XXV

1K 136 19
                                    

Pies, jak się okazało, bardzo się spodobał. Tak jak i kilka innych rzeczy.

- Jaka ogromna biblioteka! - zawołał brunet, zadzierając głowę. Uśmiechnąłem się z dumą.

- To moje dzieło.

- Tak, wiem. Jak i fontanna, las, brzydki pies i cały ten świat. Wciąż zadaję sobie tylko jedno pytanie: dlaczego ja? - odwrócił się na pięcie, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

- Już kiedyś sam sobie na to odpowiedziałeś - zaśmiałem się, obejmując go w talii. Popatrzył na mnie kątem oka. - Mam do was słabość. Poza tym rudzi nie mają duszy, więc...

- W ogóle go rozważałeś? - zapytał cicho, wtulając się w mój tors. Chłonąłem ciepło jego ciała i zapach z prawdziwą przyjemnością. Dobrze było coś poczuć. Po tylu latach bycia głazem to naprawdę niezapomniane wrażenie. Wzdłuż mojego kręgosłupa przeleciał lekki dreszczyk przyjemności. 

- Nie... Rozważałem tylko ciebie. - Pocałowałem go w szyję, a jego oddech przyspieszył raptownie. Zbliżyłem się tyłem do stołu, a mój rozsądek chwilowo odleciał w siną dal. Oparłem się o mebel, wciąż nie wypuszczając go z objęć. Nie widziałem wyrazu jego twarzy; czułem jednak, że wie jak to się potoczy.

- Kłamca - szepnął złamanym głosem. - Zakochałem się w oszuście. 

- To nie ja kłamię... To twój umysł każe ci tak myśleć. - Odpowiedziałem, podwijając jego bluzkę.

Skupiłem się i uformowałem dodatkowe pary dłoni. Spojrzał na mnie, zaskoczony. Położyłem mu palec na ustach i uśmiechnąłem się. Odetchnął głęboko i pokręcił głową z rozbawieniem.

- Naprawdę tego chcesz, co?

- Naprawdę.

- Możesz... Możesz zaczynać - przyzwolił mi i zamknął oczy. Moje oczy pociemniały.


***

Dłonie. Jego ręce wszędzie, wszędzie. Nie miałem nawet siły krzyczeć. To nie było bolesne, to było po prostu za przyjemne. Nie zasłużyłem na takie doznania.

Najpierw zaczął od twarzy. Bawił się wszystkim sześcioma dłońmi moimi włosami, muskał moje wargi swoimi. Z moich ust wydarł się cichy krzyk. Potem przyszedł czas na tors.

- Dość... - wymruczałem, ale moje ciało mówiło coś innego. Chciało więcej. Czułem, jak stopniowo wszystkie moje kompleksy znikały.

Wszystko wokół znikło, był tylko on i jego dłonie. Rozgrzane, łaknące mnie ręce.

- Jesteś cudowny... Wiesz o tym? - zapytał, a ja mogłem mu tylko potakiwać. Nie miałem już siły na odpowiedź. Leżałem na stole prawie nagi, a jego dłonie kierowały się w stronę moich bokserek. Już miały je ściągać, gdy nagle zatrzymały się. Poczułem wściekłość.

- CO? - ryknąłem, a blondyn zrobił minę zawstydzonej pensjonariuszki.

- Nie wiem, czy mogę... - wymamrotał.

- No ja zaraz...! - zacisnąłem pięści, a on spuścił oczy. Wtedy podniosłem się do siadu, a moja zwierzęca część (nawet nie wiedziałem, że ją mam, ale to logiczne zważywszy na to, iż jestem ssakiem...) przejęła kontrolę. Przyciągnąłem go do siebie i wpiłem się w niego, a później wszystko potoczyło się bardzo szybko.

W mig obaj byliśmy nadzy, a zachowywaliśmy się obaj jak napaleni i szaleni. Najlepsze jednak nadeszło, gdy zgasło światło i nic nie widziałem.

- Może już przestańmy... - zaproponowałem, dysząc cicho. Moje ręce mnie nie słuchały i chwyciły jego klatkę piersiową, a paznokcie zaczęły kreślić wzory na torsie.

- Tak, lepiej tak... - odpowiedział, a z jego ust wydobyło się ciche mruczenie. Oplótł mnie nogami, a ja wygiąłem się w łuk. Poczułem, że zaczyna mnie drapać; zresztą może robił to już wcześniej, tylko nie zauważyłem. Przełknąłem ślinę, której nazbierało mi się w ustach od tego wszystkiego.

- Tak... - szepnąłem nieuważnie, a on dodatkowo zasłonił mi oczy. Przestałem kontaktować, skupiłem się na doznaniach. Czułem, że stopniowo uzależniam się od tego dotyku.

Nie przeszkadzało mi to.

Nad ranem, gdy obudziłem się sam poczułem niepokój. Wstałem szybko i zobaczyłem przygotowane przez demona ubrania dla mnie. Na wierzchu leżał list, ale nie musiałem go czytać. Ubrałem na szybko tylko spodnie i pobiegłem.

Tak jak się spodziewałem, był tam. Już miał przejść na drugą stronę, gdy rzuciłem się na niego i przytuliłem z całej siły.

- Nie idź... - poprosiłem cicho. - Nie nienawidzę cię. To, co zrobiłeś wczoraj było piękne.

- Sosenko, ja... Ja nie powinienem. To wszystko jest nie tak.

Jego głos drżał. On cały drżał. Jeszcze nigdy przed nikim aż tak się nie otworzył i teraz miał słuszne obawy. Dotychczas widziałem go tylko z tej strony, z której chciał mi się pokazać. A wczoraj... Wczoraj zobaczyłem go naprawdę. Pokazał mi wszystko; gdzie najbardziej go boli, a gdzie wystarczy tylko dotknąć, aby przejąć nad nim całkowitą kontrolę. Wiedziałem już wszystko i gdybym chciał, mógłbym zranić go jednym ruchem. Bał się tego. Jego staranna maska już wcześniej zaczęła się sypać, a teraz... Teraz trzymała się ostatnią kroplą kleju.

- Dlaczego? Pokaż mi siebie. Nie przestraszę się. - Odwróciłem go siłą do siebie i popatrzyłem na niego uważnie. Sześć dłoni, małe oko na czole i kły zamiast zębów. Oczy były niemal całkiem czarne, a powoli wracał ich naturalny, złoty kolor. Były one zapuchnięte od łez. Bill popatrzył na mnie posępnie.

- I co? - zapytał z przekąsem. - Dalej chcesz mnie zatrzymać?

- Tak. W końcu jesteś moim demonem. Chodź, porozmawiamy o wszystkim i posprzątamy w bibliotece.

Wyciągnąłem do niego rękę, a on walczył ze sobą. W końcu jednak chwycił ją z całej siły.

- Mam do ciebie słabość. Cholerną słabość, Sosenko - warknął, czerwieniąc się. - Nienawidzę...

- Tak, też cię kocham.

Prove It /billdip/Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin