Rozdział XXXIII

501 32 0
                                    

Gdy brama zamku zamykała się powoli, a rycerze znikali za horyzontem, ja obmyślałam zemstę. Idąc do swojej komnaty myślałam nad tym co zrobić, żeby poczuł ból. Zwykłe okaleczenie nic by nie dało. A on nie zasługuje na szybkie spalenie na stosie, jak było to w przypadku Theona Greyjoy'a. Siedząc przy stoliku, umiejscowionym przy oknie z widokiem na obrośnięte trawą pola i popijając czerwone wino myślałam. Przez głowę przemykały mi myśli aby zabrać go do Królewskiej Przystani i tam wykonać wyrok, czy zabić jego najbliższych. Ale czy on miał najbliższych?Swego ojca zabił, nie roniąc przy tym ani jednej łzy, brata i swoją macochę rzucił na pożarcie ogarom. A Sansa nic dla niego nie znaczyła, nawet gdyby kochał ją ponad życie, co zdaje się nie możliwe przy ludziach jego pokroju, to i ona była mi bliska. To było niemożliwe, każdy człowiek do czegoś, do kogoś się przywiązywał. Nie można żyć bez ukochanej osoby, zwierzaka czy nawet rzeczy, o którą się dba i chroni przed jakimkolwiek uszczerbkiem. Upijając łyk alkoholu, patrzyłam jak słońce znika aby znów nad ranem oświetlić Winterfell. Zdjęłam srebrną broszkę i położyłam na szafce, mieniła się w świetle świeczki postawionej na mosiężnym spodku. Zdjęłam koronę i czarną suknię. Przeszłam do izby obok. Woda w misie była już zimna, lecz wystarczyło, że tylko do niej weszłam a zaczęła bulgotać od wysokiej temperatury. Obmyłam twarz, a następnie włosy. Wychodząc z kąpieli założyłam na siebie długą i dobrze skrojoną suknię z lekkiego niebieskiego płótna. Położyłam się do miękkiego i ciepłego łoża, okrywając się zwierzęcym futrem. Zasnęłam.

Obudziły mnie promienie ciepłego słońca, które okalały moją rumianą twarz. Otwierając oczy ujrzałam u swego boku męża. Jeszcze spał, jego twarz wyglądała na zmęczoną. Musnęłam dłonią jego policzek. Spał twardo, musiał wrócić późno w nocy, sama byłam tak zmęczona, że nawet się nie obudziłam. Wtuliłam się w jego nagi tors, dłonią gładząc kręcone kasztanowe włosy. Jego rysy były bardziej delikatne, niż rysy jego ojca. Widać w nim było typową urodę Starków, przez którą przebijały się cechy Tullych:
-Wstałaś?Jest jeszcze tak rano-powiedział zaspanym głosem.
-Nie mogłam spać, strasznie się za tobą stęskniłam-przyznałam wpatrując się w głębię jego oczu.
-Ja też- stwierdził całując moją szyję.
-Robb, nie teraz.
-Jak nie teraz to kiedy?-odpowiedział rozpinając guziki mojej koszuli.
-Obiecuję, że jak wrócimy do Królewskiej Przystani to nie opuścimy łoża przez cały dzień-powiedziałam śmiejąc się i przygryzując wargę. Wstałam i podeszłam do szafy, ubrałam czarną suknię, wykończoną czarnymi piórami. Do tego dopięłam czarną pelerynę, na głowę założyłam koronę, Stark także wstał, i zaczął się ubierać:
-Gdzie on jest?-zapytałam się patrząc na męża.
-W lochach, pierwsze drzwi od wejścia.
Wyszłam z komnaty i skierowałam się w miejsce, które wskazał mi małżonek. Szłam tam kierowana, złymi pobudkami. Mój cel był jasny, wymierzenie sprawiedliwość za to co stało się mnie i Sansie, i innym niewiastom. Moje kroki było słychać w całym korytarzu, brzmiały niczym tykanie starego zegara. Przed drzwiami do lochu stało dwóch gwardzistów:
-Poproszę klucze-powiedziałam patrząc w oczy jednemu z gwardzistów.
-Proszę, królowo-wyciągnął dłoń z pękiem kluczy. Zabrałam je poczym otworzyłam ciężkie,drewniane drzwi. Weszłam do lochu. Czuć tam było stęchlizną. Pośrodku było krzesło do którego przykuty był Bolton:
-Któż to zaszczycił mnie swoją obecnością? Właśnie, chyba powinniśmy zakończyć to co zaczęliśmy-powiedział bękart.
-Właśnie, powinniśmy zakończyć-powiedziałam patrząc w jego głębokie,szare oczy.
-I co?Okaleczysz mnie?Wykastrujesz, obetniesz palce, wykręcisz nogi czy może obedrzesz ze skóry? Jestem ciekaw co wymyśliłaś.
-Panowie, wprowadzić drugiego więźnia.
Rycerze wprowadzili kobietę, średniego wzrostu z brązowymi włosami. Nie miała ona rodu czy jakiegoś bogactwa. Była to córka tresera psów z Dreadfort. Kochanica Ramsay'a, to z nią zdradzał Sansę i to z nią w łożu świętował swoje sukcesy:
-Poznajesz?-zapytałam się bękarta. Milczał patrząc to na mnie to na nią.
-Jeśli nie to ci przypomnę, Myranda, córka tresera psów, zdaje się, że bywała częstym gościem w twoim łożu. Na moje oko to coś was łączy.
-Nie zrobisz tego...
-Kochany, zrobię, jest zdrajczynią, taką samą jak ty, więc mam pełne prawo.Wyprowadzić go na dziedziniec!A kobietę przykuć do pręgierza!
Wyszłam z komnaty, za mną szli żołnierze z Myrandą i Ramsay'em. Na dziedzińcu czekał już Robb,Sansa, Lord Eddard i Lady Catelyn oraz cała świta. Ustałam obok męża a gwardziści przykuwali dziewczynę do wysokiego pręgierza:
-Ja Robb Stark, obrońca Siedmiu Królestw,Władca Westeros, skazuje ciebie Myrando na śmierć za zdradę twojego Króla-podeszłam do kobiety po czym odwróciłam się do ludu.
-Valar Morghulis!-krzyknęłam po czym kobieta zapłonęła żywym ogniem. Paliła się przez kilka dobrych minut, słychać było jej głośne krzyki. W powietrzu unosił się smród spalonego ciała. Gdy wszystko dobiegło końca powiedziałam ludziom:
-Ramsay Bolton, zostanie przewieziony do stolicy. Tam zostanie stracony na oczach ludu oraz Lordów Siedmiu Królestw-gdy skończyłam podeszłam do bękarta z Dreadfort.
-Skori dēmalyti tymptir tymis, ērinis iā morghulis.
(Gdy grasz w Grę o Tron, wygrywasz lub giniesz)

†††
Dzisiejszy rozdział jest jednym z dłuższych, mam nadzieję, że podoba się wam moja twórczość.
Ostatnie zdanie jest wypowiedziane po Valyriańsku czyli po języku ojczystym naszej bohaterki ;)
Kolejny rozdział już w poniedziałek

Księżniczka Lodu i Młody WilkWhere stories live. Discover now