◀(Rozdział 23)▶

859 104 36
                                    


(Thomas)

  - Newt...?

Zakręciło mi się w głowie, ręce zaczęły drżeć, ostrze z brzękiem upadło na mokre, od krwi płytki i poleciało pod krzesło blondyna.
Moje dłonie całe we krwi zacząłem wycierać w spodnie. Jak... jak mogłem mu to zrobić? Miałem w głowie mętlik, a sceny, które rozgrywały się przed chwilą były dla mnie niczym senny koszmar. Nierealne i nieprawdopodobne... Zahaczyłem  dłonią o tylną kieszeń z której coś wystawało. Zgięta kartka papieru. Wyciągnąłem ją nadrywając i szybko rozłożyłem. Oczom ukazała mi się śmiejąca się, beztroska buźka Newta. Zdjęcie z komody. Obrazy z dnia, w którym je zabrałem zaczęły napływać do mojej głowy, a tuż za nimi te, w których już tutaj byłem i znalazłem zdjęcie za szafką. Strach, ból, nienawiść... To wszystko było fałszywe, a ja temu uległem. Krzywdziłem ukochaną osobę mając w kieszeni jej zdjęcie. Ręce zadygotały mi ponownie, a fotografia sfrunęła na ziemię w kałużę krwi.

  - Boże, co ja zrobiłem? Newt, kochanie! - rzuciłem się na kolana przed nim podnosząc jego głowę do góry.

Oczy miał zamknięte, po twarzy spływała krew. Stracił przytomność czy umarł? Przełknąłem ślinę tłumiąc strach, ból i nienawiść do samego siebie. Przystawiłem dwa rozdygotane palce do jego pulsu sprawdzając czy żyje. Żył. Sprawdziłem oddech. Oddychał, ale bardzo płytko.

  - Newt! - wykrzyknąłem, rozplątując go z więzów. - Newtie! - zapłakałem, nie mogąc tłumić w sobie emocji.

Ułożyłem go sobie na kolanach, tak jak pięć lat temu, tyle, że... Tyle, że teraz to ja go skrzywdziłem.
W głowie rozbrzmiewały mi trzy wypowiedziane przez niego. Słowa, które były jak zaklęcie przywracające mnie do życia. "Proszę, Tommy, proszę, proszę Tommy, proszę, proszę, Tommy, proszę". Te same słowa wypowiedział w Denver prosząc o śmierć, a potem powtórzył je w mojej sypialni.
Łzy lały się z moich oczu strumieniami, skapując na nieruchome ciało osoby, która zawsze była moim marzeniem, nadzieją, miłością, rajem.

- Proszę, Newt. Proszę... - załkałem. - Proszę! Newt! Proszę! Nie zostawiaj mnie, nie po raz kolejny! Jesteś wszystkim co mam w tym pieprzonym, nieudanym życiu!

Ale kogo ja oszukiwałem? Po tym wszystkim nie będzie chciał na mnie spojrzeć poza tym nikt nam nie pomoże. Newt wykrwawi się na moich kolanach, a ja nic nie będę mógł zrobić. Jedyne co go czeka to śmierć, którą ja na niego ściągnąłem.
Nie. Nie umrze sam. Nie zniosę nawet minuty będąc świadomym tego, że to ja go zabiłem. Przypomniałem sobie, co postanowiłem pięć lat temu: "będę przy nim nawet jeśli oznaczałoby to, że umrę wraz z nim". Właśnie nadszedł ten czas.
Sięgnąłem po skalpel leżący pod krzesłem.

  - Zrobię to - powiedziałem na głos - Nie zostawisz mnie. Jeśli umrzesz, ja umrę z tobą. Może gdzieś tam jest inne życie, w którym będzie dane nam żyć szczęśliwie. Gdzieś, gdzie mi wybaczysz i może ja wybaczę sobie.

Pierwsze cięcie - poczułem pieczenie, a zaraz potem pojawiła się jasnoczerwona krew.
To za mało.
Drugie cięcie, głębsze - więcej krwi.
Mógłbym zakończyć to raz, a porządnie, ale wtedy nie cierpiałbym zbyt wiele.
Kolejne
Następne
I jeszcze jedno...

  - Tommy, nie... - wyszeptał ledwo słyszalnie. Przez chwile zastanawiałem się, czy to naprawdę był jego głos.
 
  - Newt? Newt! Otwórz oczy! Proszę... - ale on znów odpłynął, a ja mogłem tylko patrzeć jak tracę go na zawsze.
 
Nawet nie zauważyłem kiedy drzwi za mną otworzyły się i ktoś szarpnął mnie do góry. Newt zsunął się po moich kolanach i wylądował na płytkach. Wyglądał tak krucho, jak porcelanowa lalka, którą ktoś za wszelką cenę chciał zniszczyć.
Szarpnąłem się do przodu wyrywając się tym samym osobie, która próbowała mnie przytrzymywać. Dopiero wtedy dostrzegłem, że to Aris. Rzuciłem się na niego, zdzielając go pięścią w twarz. Zachwiał się, ale zdołał utrzymać równowagę.

  - Ty pieprzony...

  - Uciekaj stąd Thomas! Rachel odbiło, to nie tak miało wyglądać!

Nawet nie próbowałem zinterpretować wypowiedzianych przez niego słów. Miałem już to wszystko w dupie. Zamachnąłem się po raz kolejny trafiając w nos. Nie bronił się. Runął na ziemie, a ja przygwoździłem go do podłogi. Jednym kolanem uklęknąłem mu na klatce piersiowej, a czubek ostrza przystawiłem do gardła.

  - Thomas, uciekaj! Prosto korytarzem, a potem w prawo, do windy. Wiedziesz na poziom zero. Tam są twoi przyjaciele.

  - Ty parszywa, kłamliwa...

  - Nazywaj mnie jak chcesz, okładaj pięściami, nawet zabij. Zasłużyłem, ale tak nie uratujesz Newta.

  - Dlaczego miałbym ci niby ufać? - wysyczałem.

  - Bo nie masz innego wyboru. Idź!

  - Nie zostawię go! A już na pewno nie z tobą!

  - W takim razie on umrze - odparł rzeczowo, ale w jego oczach błysnęło współczucie.

Ty też chciałem odpowiedzieć, ale coś w oczach Arisa mnie powstrzymało. Podniosłem się do pionu i po raz ostatni rzuciłem się na kolana, tuż obok blondyna i  pocałowałem go prosto w usta.

  - Wrócę - wyszeptałem mu do ucha.
 
Ostatnie czego pragnąłem to zostawić go tu samego, ale jakie miałem wyjście? Aris w między czasie podniósł się do pozycji siedzącej i grzebiąc w kieszeni wyjął magnetyczną kartę, którą podał mi mówiąc:

  - Poziom minus trzy, pokój 108, tam znajdziesz Sonye. Reszta też znajduje się na tamtym poziomie. To poziom minus pięć, pokój 102 zapamiętaj. Ja tu zostanę na wypadek gdyby Rachel tu przyszła. Nie martw się o Newta.

  - Dlaczego nam...

  - Nie pytaj tylko idź. Newt natychmiast potrzebuje pomocy. Jeśli nie chcesz go stracić to się pośpiesz.

Nie chcę powiedziałem sobie w myślach i wybiegłem na korytarz kierując się do windy.

Po pięciu minutach biegłem już korytarzem znajdującym się na poziomie minus trzy, poszukując pokoju, w którym znajdowała się Sonya. 104, 105, 106, 107 i 108. Dopadłem do drzwi przesuwając kartą w odpowiednim miejscu. Klamka ustąpiła wraz z charakterystycznym piknięciem. Szarpnąłem za drzwi i otworzyłem je na roścież.
Szczupła blondynka siedziała skulona pod ścianą, a gdy dostrzegła mnie, zerwała się na równe nogi.

  - Boże, Thomas, co ci się stało?! - przejechała po mnie wzrokiem i zakryła dłońmi usta. - Jesteś ranny.

  - Nic mi nie jest. Chodźmy!

  - Ale ta krew?

  - Uwierz mi, niewiele z niej należy do mnie - powiedziałem smutno. Gdyby tylko wiedziała...

  - Czekaj! Newt, zabrali Newta!

W moje serce na powrót wbił się lodowy szpikulec, gdy usłyszałem jego imię i strach oraz troskę w głosie jego siostry.

  - Wiem, jest ranny. Nie mamy chwili do stracenia.

  - Jak to jest ranny? - Zatrzymała się w pół kroku łapiąc mnie za nadgarstek - Co mu jest? Co oni mu zrobili?!

Wyrwałem rękę z uścisku i nie czekając na Sonye wybiegłem na korytarz. Pognałem w powrotną stronę, w kierunku windy.
Gdy znaleźliśmy się w środku i wcisnąłem guzik oznaczony zerem, zaczerpnąłem tchu. Musiałem szybko znaleźć Minho i powiedzieć mu o Newcie.

  - Thomas, co z moim bratem? Kto go skrzywdził?

Podniosłem głowę i po raz pierwszy spojrzałem w jej przepełnione smutkiem oczy.

  - Ja - odpowiedziałem, obserwując jak przeróżne emocje malują się na twarzy dziewczyny, od zaskoczenia po gniew.

____________________________________

Brak internetu jednak doskonale wpływa na przypływ weny - sprawdzone 😂

Ogólnie to hej!
Rachel wspominała, że zatarcie Tommy'ego nie będzie trwało wiecznie, ale chyba nie spodziewała się, że minie mu tak szybko 💪

Co do opowiadania, o którym wspominałam pod poprzednim rozdziałem too... No cóż jeszcze się zastanowię czy dodać akurat to, czy inne :)
No i do następnego, kochani ❤

PROSZĘ, TOMMY. PROSZĘ. | ✔ ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now