Rozdział XLIII.

438 32 8
                                    

NATALII POV.

Pierwszy bodziec jaki do mnie dociera, to głos...głosy... Mnóstwo ludzkich głosów wokół mnie. Nie potrafię jednak wyodrębnić z tego zamętu żadnych słów. Później dochodzi do mnie obraz, albo raczej jego szczątki. Jakbym patrzyła przez gęstą mgłę. Na początku światło, migające mi przed oczami, później ludzi ubrani w biel, lub błękit. Następnie powraca ból, w dłoni i powietrze... Tak napływ powietrza. Mam na sobie maskę tlenową. Czemu?... Chwila...

I nagle jak piorun wszystkiego wspomnienia z przed ostatnich dwóch dni uderzają we mnie po kolej. Kłótnia z Jake'm, ucieczka, powrót do domu Franka, to jak mnie okrutnie traktował i że potem mnie wywiózł gdzieś w las, żeby mnie zabić... A później uratowano mnie... Jake mnie uratował, a potem... O mój Boże! Jake!

Nagle nie mogę oddychać. Słyszę pikanie, coraz szybsze. Ale za to obraz przed oczami mi się stopniowo wyostsza. W okół mnie są dwie pielęgniarki, mężczyzna z karetki i... Ellie. Nachyla się nade mną i mówi coś do mnie.
- Natalii! - Woła do mnie. - Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Musisz się tylko uspokoić, bo twoje serce nie wytrzymuje.
Ale nie mogę, bo w mojej głowie jest tylko jedno pytanie, które przeraża mnie tak bardzo jak nic innego.
- Jake... Gdzie Jake! - Staram się wykrzyczeć i Bogu dzięki mi się to udaje.
- Jest więziony na salę operacyjną. Nie martw się, jego stan jest w miarę dobry, mimo postrzału.
- Przepraszam... Tak bardzo przepraszam. - Dukam.
Ponownie zaczyna brakować mi tchu. Opadam w ciemność... Znów.
.
.
.
Wynurzam się powoli z ciemności. Tym razem mój wzrok jest w lepszym stanie. Od razu wiem, że jestem w szpitalu, w pokoju, leżę na łóżku, obstawiona sprzętem, ubrana w cienką szpitalną koszule. Na twarzy wciąż nam maskę, w ręce werflon, do którego jest podpięta kroplówka, a na palcu jakieś urządzenie. Obok mnie stoi monitor z moimi parametrami życiowymi.

Rozglądam się dookoła i zauważam, że w w progu drzwi stoi ku mojemu zaskoczeniu Cloe.
- Hej... - Podchodzi do mnie, z wielkim uśmiechem i łzami w oczach. - Tak się cieszę, że się w końcu obudziłaś. - Siada obok mnie na taborecie i chwyta delikatnie za rękę.
- Co ty tu robisz? - Pytam lekko ździwiona jej obecnością.
- Jake, nie tylko jest moim szefem, ale i przyjaciele. Ty też... - Nieco mocniej ściska mi dłoń. - Wczoraj wieczorem się o wszystkim dowiedziałam od matki Jake'a... - Do jej oczu napływają łzy. - Tak mi przykro. Nawet sobie nie potrafię wyobrazić co... Z resztą to teraz nie ważne. Dobrze, że już jesteś bezpieczna.

I znów wszystkie te okropne wspomnienia, razem z uczuciami które mi podczas nich towarzyszyły, przechodzą jak prąd przez moje ciało. Ale nie mogę teraz płakać. Muszę wiedzieć.

- Co z Jake'm? - Pytam szeptem.
Cloe bierze głęboki, dążący wdech.
- Operują go... Z tego co wiem to Thomas go operuje.
- W jakim jest stanie? - Głos mi się łamie.
Suchość w ustach nie pomaga.
- Nie wiem... - Spuszcza głowę. - Pójdę lepiej po Ellie. - Wstaję szybko. - Za chwilę wrócę. - Znika po tych słowach za drzwiami.

A ja zdejmuje z siebie maskę tlenową, chowam twarz w dłoniach i z trudem przekręcam się na bok. Jednak nie płacze. Najwyraźniej wyczerpałam już wszystkie łzy. Staram się złapać oddech, ponieważ moją pierś przygniata wstyd, ogromne poczucie winy i rozpacz.
- Nat! - Słyszę krzyk Ellie, po czym szybko do mnie podbiega. - Możesz oddychać? - Chwyta mnie za rękę, aby odsłonić moją twarz.
- Czemu on to zrobił? Czemu mnie sobą zasłonił? Czemu w ogóle mnie szukał? - W moim głosie nie ma żadnych emocji, po za rozpaczą.
- Bo cię bardzo kocha. - Ten głos nie należy, ani do Ellie, ani do Cloe, tylko do Vanessy.
O nie... Musi mnie teraz nienawidzieć, z resztą jak cała reszta rodziny. Przeze mnie jej syn walczy teraz o życie.
Podnoszę głowę z rąk. Tuż obok Ellie, stoi zapłakana Vanessa. Podchodzi do mnie bliżej i głaszcze mnie po głowie.
- On cię bardzo kocha. - Szepczę, a mi jeszcze bardziej pęka serce.
- Co z nim? - Ledwie z siebie wyrusza te trzy słowa.
- Jest stabilny. Kończą go operować. Już wyjęli mu pocisk, a teraz go zszywają. Wszystko będzie z nim dobrze. - Ellie stara się mnie uspokoić.- Teraz spokojnie, oddychaj głęboko. Zemdlałaś z nerwów, serce ci nie wytrzymało. Więc spokojnie...
- Jak mam się uspokoić..? To wszystko przeze mnie... Pewnie mnie nienawidzicie. - Jestem tego pewna.
- Dziecko, jak możesz tak mówić... - Wzdycha ciężko i przysuwa się nieco bliżej, po czym klęka. - To nie twoja wina.
- Jak to nie moja? Ja na niego wpadłam, to wszystko sprowadziłam, później uciekłam... - A więc jednak wciąż mam w sobie łzy. - Ja naprawdę chciałam dobrze. Chciałam zniknąć z jego życia już na samym początku.
- Ale on ci nie pozwolił, prawda? - Pyta, uśmiechając się smutno. - Jake zawsze był uparty i miał dobre serce. Pragnął ci pomóc i to zrobił. - Wciąga głośno powietrze. - Jestem z niego bardzo dumna, ale i cholernie zła, że się tak narażał. Jednak z potrzeby i z miłości, a miłość się rzadki swoimi prawami. - Przez cały czas ściska mi rękę i gładzi po włosach.

Pomogę Ci kochana [Cz.I] Pomogę Ci kochany [Cz.II] Leven Rambin/Chris EvansWhere stories live. Discover now