Sześć

2K 193 51
                                    

Powoli popijam herbatę z mojego ulubionego, czerwonego kubka, usiłując nie poparzyć przy tym języka, i dociekliwie obserwuję Mandy, która pojawiła się u nas już pięć po siódmej. Od dwudziestu minut krąży za Benjaminem z szerokim uśmiechem na twarzy, jednak mężczyzna nie wygląda na szczególnie zadowolonego.

— Idę do łazienki — oznajmia i z westchnieniem zamyka się w pomieszczeniu.

Parskam cicho, gdy Mandy sadowi się obok mnie. Kąciki jej ust wciąż są uniesione, a niebieskie oczy taksują mnie spojrzeniem.

— Pracujesz w kawiarni, tak? — pyta.

— Tak.

— W której?

Coffee Time — odpowiadam zdawkowo.

Biorę kolejny łyk gorącego napoju, po czym podnoszę się z taboretu. Odkładam do zlewu talerz, na którym Ben podał mi kanapki i opieram biodro o wysepkę kuchenną. Mandy nie odrywa ode mnie wzroku, jednak nie peszy mnie to, mimo że zwykle czuję się w takich momentach niezręcznie.

— Jak długo znasz Bena? — zmienia temat, a jej powieki momentalnie się zwężają, w związku z czym spogląda na mnie spomiędzy małych szparek.

— W lipcu mija sześć lat — mówię po namyśle i marszczę brwi. — Dlaczego pytasz?

Wzrusza ramionami.

— Tak po prostu.

Już otwiera usta, by kontynuować wypytywanie mnie, jednak w tej samej chwili drzwi łazienki otwierają się, a kilka sekund później Benjamin wchodzi do kuchni. Nadal nie wygląda na zbyt rozradowanego, poczynam więc zastanawiać się, czy jego znajomość z Mandy ma szanse na szczęśliwą przyszłość.

— Sue, nie spieszysz się do pracy? — rzuca ponaglająco, patrząc z wyczekiwaniem w moim kierunku.

Z rozchylonymi ustami kontempluję nad faktycznym znaczeniem jego słów i dochodzę do wniosku, iż wygania mnie z mieszkania. Nie pokrywa się to z moimi wcześniejszymi domyśleniami, jednak nie protestuję.

— Właśnie wychodzę — przyznaję, stawiając kubek na blacie.

Nie mówię nic więcej. W przedpokoju wsuwam na stopy eleganckie buciki na małym obcasie, które są częścią mojego obowiązkowego stroju, a następnie wkładam szaro-niebieski płaszcz i wychodzę za drzwi.

Po dwudziestu minutach żwawego spaceru docieram do kawiarenki na rogu ulicy. Kiedy tylko wchodzę do środka, owiewa mnie przyjemnie ciepłe powietrze. Przebiegam wzrokiem po jasnobrązowych ścianach, ciemnych stolikach i robionych na zamówienie krzesłach. Uwielbiam fakt, iż jest tu bardzo przytulnie — umila mi to czas pracy.

W kącie, tuż przy dużym oknie, siedzi już jakiś mężczyzna i z zaangażowaniem łypie wzrokiem na gazetę, którą trzyma w zaniedbanych dłoniach. Uśmiecham się lekko, po czym podchodzę do lady.

— Co podać, starucho?

Unoszę wzrok na Bonnie — drobną dziewczynę o azjatyckiej urodzie, z którą mam dzisiaj zmianę. Szczerzy się do mnie, a jej brązowe tęczówki błyszczą radośnie. Jest ode mnie niewiele młodsza, jednak nie przeszkadza jej to w zwracaniu się do mnie tak, jakbym była znacznie starsza.

— Poproszę herbatę. — Na moje usta wpływa dziarski uśmieszek, a Bonnie wywraca oczami.

— Nie rozumiem, jak możesz nie lubić kawy. — Jest nieco zirytowana.

— Nie smakuje mi i tyle — rzucam luźno.

Widzę w jej oczach politowanie, kiedy podrywam się ze stołka. Człapię do malutkiej przebieralni na zapleczu, gdzie odwieszam płaszcz. Potem wracam do Bonnie i dostrzegam, że wciąż stoi w tym samym miejscu.

Take me or leaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz