, jakiej nikt nigdy nie miał. Możesz zabijać jednym dotknięciem, albo i tworzyć. Możesz zapewnić sobie wieczne życie. — Przeniosłam wzrok na ojca. — Miałeś go przez cały czas?
         — Nie. Miała go T.A.R.C.Z.A.
         — Jakim cudem wrócił do ciebie?
         — Tony miał go schować, aby nie dostał się w niepowołane ręce — wtrąciła się Natasha.
         — I tutaj wracamy do ciebie, panno Stark — zaczął Fury. — Niedługo potem zaatakował cię Zimowy Żołnierz, po czym porwał, a teraz zostałaś zaatakowana przez nieczłowieka. Jakieś wytłumaczenie, panie Stark?
         Tata nie wyglądał na zadowolonego, wręcz na delikatnie zdenerwowanego. Miał coś do ukrycia. Coś, co właśnie miało się wydać.
          — Udoskonaliłem diament. Można go otworzyć na odcisk palców określonych osób.
          — Kogo konkretnie? – zapytał Clint.
          — Moje i Chloe.
          Że co?! Nie powiedział mi nic o tym, że ma coś takiego, a następnie dodatkowo ulepszył diament tak, abym mogła tylko ja wraz z nim otworzyć go, po czym schował w mojej szkole?! Jak on mógł?! Jeszcze gdyby mi powiedział cokolwiek... Przez pewien czas był w porządku, a tu się okazuje, że nic się nie zmienił. Jak zwykle.
          — A więc Hydra chce, aby Chloe otworzyła diament? — zapytał Wilson.
          — Nie. Chcieli, żebym zbudowała rakietę — odpowiedziałam.
          — Bo nie wiedzieli jak to otworzyć. Mój ojciec zabezpieczył diament, ale nie tak dobrze. Hydra musiała uznać, że jedna z jego rakiet może otworzyć — wyjaśnił tata.
          — A skoro jestem jego wnuczką, powinnam wiedzieć, jak ją zrobić – dodałam.
          Tata pokiwał głową. Nie ulżyło mi, wręcz przeciwnie. Najpierw Hydra zabiła mi dziadków, a potem... Potem chciała, żebym zbudowała jeden z wynalazków dziadka. Był tylko jeden problem, o którym nie wiedzieli – to ja byłam im potrzebna. Nie mój umysł, zdolność konstrukcji. To ja, mój palec, był ich przepustką do potęgi.

* * *
Mały suprise- nowy rozdział, dość długi :) Jak wam się podoba? Zapraszam do komentowania, bo to motywuje! :)

Panna StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz