XXVII

821 105 28
                                    


Gdy wróciłem z całkiem długiego spaceru z psem - lubił się wyszaleć, bo w końcu to ja go stworzyłem (miał kilka moich cech) - znalazłem Dipper'a siedzącego pod półką z książkami, patrzącego się pusto w przestrzeń. Dawno temu określiliśmy, że będziemy z sobą bardziej rozmawiać niż czytać w myślach i zamierzałem się do tego stosować. Otarłem więc spodnie z sierści i zbliżyłem się do niego sprężystym krokiem. Zauważył moje wejście. Uniósł głowę, uśmiechając się do mnie.

- Jak tam? - zapytał nieobowiązująco.

- Dobrze - odpowiedziałem, czując że coś się stało. On nie prowadził takich rozmów o niczym, zazwyczaj wprost mówił o swoich uczuciach. Tym razem jednak był powściągliwy.

- Posłuchaj... - Zacząłem, a on wstał i odłożył książkę na półkę. - Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie dużo, ale...

- Bill.

Zatrzymałem się w połowie zdania, zmrożony spojrzeniem jego brązowych oczu. Patrzył na mnie jakoś tak nieobecnym wzrokiem... Z rodzaju tych, kiedy mówisz do kogoś, a myślami jesteś daleko. Miałem ochotę przytulić go, ale to nie rozwiązałoby niczego. Chwyciłem się więc za tył szyi, czując, że stopniowo zaczynają pocić mi się dłonie. Ze stresu? Możliwe. Nigdy nie byłem dobry w rozmowach o uczuciach, nie wymagano tego ode mnie.

- Tak? - zapytałem po czasie przypominającym wieczność. 

- Czy możemy przestać uciekać? - odgarnął kosmyk włosów tak płynnym ruchem jak oddychał. Wciąż mnie zachwycał, ale też nie zawsze mogłem zrozumieć jego słowa. Oddalał się, to przybliżał do mnie. Zmarszczyłem brew.

- Uciekamy, bo nas tam nie chcą.

- To może sprawimy, aby zechcieli?

- Dostosowując się do innych? W życiu.

- Ale...

- Dipper, ten pomysł jest zbyt szalony. Nie chcę być marionetką. Nie chcę dać Fordowi wygrać. - Popatrzyłem na niego, a on żachnął się.

- Przecież to byłby tylko tydzień. Posłuchaj, dam ci tę szczepionkę na tydzień. Udowodnimy dzięki temu, że nie podoba mi się to. Nie będzie mnie zmuszać!

- Skąd masz pewność?! - cofnąłem się, gdy podszedł do torby. Momentalnie wyczułem substancję. Adrenalina zaczęła buzować w moich żyłach. - Wziąłeś to?! Myślałem, że sobie ufamy!

- Bo ufamy! - zawołał, odkorkowując fiolkę i przelewając płyn do strzykawki. - Proszę, daj sobie to wstrzyknąć. Musisz mi zaufać.

- A co jeśli ci się spodoba?! - zacząłem snuć czarne scenariusze. - Jeśli wszystko źle się potoczy... Jeśli... Jeśli...

- Bill - położył mi palec na ustach, patrząc na mnie delikatnie. Poczułem, jak igła zagłębia się w moją szyję. Momentalnie poczułem, jak całe moje ciało wiotczeje. Opadłem w jego ramiona, zasypiając. Poczułem jeszcze jego oddech na moim policzku i wychwyciłem słowa:

- Słodkich snów.



***

- MÓWIŁEŚ, ŻE TO W PEŁNI BEZPIECZNE! - wrzasnąłem, szarpiąc za fartuch Forda. Ten popatrzył na mnie obojętnie i poczochrał po głowie.

- Dzięki, że jednak zmieniłeś zdanie na temat mojego pomysłu. Nie lubię walczyć z własną rodziną. - Mruknął, zapisując coś i przykładając długopis do ust. Podszedł do Billa, którego zamknęli w jakiejś kapsule. Nie słyszałem dźwięku, ale widziałem, że blondyn jest już całkiem spocony. Stanford ustalił, że jego organizm odrzuca "lek na demony".  Cały jego świat się rozpadł, a teraz miał się rozpaść mój. Dotknąłem powierzchni kapsuły, przygryzając wargi.

- Co mu jest?

- Jego organizm nie daje rady przyjąć substancji, która została mu wstrzyknięta. Najprawdopodobniej teraz walczy o życie.

- I mówisz to z takim spokojem? - zapytałem głucho, a staruszek zaśmiał się.

- Dipper, widziałem wiele śmierci demonów. To nie będzie nic nowego.

- Ale to nie jest jakiś demon! - krzyknąłem, zaciskając pięści i patrząc z furią na wujka. Czasami wydawało mi się, że nauka odebrała mu serce. - To... Bardzo bliski mi demon. Mogę go dotknąć?

- Jeżeli musisz - westchnął Ford i otworzył kapsułę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Demon praktycznie już płakał, zwijając się w kłębek i zaciskając mocno oczy. Jego oddech był bardzo nieregularny, a gdy dotknąłem jego czoła było gorące jak piekarnik. Przełknąłem ślinę.

- Sprawimy ci innego. - Pocieszył mnie naukowiec, a ja popatrzyłem na niego obojętnie. Naprawdę myślał, że ktokolwiek zastąpi tego konkretnego blondyna?

- Zrobiłem głupotę.

- Przysłużyłeś się nauce.

- Nie - powtórzyłem, czując elektryczność rozchodzącą się po moim ciele. - Zrobiłem głupotę, narażając Cipher'a na kontakt z tym twoim magicznym preparatem. On zawsze będzie niezależny. Musisz się z tym pogodzić.

- On jest najgorszy z nich wszystkich... Powinienem był go zlikwidować ledwo o nim wspomniałeś. - Odepchnął mnie i zamknął kapsułę. - Jest niebezpieczny.

- Niebezpieczny?! - krzyknąłem, a w moich oczach pojawiły się łzy. - To ty jesteś niebezpieczny. Zobacz, dokąd cię doprowadziła twoja nienawiść. Chcesz i mnie zniewolić?!

- Jeżeli będzie taka potrzeba, to tak. - Odpowiedział spokojnie, a potem wskazał mi palcem wyjście. - Wyjdź w tej chwili. Zapomnij o nim, znajdę ci innego. Już będzie zaszczepiony.

- Kiedy ja tak nie chcę! - powiedziałem, a po chwili szepnąłem prosząco. - Ja nie chcę być czczony. Nie chcę podziału na pana i niewolnika. Bill ma swoje wady, ale wolę go niż takiego, który nawet ze mną nie porozmawia. Kocham go.

- Więc musisz się odkochać... - mruknął Ford, patrząc na demona. - Ten jest mi potrzebny do badań. Zresztą nie pociągnie długo. 

Odwróciłem wzrok, a na policzkach pojawiły mi się wypieki. Uniosłem rękę, chcąc nią tylko machnąć i wyjść. Jednak zobaczyłem na niej płomień w kolorze brązowym, który potem zmienił się w błękitny. Stanford szarpnął mnie za rękę.

- Co to jest? - wycedził, a potem popatrzył mi prosto w oczy. Dostrzegł w nich widocznie coś niepożądanego, bo zamarł na sekundę. Słyszałem, jak rusza nerwowo szczęką. - Skąd masz tyle mocy? Żadnego demon nie mógł ci tyle dać. Są zaprogramowane, aby...

- Bill nie jest zaprogramowany. - Odpysknąłem mu, a potem popatrzyłem na niego hardo. - I widocznie lubi się dzielić. A szczególnie z kimś, kogo kocha.

- To kolejny powód, aby go zabić. Zniszczył cię.

- Nie... - uśmiechnąłem się do Forda, cofając się. Położyłem dłoń na kapsule, skupiając się na żarówce nade mną. Nie miałem pojęcia, skąd wziął mi się taki pomysł. Widocznie przebywając z Billem, zaczynałem myśleć jak Bill. - On mnie naprawił.

Wtedy lampka pękła, a w pomieszczeniu rozległ się odgłos alarmu.

Mechanizm przestał działać.





Prove It /billdip/Where stories live. Discover now