Rozdział dwudziesty-drugi. Ostatni papieros.

1.3K 122 9
                                    


Spałam sobie zmaczanie, gdy nad ranem do mojego pokoju wleciał Michał. Kiedy tylko otworzył drzwi zerwałam się z łóżka. Wyglądał na strasznie przejętego.

- Weksony.... Idą szturmem na miasteczko.

O w dupę! Te popieporzne wampiry chciały zaatakować ludzi?! Zaczęłam się przebierać z prędkością światła.

- Zwował każdego wilka zdolnego do walki - krzyknęłam do Michała. Kiwnął głową i wybiegł.

Nie zamierzałam zostać w tyle i od razu biec tropem Weksonów. Nie mogły dotrzeć do miasteczka. Gdyby ludzie je zobaczyli... Co gorsza nie moglibyśmy walczyć w postaci wilków. Wyczułam je. Nie zdążyły jeszcze wybiec z lasu. Najpewniej wilki, które miały właśnie patrol próbowały je powstrzymać. Postanowiłam więc poczekać na towarzyszy, na drodze prowadzącej do miasteczka. Była bardzo rzadko uczęszczana, bo prowadziła tylko do trzech domów, w tym mojego, które stały przy samym lesie. Od miejsca, gdzie się zatrzymałam do granic ludzkich domów zostało około trzech kilometrów. Cztery do samego centrum. Bardzo źle. Po chwili dołączył do mnie Damian.

- Dowiedziałem się jako pierwszy, bo przebiegły obok mojego domu - wysapał.

Na resztę nie czekaliśmy długo. Całe moje stado stanęło w poprzek drogi i wpatrywało się w ciemność. Inne wilki czekały na odparcie ataku na polach, oraz w lesie. Zapowiadało się interesująco. Nie kryłam zaskoczenia, kiedy obok nas nagle pojawiła się Julie.

- Moja maman już walczy - wyszeptała.

Michał położył jej dłoń na ramieniu. Uśmiechnęli się do siebie nieśmiało. Ohyda.



Damian.

Nie powiedziałem Magdzie, że czuje się dość słabo. Kurwa, jestem mężczyzną nie powinienem się nad sobą użalać. Jednak bolały mnie oczy. A raczej oko. Rzeczywiście, co jakiś czas obraz przed nim zamazywał mi się lekko. Moja ukochana stała przede mną gotowa by zabijać. Nie mogłem jej się przyznać, że się o nią boje. Dostałbym w łeb.

Usłyszałem je. Biegły w naszą stronę. Około sześciu dorosłych, chyba cztery małe. No to pięknie. Dziesięć to już spory kłopot. Wtedy jednak usłyszałem coś jeszcze. Z jednej i z drugiej strony biegło ich do nas jeszcze więcej. Wsłuchałem się. Około dwudziestu. Nie mieliśmy szans. Co stało sie z innymi wilkami? Już zostały pokonane? Ile z nas zginęło?

- Magda - szepnął Michał.

- Tak, wiem....

- Nie zatrzymamy ich.

- Musimy spróbować...

Spróbowaliśmy. A jak. Już po dwóch minutach, byłem tak zraniony, że prawie nie mogłem się poruszać. Miałem rany szarpane na szyi, plecach i brzuchu. Z innymi nie było lepiej. Julie ośpiała Weksony, jednak mogła to zrobić z trzema w jednym momencie. To nie wystarczało. Sylwek padł na ziemię, ciężko dyszał. Wiedziałem, że jeszcze chwila i nas wszystkich rozerwą na strzępy. Wtedy do głowy wpadł mi pewien pomysł. Dość pokręcony... Jednakże tylko to mogłem zrobić.

- Mam plan - krzyknąłem. - Róbcie co wam każe a wygramy.

Magda warknęła cicho pokazując, że mam pełne pole popisu. Dobrze.

- Odwrócę ich uwagę, wy biegnijcie w stronę lasu. Zaufacie mi.

Wszyscy się zgodzili. Michał złapał Sylwka na ręce i odskoczył do reszty stada, która powoli wycofywała się w las. Spojrzałem Magdzie w oczy. Były zmartwione. Uśmiechnąłem się do niej, by dodać jej otuchy... Jednak sam bardzo się bałem. Zagwizdałem by zwrócić na siebie uwagę Weksonów.

- Chcecie coś przekąsić? Do mnie złapcie! - wrzasnąłem.

Rzuciłem się biegiem w stronę miasta, na tyle szybko, na ile pozwalały rozrywające mnie z bólu rany. Czułem się coraz słabiej. W końcu zobaczyłem mój cel. Mała stacja benzynowa. Na szczęście nieczynna. Wykorzystując sporawą przewagę ( wampiry na szczęście zdążyły się zmęczyć ), wbiegłem na stację. Chwyciłem swój wojskowy nóż i z zamachem wbiłem go w dystrybutor. Benzyna zaczęła lać się na ziemię jak z kranu. Opadłem na kolana. Ciemniało mi przed oczami. Zdałem sobie sprawę, że nie zdążę uciec. No trudno. Uśmiechnąłem się pod nosem. Rozsiadłem się wygodnie. Słyszałem je. Były coraz bliżej, jednak jakoś mniej. Kilka z nich musiało pobiec za Magdą. Kurwa... Biedna kruszynka. Starałem się o tym nie myśleć. Z kieszeni bluzy wyciągnąłem paczkę czerwonych L&M. Madzia zawsze fukała na mnie kiedy przy niej paliłem. Powoli wyciągnąłem jednego papierosa. Patrzyłem na niego jak na jakieś cudeńko. Cóż. Był wykonany cholernie dobrze. Mocno ubity. Włożyłem go sobie do ust. Ostatni raz wyobraziłem sobie roześmianą twarzyczkę Magdy i wyjąłem benzynową zapalniczkę Zippo. Odpaliłem ją. 

 

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Na zawszeWhere stories live. Discover now