Rozdział 25: Nić zrozumienia

2.8K 250 14
                                    

Clarke była nieco podłamana tym w jaki sposób zakończyła się jej randka z Lexą. Chyba zareagowała zbyt impulsywnie. Nie chciała zaciągnąć kobiety do łóżka za wszelką cenę mimo, że znajdowały się w naprawdę intymnej sytuacji. Powinna uszanować zdanie Woods i pozwolić wrócić jej do domu zamiast urządzać jakieś sceny. Najpierw jednak powinna skupić się bardziej na tym, by zrobić potrzebne zakupy. W końcu obiecała swojej matce, że pomoże jej w przygotowaniach do rocznicy ślubu. Przynajmniej miała jakąś motywację do tego by wyjść z łóżka i doprowadzić się do stanu, w którym mogła wyjść z domu. Oprócz zakupów spożywczych zawitała jeszcze w dobrze sobie znanym sklepie, gdzie dokupiła kilka farb, które ostatnimi czasy zużyła i trzy nowe pędzle bowiem poprzednie... doprowadziła do nieużywalności. Wciąż musiała dokończyć obraz dla Abby i Marcusa, na którym brakowało teraz jedynie kilku detali, mających uświetnić jej dzieło.
Dopiero wtedy udała się do domu swojej rodzicielki, która już toczyła zaciekłą kulinarną batalię w kuchni.
- Dzięki Bogu, że jesteś Clarke - westchnęła na widok córki, która weszła do mieszkania z siatkami pełnymi produktów. - Jeszcze trochę i bym oszalała.
- Mamo, wyluzuj trochę. Nie musisz się przeistaczać w Gordona Ramseya. Będzie tam tylko nasza skromna ekipa, której wystarczyłyby jedynie kiełbaski i piwo do popicia - skomentowała młoda blondynka, ale matka od razu posłała jej karcące spojrzenie.
- To, że wybieramy się tam małą grupką nie znaczy, że ma być byle jak. To wciąż moja rocznica ślubu - odparła jej mama Griffin, krojąc pierś z kurczaka, którą po chwili porzuciła, by zajrzeć do jednego z garnków stojących na kuchence.
Clarke nigdy nie potrafiła zrozumieć czemu zawsze pani doktor musiała wszystko doprowadzać do perfekcji. Oczywiście co innego, gdy chodziło o jakieś kwestie zawodowe czy samodoskonalenie swoich umiejętności w danej dziedzinie. Jednak nie sądziła, by kilkuosobowe przyjęcie w plenerze wymagało, aż tylu przygotowań i starań.
- Oczywiście, ale zdajesz sobie sprawę, że my tego nie zjemy jednego dnia? Będzie nas kilkoro. Nie cała armia - blondynka sceptycznie spojrzała na ogrom przygotowywanego jedzenia.
- Dostaniecie coś w pojemniczkach do domu - mruknęła jeszcze lekarka, gdy jej córka zaczęła obierać warzywa potrzebne do jednej z potraw.
Nic chyba się nie zmarnuje przy zastosowaniu tego rozwiązania? Zwłaszcza, że Abby była niekwestionowaną mistrzynią kulinarną w oczach swojego jedynego dziecka oraz obecnego męża.
- Chcę mieć większość gotową, by Marcus mógł to jutro zawieść do domku - dodała.
Clarke przytaknęła jej. Tak jak poprzednimi razy rocznica była przez nich przygotowywana w domku letniskowym należącym do ojczyma niebieskookiej, który był drobnym przedsiębiorcą. Przez większą część roku stał pusty i służył jedynie do organizowania wszelkiego rodzaju imprez rodzinnych. Chociaż czasami młoda Griffin korzystała z dobroci Marcusa i w chwilach kryzysu twórczego pożyczała od niego klucze do tego przybytku, by przez kilka dni napawać się pięknem otaczającej ją natury, która nieustannie podsuwała jej nowe pomysły i stanowiła niewyczerpane źródło inspiracji. To była jej prawdziwa samotnia. Tym bardziej, że mogła z niej korzystać do woli. Naprawdę pokochała Kane'a, który pewnego dnia wkroczył w ich życie i postanowił w nim zagościć na stałe. Traktował ją niczym własne dziecko chociaż początki były trudne, a dla jej matki był ideałem mężczyzny.
- Właśnie, mamo... - odezwała się niepewnie, gdy tylko w natłoku myśli znalazła się ta jedna konkretna, która nie chciała dać jej spokoju.
- Hmm? O co chodzi? - zapytała ją Abby, nie odrywając wzroku od patelni, na której coś podpiekała.
Clarke wzięła głęboki oddech. Wciąż nie była pewna czy na pewno powinna poruszyć tę kwestię. Z drugiej strony jednak matka zawsze okazywała jej wsparcie i służyła pomocą. Chociażby chodziło o największy idiotyzm świata.
-Jak się czułaś, gdy poznałaś Marcusa? - spytała w końcu, wbijając niewidzące spojrzenie w jeden martwy punkt. Czekała na reakcję Abby, którą na pewno zdziwiła tym pytaniem. Nigdy jakoś się nad tym nie zastanawiała. Przynajmniej nie do niedawna.
- O co ci chodzi? - pani Griffin spojrzała na nią nieco zaskoczona i na chwilę oderwała się od garnków.
- Wiesz... Kochałaś tatę. Odszedł, a potem pojawił się Marcus... - wydusiła z siebie, czując jak jej policzki przybierają ciemniejszą barwę. I to bynajmniej nie dzięki strumieniom pary buchającym spod pokrywek na gotujących się potrawach czy też składnikach.
- Czemu pytasz? Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy... - zaczęła łagodnie pani doktor, przyglądając się jej uważnie. - Jest ku temu jakiś powód?
- To tylko ciekawość - zaprzeczyła odrobinę zbyt szybko blondynka, wzbudzając jeszcze większe podejrzenia matki.
Poddała się, gdy tylko ujrzała spojrzenie jakim obdarzała ją Abby. Ten sam wyraz twarzy, którym prosiła ją zawsze o to, by nie zatajała przed nią prawdy. Dlatego właśnie zdecydowała się odetchnąć i powiedzieć co dręczyło ją od jakiegoś czasu.
- Pamiętasz tę dziewczynę? Lexę? - zagadnęła, by upewnić się, że jej rodzicielka w ogóle wie o kogo się rozchodzi.
- Oczywiście. Raven wspomniała mi coś, że ostatnio nieco się do siebie zbliżyłyście... - odparła swobodnie pani doktor, a rumieniec na twarzy jej córki jedynie przybrał na sile.
- Niedawno dowiedziałam się, że... była w podobnej sytuacji. Straciła żonę jakiś czas temu - wytłumaczyła, nie wdając się w zbytnie szczegóły wydarzeń i skupiając się na najważniejszych aspektach sprawy.
Abby pokiwała głową, rozumiejąc już co takiego chciała jej przekazać jej ukochana latorośl.
- Clarke...
- Po prostu pomyślałam wtedy o tobie oraz tacie i...
- Clarke - kontynuowała lekarka nie zważając na nerwowy monolog swojego dziecka. - Ty ją kochasz, prawda?
Młoda Griffin zamilkła, odkładając nóż, którym niedawno obrabiała warzywa. Bała się, że niechcący mogłaby się nim pokaleczyć. Nie chciała odpowiadać wprost na tak skonstruowane pytanie. Wciąż nie była w stanie wyartykułować tak prostego stwierdzenia, które dla jej matki okazało się oczywiste.
- Clarke. To nic złego. Dobrze wiesz, że zależy mi jedynie na twoim szczęściu - powiedziała od razu pani doktor, podchodząc do niej. - Chcę, żebyś była z kimś kto by cię nie skrzywdził i dbał o ciebie.
- Wiem, mamo... - westchnęła, gdy kobieta odgarnęła pasmo jej blond włosów za ucho.
Zawsze czuła się dobrze z myślą, że matka ją w pełni akceptuje. Od samego dzieciństwa chciała dla niej wszystkiego, co dla niej najlepsze i wspierała we wszystkich podejmowanych decyzjach. Starała się oczywiście odwieść ją od tych najgłupszych, ale koniec końców i tak pozwalała jej uczyć się na błędach.
- Boisz się, że nie będzie mogła tego odwzajemnić przez tamtą kobietę?
Skinęła delikatnie głową. Nie potrzebowała wcale słów, by porozumieć się ze swoim rodzicem. Być może po prostu Abby posiadała nad wyraz wyczulony matczyny instynkt?
- Na początku nie było łatwo. Musiałam najpierw pogodzić się z faktem, że Jake odszedł i pozostały mi po nim jedynie dobre wspomnienia oraz ty. Potem pojawił się Marcus - pani doktor przerwała na chwilę, by móc zebrać myśli. Nie chciała czegokolwiek pominąć w tej szczerej rozmowie, którą mogła przeprowadzić ze swoją córką. - Od początku wydawał mi się dobrym mężczyzną, ale... miałam pewne wyrzuty sumienia wobec twojego ojca. Mimo wszystko wydawało mi się, że zdradzę go jeśli tylko zbliżę się do kogoś innego. Wtedy usiadłam się i zastanowiłam czego chciałby twój ojciec. Zawsze pragnął, żebyśmy obie były szczęśliwe. Na pewno wkurzyłby się na nas, że cały czas siedzimy w domu zdołowane i wypłakujemy oczy. Z pewnością wolałby, żebym miała kogoś kto służyłby mi za wsparcie, a ciebie zabierał na mecze baseballowe, których nie cierpię.
Clarke uśmiechnęła się smutno na samą wzmiankę. Faktycznie Marcus wywiązywał się ze wszystkich ojcowskich obowiązków zanim jeszcze poślubił jej matkę. Co prawda nieco to trwało zanim zdążyła mu zaufać i całkowicie się przed nim otworzyć, ale teraz bez wahania przyznałaby mu tytuł ojca czy też ojczyma roku.
- I to wszystko? - spytała, ale Abby pokręciła smętnie głową.
- To dopiero połowa, Clarke. Przede wszystkim Marcus powinien wiedzieć, że byłam już raz zamężna i aktualnie jestem wdową. Szczerość to podstawa związku. Nie każdy jest w stanie zaakceptować bagaż doświadczeń innego człowieka. On to zrobił, przyjął Jake'a oraz ciebie jako część mojej przeszłości i pogodził się z nią - wytłumaczyła spokojnie chociaż nie była pewna czy córka ją rozumie. Nigdy nie była dobra ze słowami i wyrażaniem uczuć. - Zapewnił mnie przede wszystkim o swoich uczuciach i ich stałości. To było najważniejsze.
Clarke przytaknęła, zastanawiając się co z tych czynności miało już miejsce w przypadku jej i Lexy. Właściwie nie miała najmniejszego pojęcia, co dzieje się w głowie pani weterynarz. Zrezygnowana wróciła do wykonywania kuchennych czynności, by pomóc w przygotowaniach do wypadu za miasto.
- Może ją zaprosisz? - zaproponowała nagle Abby.
- Hę? W sensie, że Lexę? - zapytała zdziwiona tymi słowami blondynka.
- Oczywiście, że Lexę.
Młoda Griffin musiała przemyśleć uważnie wszystkie aspekty tej propozycji.
- Nie wiem czy powinnam...
- Jeśli przejmujesz się nami to przestań. Sama wychodzę z tą inicjatywą. Zresztą to nie jest typowa rodzinna impreza - powiedziała pani doktor, czekając na odpowiedź córki.
- Niech będzie. Zaproszę ją.
Uśmiechnęła się delikatnie w stronę rodzicielki i obie powróciły do pracy nad wyżywieniem na czekające je przyjęcie. Dopiero po przygotowaniu kilku potrzebnych potraw mogła wrócić do swoich obowiązków. W końcu wiecznie nie mogła przetrzymywać szopa u Reyes. O ile ta dwójka wciąż jeszcze żyła. I tak nadużyła dobroci Raven, która nie przepadała za jej futerkowym przyjacielem. Dlatego tym większe było jej zdziwienie, gdy po wejściu do domu Latynoski zastała ją śpiącą na kanapie z Augustusem smacznie drzemiącym na jej brzuchu. Chyba jednak zdołała odnaleźć z nim wspólny język i urządzili sobie mały seans filmowy. Inaczej na podłodze salonu nie leżałby popcorn. Uśmiechnęła się spoglądając na dziewczynę i zwierzątko po czym podrapała Gusa za uszkiem na co zareagował jakimś dziwnym pomrukiem i przekręceniem łebka. Clarke niemal się roześmiała i wzięła go na ręce. Raven, która straciła swoje dotychczasowe źródło ciepełka bijące od szopiego ciałka poruszyła się niespokojnie i uchyliła delikatnie powieki, przeciągając się leniwie.
- Clarkie? Jak tam? Udała się randka? - zapytała, a Griffin naprawdę było trudno ukryć rozczulenie spowodowane widokiem zaspanej Latynoski.
- Tak, Rav. Śpij dalej. Zabieram Gustusa - powiedziała, całując przyjaciółkę w skroń.
Reyes uśmiechnęła się na ten gest i przekręciła na bok.
- Wiesz jaki on milutki? Tylko musisz się z nim dobrze ułożyć na kanapie...
- Wierzę, Rav. Wiem coś o tym - odparła, szukając w salonie koca, którym przykryła Latynoskę.
Pewnie nie chciała zasnąć, by mieć oko na tego szkodnika, a w końcu oboje skończyli w siebie wtuleni. W każdym razie wdzięczna Reyes szybko  owinęła się swoim ukochanym kocykiem.
- Idę, Rae. Mam jeszcze robotę do zrobienia. Zamknę cię na klucz.
Gospodyni jedynie mruknęła coś w jakimś nieznanym jej języku. Clarke była wdzięczna, że posiadała własny komplet kluczy do jej mieszkania i mogła ją spokojnie zamknąć, by nikt jej nie wykradł w czasie snu. Dopiero wtedy mogła spokojnie wrócić do swojego mieszkania i kontynuować prace nad obrazem.

Lexacoon ✔Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ